Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
.. a on powie, że nie chce mnie widzieć na oczy, nie polubi mnie czy coś w tym rodzaju? - Dobry Boże, oczywiście, że cię polubi! Dlaczego by nie miał polubić takiej przemiłej kobiety jak ty? Przecież będzie zachwycony, mając taką cudowną siostrę! Będę gniła za to w piekle, pomyślała żałośnie Holly. - No, może to wyda się pani głupie, ale przejmuję się tym. Nigdy nie udało mi się zrobić dobrego wrażenia przy pierwszym spotkaniu... - Na mnie wywarłaś znakomite wrażenie, moja droga. Powinnaś wbić mi obcas w czubek nosa i to zaraz, pomyślała. Holly. - Wolę być ostrożna. Wolę dowiedzieć się o nim, ile tylko się da, zanim zapukam do jego drzwi. Chcę wiedzieć, co mu się podoba, co mu się nie podoba, jaki on jest... och, chcę wiedzieć wszystko. Na Boga, pani Moreno, nie chcę tego zawalić. Viola pokiwała głową. - Sądzę, że przyszłaś do mnie, ponieważ znam twojego brata, prawdopodobnie uczyłam go przed laty? - Czy pani uczy historii w średniej szkole, tu w Irvine? - Zgadza się. Pracowałam tu jeszcze, zanim zginął Joe. - Otóż mój brat nie był pani uczniem. Był nauczycielem w pani szkole. Prowadził zajęcia z angielskiego. Wpadłam na jego ślad i dowiedziałam się, że uczyła pani w sąsiedniej klasie i zna go pani dobrze. Twarz Violi rozjaśniła się w uśmiechu. - Chodzi ci o Jima Ironhearta! - Zgadza się. To mój brat. - To cudownie, wspaniale, to idealnie! - zachłysnęła się radością Viola. Reakcja kobiety była tak pełna entuzjazmu, że Holly zamrugała ze zdumieniem i nie wiedziała, co ma powiedzieć. - To dobry człowiek - powiedziała Viola z autentycznym wzruszeniem. - Byłabym najszczęśliwszą matką mając takiego syna. Od czasu do czasu przychodzi do mnie na obiad, choć już nie tak często jak dawniej, a ja gotuję mu, chcę, żeby czuł sig u mnie jak w domu. Nie potrafię ci powiedzieć, ile to daje mi radości. Posmutniała na moment i ucichła. - W każdym razie... nie mogłabyś sobie wymaxzyć lepszego brata, moja droga. Jest jednym z najmilszych ludzi, jakich poznałam: oddany nauczyciel, łagodny, uprzejmy i cierpliwy. Holly pomyślała o Normanie ~ Rinku, psychopacie, który zabił kasjerkę i dwóch klientów w sklepie w Atlancie, w maju, a który został potem z kolei zabity przez łagodnego, uprzejmego Jima Ironhearta. Osiem strzałów z bliskiej odległości. Cztery wystrzelone w trupa po tym, jak było oczywiste, że Rink nie żyje. Viola Moreno mogła. znać dobrze tego człowieka, ale wyraźnie nie miała pojęcia o wściekłości, jaką był w stanie w sobie wzniecić, kiedy chciał. - Znałam naprawdę dobrych nauczycieli w swoim czasie, ale żaden tak nie dbał o uczniów jak Jim Ironheart. Naprawdę o nich dbał, jakby byli jego własnymi dziećmi. - Odchyliła się w tył na fotelu, wspominając. - Był im tak oddany, tak bardzo zależało mu na polepszeniu ich losów, że tylko najgorsze wyrzutki były wobec niego obojętne. Jego związek z uczniami był taki, że inni nauczyciele sprzedaliby za to dusze, a równocześnie nie musiał wyrzekać się właściwych relacji nauczyciel-uczeń, żeby to osiągnąć. Tak wielu z nich próbuje być kumplami wobec uczniów, a to nigdy nie wychodzi, sama rozumiesz. - Dlaczego rzucił nauczanie? Viola zawahała się. Uśmiech przygasł jej na twarzy. - Częściowo to wina wygranej. - Jakiej wygranej? - Nie wiesz o tym? Holly zmarszczyła brwi i potrząsnęła głową. - Wygrał w styczniu sześć milionów dolarów na loterii powiedziała Viola. - Nie może być! - Pierwszy raz w życiu kupił los. Holly pozwoliła, żeby jej pierwotne zdumienie ustąpiło miejsca zatroskaniu. - Och, mój Boże, i teraz pomyśli, że zjawiłam się tylko dlatego, że stał się bogaty. - Nie, nie - pospieszyła z zapewnieniami Viola. - Jim zawsze myśli o ludziach jak najlepiej. - Jestem dobrze ustawiona - kłamała Holly. - Nie potrzebuję 94 ~ 95 jego pieniędzy, nie wzięłabym ich, nawet gdyby mi je dawał. Moi przybrani rodzice są lekarzami, nie za bogatymi, ale nieźle im się powodzi, a ja jestem adwokatem i mam dość dobrą praktykę. Dobra, dobra, naprawdę nie potrzebujesz jego pieniędzy, pomyślała Holly, czując do siebie wstręt tak gryzący jak kwas solny, ale jesteś za to marną, nędzną kłamliwą suką o przerażającej zdolności do wymyślania szczegółów i spędzisz wieczność, stojąc po pas w gównie i polerując buty szatana. Nastrój Violi uległ zmianie. Odepchnęła fotel od stołu, wstała i podeszła do krawędzi patio. Wyrwała źdźbło z dużej terakotowej donicy, pełnej begonii, "dziecięcego oddechu" i miedzianożółtych nagietek. Z roztargnieniem zwinęła wątłą trawkę w kulkę pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym prawej dłoni, wpatrując się w parkową zieleń. Milczała przez chwilę. Holly przeraziła się, że powiedziała coś niewłaściwego, co ujawniło jej dwulicowość