Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Tej nocy, gdy leżała w łóżku i słuchała, jak deszcz uderza o szyby, mogła myśleć tylko o jednym o obietnicy Nicka i o tym, że już wkrótce zaczną latać we dwójkę. Nie mogła się tego doczekać. Długo leżała z otwartymi oczami i myślała o tym, przypominała sobie podmuch wichury na twarzy, gdy pędziła pod chmurami i wypatrywała ich skraju, szukając ucieczki, ryzykując zderzenie z ziemią, a potem swobodnie wznosiła się do góry, szorując kadłubem samolotu po wierzchołkach drzew, i wreszcie bezpiecznie usiadła na ziemi. To był wspaniały dzień. Wiedziała, że ciągle będą jej powtarzać, że lotnictwo jest niebezpiecznie i nieodpowiednie dla kobiet, ale ona nigdy się nie podda. Nie dba o nich wszystkich. Nie zrezygnuje z marzeń. Rozdział czwarty trzy dni po burzy, która w końcu przekształciła się w tornado szalejące dziesięć mil dalej, w Blandisville, Cassie wstała, wykonała przypadające na nią prace w domu i wyszła. Powiedziała matce, że wybiera się do biblioteki na spotkanie ze szkolną koleżanką, która wiosną wzięła ślub, a wracając wpadnie na j lotnisko. Włożyła jabłko i kanapkę do papierowej torebki i ukradkiem wsunęła do kieszeni zaoszczędzonego dolara. Nie wiedziała, ile kosztuje przejazd autobusem, więc musiała zabrać ze sobą tyłe, żeby na pewno starczyło jej na bilet do Prairie City. Obiecała Nicicowi, że spotka się tam z nim w południe. Gdy szła do autobusu w południowym upale, pożałowała, że nie zabrała ze sobą kapelusza, ale wtedy matka mogłaby j zacząć coś podejrzewać, bo Cassie zwykle chodziła z golą głową. Wyglądała jak zwyczajna, szczupła, wysoka dziewczyna, która lidzie na spotkanie z przyjaciółmi była po prostu śliczna, ładniejsza nawet od matki w jej wieku, bo wyższa, szczuplejsza i miała jeszcze lepszą figurę. Cassie jednak nie zdawała sobie z tego sprawy. Przeglądanie się w lusterku było dobre dla dziewczyn, które miały pusto w głowie, albo dla takich jak jej siostry, które marzyły o tym, by szybko wyjść za mąż i mieć dzieci. Cassie wiedziała, że kiedyś też będzie chciała mieć dziecko, a przynajmniej tak jej się zdawało było jednak wiele innych rzeczy, które chciała zrobić przedtem, choć nie wierzyła, że jej się to uda pragnęła latać, chciała przygód i wolności. Namiętnie czytała opowiadania o kobietach pilotach, szczególnie o Amelii Earhart i o Jackie Cochran. Błyskawicznie pochłonęła książkę Lindbergha j My , o jego samotnym przelocie nad Atlantykiem w roku 1927, li książkę jego żony Na północ od Orientu , i tomik Amelii Earhart |j,Co za frajda . Te kobiety były jej idolami. Często uważała, że l to niesprawiedliwe im wolno było robić to wszystko, o czym ona [mogła jedynie marzyć. Ale teraz, z pomocą Nicka... może... jeśli 45 będzie mogła ćwiczyć... jeśli będzie mogła wystartowć sama, jak tamtego dnia z Chrisem i leniwie krążyć po niebie. Tak się zamyśliła, że o mało co nie przegapiła autobusu. Musiała za nim pobiec. Z ulgą spostrzegła, że nie ma w nim nikogo znajomego. W czasie jazdy rozklekotanym wozem nie zdarzyło się nic ciekawego, bilet kosztował zaledwie piętnaście centów i przez całe czterdzieści pięć minut Cassie mogła spokojnie marzyć o swoich lekcjach. Od przystanku do lądowiska był spory kawałek drogi, ale Nick opisał jej dokładnie, jak ma się tam dostać. Spodziewał się, że ktoś ją podwiezie, i w ogóle nie przyszło mu na myśl, że dziewczyna będzie musiała przejść pieszo dwie mile piechotą, żeby