Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

.. „pojedynczy cekaem zmiecie ka¿dego"... Pp³k Szymañski nieco sobie za¿artowa³, ale spe³ni³ dobry uczynek: dzieciom swoim przeka¿¹, ¿e byli w takim ogniu, w którym... rêkawicz-kê... Zreszt¹ to, co tu mówiê, odnosi siê raczej do amerykañskich ni¿ do angielskich korespondentów. Ci ostatni to przewa¿nie byli wojskowi, nieraz wy¿szego stopnia, doskonale orientuj¹cy siê w zagadnieniach wojskowych. W³aœciwie nale¿a³oby ich oprowadzaæ po polach bitew oddzielnie. Amerykanie wymagaj¹ przesady i „lipy", i idiotycznych szcze- 9 Rêkawiczkê nie rêkawiczkê, ale istotnie zostali ostrzelani, zw³aszcza w drodze powrotnej, pod wieczór bowiem ogieñ stawa³ siê intensywniejszy. Schodz¹c po nich, musia³em raz po raz „pikowaæ". Trafiwszy na oddzia³ek dziesiêciu saperów, szed³em z nimi na razie. Pociski bramowa³y ze wszystkich stron, tak ¿e wreszcie pogubiliœmy siê. Ich dowódca, potem spotkany, mówi³, ¿e trzech zosta³o lekko ranionych. Id¹c sam, po jakimœ wybuchu, zobaczy³em ku mnie id¹c¹ w tym ksiê¿ycowym krajobrazie samotn¹ postaæ przysypan¹ ziemi¹. Postaæ podnios³a rêce: „Nareszcie cz³owiek!". Okaza³o siê, ¿e to popularna postaæ w Korpusie adiutanta kwatermistrza, tŸw. Zygmusia, por. Wierskiego, który dosyæ niebacznie wypuœci³ siê na zwiedzanie w dziedziny, jak siê okaza³o, jeszcze aktywnego Marsa. Tak, jak miê wita³, móg³ witaæ tylko zaginiony Livingstone Stanleya ratuj¹cego go w obie-¿ach Czarnego L¹du. W dalszej drodze napytaliœmy mjr. Starkiewicza i ju¿ nadal „pikowaliœmy" pod jego fachowym kierownictwem. 14 — Monte Cassino 401 I I gotów, Anglicy s¹ zadowoleni, kiedy ich informowaæ z t³umikiem („by³o raczej ciê¿ko" — mówi¹ o wybitym batalionie, id¹cym na Wzgórze Kata). Polacy nieraz chcieliby ich naœladowaæ, ale to struganie hrabiego Horeszki jest dosyæ ¿a³osne. Ka¿dy naród ma swój styl. Mamy swój jêzyk — giêtki, emocjonalny, dostosowany do naszego ducha. Tyrady patetyczne, tak na miejscu u W³ochów, gaskonady, które maj¹ ca³y swój blask u Francuzów, s¹ tak na miejscu dla tych narodów jak kwiecistoœæ dla Arabów. U nas — wyda³yby siê zabójcz¹ frazeologi¹. Dlaczego¿ równie œmiesznym nie ma byæ robienie z ciep³ego rolnego jêzyka polskiego, pachn¹cego wzruszeniem, emocjonalnym smutkiem i pobo¿n¹ groz¹ — flegmatycznego lorda? Zasapana, windowa³a siê ekipa dziennikarska pod górê, od czasu do czasu „przypikowuj¹c". Trupy ju¿ by³y w znacznym stopniu uprz¹tniête lub ponakrywane pledami, ranni zniesieni, ale na g³azach widnia³a krew wzd³u¿ ca³ej drogi. Œladem tej krwi mogliby dojœæ bez przewodników. Podchodz¹c ju¿ bli¿ej Klasztoru, poczêli spotykaæ ¿o³nierzy — tych z nocnej i z wczorajszej walki. M³ody ch³opak siedzi na g³azie; paruje z niego zmêczenie i napiêcie chwil, które prze¿y³. Obskoczyli go z notatnikami. "— Korespondenci zagraniczni — objaœnia ch³opaka