Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Cóż, postanowiłam tak łatwo się nie poddawać, tonący brzytwy się chwyta. - Pamiętasz numer urzędu pocztowego? - Jakiego? - Tego w którym nadano przesyłkę. Oglądałaś opakowanie? - Tak. - Powinien tam być stempel i adres zwrotny. - Adres widziałam. - Pamiętasz? - Aha. - Mów. - Ale... nie pamiętam kodu. - Daj spokój, mów. - Obwód moskiewski, poczta Rogozino, osiedle willowe Łożkino, działka nr 107, Daria Wasiljewa - recytowała Lika. Krew uderzyła mi do głowy. - A stempel? No, co na nim było? - Nawet mi do głowy nie przyszło, żeby go oglądać -oświadczyła Lika. A mnie udało się nie rozpłakać. To już koniec, zupełny aut. Rozdział 31 Na dworze padał deszcz. Odetchnęłam pełną piersią, wciągnęłam świeże powietrze w płuca i ruszyłam do samotnie stojącego na parkingu peugeota. Byłam w takim nastroju, że lepiej nie mówić. Z całej siły powstrzymując łzy, wsiadłam do samochodu i... nie wytrzymałam. Po policzkach popłynęły mi słone strużki, z piersi wyrwał się szloch. Jakaż jestem głupia, idiotka ze mnie, nie potrafię pomóc Lice. Wkrótce podwyższą jej wyrok i moja przyjaciółka nigdy nie wyjdzie na wolność. Ktoś zastukał w okno. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam kobietę z zeszytem. - Czego ryczysz? - zapytała. Miałam ochotę odpowiedzieć: „Odczep się" - ale zamiast tego jeszcze gwałtowniej się rozpłakałam. - No, no - zaczęła mnie głaskać po głowie baba - uspokój się, wszystko będzie dobrze. Wsiadła do samochodu i podsunęła mi papierosa. - No, weź, zapal sobie, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. - Nie - kręciłam głową, już ostatecznie wpadając w histerię -wszystko jest źle, jest bardzo źle i lepiej nie będzie. I w tej chwili, jak zawsze w najmniej odpowiedniej, ożyła komórka. - Odbierz lepiej telefon - powiedziała ta z zeszytem. Pociągnęłam nosem i mruknęłam: - Odbierz za mnie. - Halo, halo - zatrajkotała baba - nie, nie Dasza, tylko jej znajoma. Nie, nie może, bo płacze! Gdzie, gdzie? Pod aresztem śledczym dla kobiet! No tak, normalnie ryczy jak bóbr! - Kto dzwonił? - spytałam przez łzy. - A jakiś facet - odparła kobieta. - Masz, napij się wody. No już, nie przejmuj się tak, jakoś to będzie. Posiedziała ze mną jeszcze kilka minut i w końcu sobie poszła. Próbowałam zapanować nad nerwami. Na świecie więcej jest dobrych ludzi niż złych. Nie wierzycie? Spróbujcie rozpłakać się na ulicy, to się przekonacie. Ech, szkoda, że nie mam ze sobą neospasminy, bo jakoś w żaden sposób nie mogę się uspokoić. Nagle otworzyły się drzwi od strony miejsca dla pasażera i postękując, wsiadł do wozu Diegtiariow. - Co się stało? - zapytał, odsapnąwszy. - Jak tu trafiłeś? - zdziwiłam się. - Po prostu przyjechałem - odparł Aleksander Michajłowicz. - Po co? - Dlaczego płaczesz? - Skąd wiedziałeś? - Nieważne. Co się stało? - To ty przed chwilą dzwoniłeś? - olśniło mnie. - Aha. - Przeze mnie zostawiłeś swoje sprawy i przyjechałeś tutaj? - Drobiazg - oznajmił beztrosko pułkownik - akurat nie robiłem nic ważnego. Ale ja znów zalałam się łzami. Jaki on dobry, wyrozumiały, troskliwy, miły. - Może już masz klimakterium? - palnął Diegtiariow z grubej rury. - Stale wpadasz w histeryczne stany. - Zwariowałeś! Jestem młodą kobietą, jeszcze nawet... - ...nie masz siedemdziesiątki - zażartował pułkownik. Po chwili zobaczył moją smętną minę, więc objął mnie za ramiona i szepnął basem: - No dobra, to głupie żarty. Co się stało? Wlepiłam wzrok w jego ramię i wciągnęłam w nozdrza znajomy zapach wody kolońskiej. - To jakiś koszmar! - Mów. - I tak mi nie pomożesz! Diegtiariow pogłaskał mnie po głowie. - No już, zdradź mi wszystkie tajemnice, tatuś zaraz rozwiąże twoje problemy. Nagle poczułam się lekko i spokojnie. Tak, trzeba wszystko opowiedzieć pułkownikowi; może później będę żałowała swojej spontanicznej decyzji, ale Diegtiariow jest jedynym człowiekiem, który może ulżyć losowi Liki. Pogada, z kim trzeba, i przynajmniej potraktują ją ulgowo. Wciąż płacząc, zaczęłam opowieść: - Lika jest niewinną ofiarą... Kiedy potok informacji, którymi zalałam pułkownika, wysechł, Diegtiariow wcale nie zaczął się wściekać. Zwykle, kiedy wszczynałam na własną rękę jakiekolwiek śledztwo, Aleksander Michajłowicz robił się czerwony i zaczynał wrzeszczeć: „Wiecznie się musisz plątać pod nogami!". Ale dziś tylko powiedział cicho: - Garbatego dopiero mogiła wyprostuje. Jedźmy. - Dokąd? - przestraszyłam się. - Prawdę mówiąc, to dzwoniłem, żeby się z tobą wybrać do sklepu - przyznał się pułkownik. - Kicia ma niedługo urodziny, upatrzyłem dla niej jedną rzecz, ale nie chciałem kupować bez konsultacji z tobą. Wytrzeszczyłam oczy. Pułkownik wciąż mnie zadziwia. Po pierwsze, nie znosi przecież sklepów, po drugie, zawsze zapomina o rodzinnych uroczystościach, ba, nie pamięta nawet o własnych urodzinach. - Może jeszcze zdążymy - powiedział niepewnie Diegtiariow. - Dokąd? - zapytałam. - Do „Złota Kosmosu" - wyjaśnił Aleksander Michajłowicz -upatrzyłem tam dla Olgi pierścionek, ładny, z zielonym oczkiem, kobiety lubią takie świecidełka. - Nie wszystkie - odcięłam się