się z nim spotkać. Była zgrzana, zmęczona i zakurzona, a on spokojnie czekał, siedząc sobie na kamieniu i popijając wodę sodową. Za nim, na samym końcu pustego pasa startowego widać było znajomą sylwetkę Jenny. Byli tylko we dwoje, Nick i Cassie. Tego lądowiska piloci używali w sezonie, gdy opylali pola na samolotach rolniczych. Zbudowano je dość dawno temu, ale było w bardzo dobrym stanie. Nick wiedział, że to idealne miejsce do nauki. - Dobrze się czujesz - obrzucił ją ojcowskim spojrzeniem, gdy odgarnęła z twarzy rude włosy i uniosła je do góry. Z nieba lał się słoneczny żar. - Okropnie się zgrzałaś. Masz, napij się czegoś - podał jej coca-colę i wpatrywał się w nią z zachwytem, gdy piła. Miała długą, piękną szyję jedwabista biel skóry przypominała mu bladoróżowy marmur. Niezwykła dziewczyna ostatnimi czasy nieraz żałował, że to córka Pata. I tak nic by z tego nie wyszło, skarcił się w myśli. Miał trzydzieści pięć lat, a ona siedemnaście. Dzieliła ich zbyt duża różnica wieku. Ale pokusa była ogromna. - Co ty zrobiłaś, głuptasie - spytał, by jakoś rozładować napięcie. Dziwnie się czuł sam na sam z tą dziewczyną... jak na sekretnej randce. - Przyszłaś tu na piechotę aż z Good Hope - Nie - uśmiechnęła się, zaspokoiwszy pragnienie podaną jej colą. -Tylko z Prairie City. To dalej niż myślałam. Strasznie było gorąco. - Przepraszam - powiedział ze skruszoną miną. Miał wyrzuty sumienia, że kazał jej tak daleko jechać, ale to miejsce było idealne dla ich celów. - Daj spokój - uśmiech nie schodził jej z twarzy. Napiła się jeszcze trochę. - Warto było. W jej oczach widział, ile to dla niej znaczyło. Była zupełnie zwariowana na punkcie samolotów, zakochała się bez pamięci w lataniu. W jej wieku odczuwał to samo, włóczył się po lotniskach, szczęśliwy, że może być w pobliżu ukochanych maszyn i od czasu do czasu trochę polatać. Wojna sprawiła, że spełniły się wszystkie jego marzenia został pilotem w Dziewięćdziesiątym Czwartym Szwadronie, razem z ludźmi, którzy tworzyli historię lotnictwa. Było mu szkoda tej dziewczyny jej droga do sukcesu nie będzie łatwa, zwłaszcza jeśli Pat się uprze i zabroni jej latać. Nick wciąż miał nadzieję, że kiedyś uda mu się przekonać przyjaciela. A tymczasem mógł nauczyć Cassie podstaw pilotażu, żeby się nie zabiła, robiąc próby na własną rękę, jak wtedy z bratem, gdy lądowała na los szczęścia. W dalszym ciągu drżał na myśl o tamtym locie w chmurach przed trzema dniami... tuż nad ziemią, z szybkością kuli karabinowej... Teraz wreszcie zacznie porządną naukę. - No to co, pojedziemy - spytał, niedbałym ruchem ręki wskazując na Jenny. Awionetka stała na pasie i czekała na nich jak dobra przyjaciółka. Cassie z podniecenia zaparło dech. Nie mówiąc ani słowa, poszła u jego boku po pasie w stronę znajomego samolotu. Tankowała go chyba z tysiąc razy, sprawdzała silnik, troskliwie myła skrzydła i parę razy na niej latała, gdy Chris zgodził się udawać, że zabiera siostrę na przejażdżkę. Nigdy przedtem Jenny nie wydała jej się tak piękna. Najpierw obeszli awionetkę, sprawdzili podwozie, żeby się upewnić, czy nic się nie złamało przy lądowaniu. Jenny miała szeroki rozstaw skrzydeł i latając na niej miało się wrażenie, że jest dużo większa niż w rzeczywistości. Ten niewielki samolot nie przerażał Cassie. Dziewczyna spokojnie usiadła w kokpicie i zapięła pasy. Wiedziała, że wkrótce cale niebo będzie do niej należeć. Miała do niego prawo, tak jak wszyscy