por. £omnicki, towarzysz¹cy prasowej ekipie — chc¹, ¿ebyœ opowiedzia³ im coœ o wojnie. Siedz¹cy na g³azie poruszy³ niechêtnie ramieniem: — Wojna, jak wojna... — odpowiedzia³ nietowarzysko. — Co on mówi, co on mówi? — pytaj¹ jeden przez drugiego Amerykanie. — Gdzie on mieszka w Polsce? Czy on sam osobiœcie zabi³ Niemca? Czy ma rodzeñstwo? Co ón by teraz chcia³ zjeœæ? Amerykanie pamiêtaj¹, ¿e maj¹ daæ swoim czytelnikom to, co siê nazywa human interest (drobne ludzkie zainteresowania), a co, wobec patosu zdarzeñ, by³oby dla polskiego czytelnika zwyk³¹ brechta. I dla angielskiego. Bo oto angielski korespondent — by³y wojskowy — klepie ¿o³nierza po ramieniu: — Ja rozumiem tego ch³opaka. ChodŸmy, moi panowie. Amerykañscy korespondenci, very disappointed, chowaj¹ eversharpy i poczynaj¹ sapaæ pod górê. Wszed³szy do. Klasztoru rozbiegaj¹ siê po zakamarkach, ci¹gn¹c ksi¹¿ki z biblioteki klasztornej, sztychy, dewocjonalia. Jakiœ typ z brod¹ i garbatym nosem wt³oczy³ kielich mszalny w kieszeñ spodni. Mówiono mi potem, ¿e jeden z korespondentów napisa³ kred¹ w poprzek obrazu Chrystusa „Heil Hitler" i sfotografowa³, ale ja tego nie widzia³em. Dowiadujê siê od naszych oficerów, ¿e o 10.20 przysz³o od dowódcy 8. armii do dowódcy Polskiego Korpusu „powinszowanie z powodu zwyciêstwa". Gen. Leese winszuje i stwierdza, ¿e „Korpus Polski przez 402 swoje dzia³anie zrobi³ ogromn¹ rzecz dla wygrania ca³ej bitwy" (cytujê z „melsytu").10 Tymczasem poczynaj¹ zatykaæ flagê. Trzaskaj¹ aparaty. I podczas kiedy Amerykanie gor¹czkowo dopytuj¹ siê, ile ma cali kwadratowych powierzchni Natykana flaga, jak siê nazywa ów szeregowiec, najmê¿-niejszy z mê¿nych, pierwszy zatykaj¹cy sztandar po bohaterskim boju, w jakim mieszka mieœcie, na jakiej ulicy i pod jakim numerem domu, i czy jest ¿onaty, i ile ma brothers, i ile ma sisters, i czy mu siê podobaj¹ W³ochy, i ilu zabi³ Niemców, i czy lubi pieapple (placek z jab³kami, narodowy przysmak Amerykanów) — pp³k Szymañski, widz¹c wznosz¹c¹ siê flagê, przypomina sobie zapewne rozmowê z trzeciej godziny nad ranem tej nocy ze swoim dowódc¹ dywizji, kiedy ju¿ otrzymywa³ instrukcje o zawieszeniu flagi, podczas gdy 569 by³o jeszcze ca³kowicie przez Niemców zajête, gdy zajête by³o 476 i kiedy do zwyciêstwa wydawa³o siê — tak daleko. Przy polskiej fladze zawieszamy ^flagê angielsk¹.11 Szumi¹ sztandary na wietrze ponad ruin¹, U stóp, w dolinie Rapido, gdzie rzeki wst¹¿ka I siatka dróg siê rozbiega senn¹ równin¹, Wieœæ bêdzie szlak patetyczny, jak szkolna ksi¹¿ka. Iœæ bêdzie droga urwista przez krew i ogieñ Pomiêdzy ¿yciem i zgonem, piek³em i Bogiem. A. Miêdzyrzecki, ¿otn. 2. Korp. 10 Przypisek po bitwie: W kilka dni póŸniej Sir Oliver Leese przys³a³ list do dowódcy Korpusu, w którym przekazuje wyrazy osobistego uznania za wspania³e rezultaty, osi¹gniête w obecnej bitwie, a w szczególnoœci za zdobycie góry klasztornej