Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
— Tak, tak, chłopcze, leży nie dalej jak w mej kieszeni. Ano, wychodź, nagrodo Gerarda — wyciągnęła list z przepaścistej szaty. Gerard objął ją ramionami za szyję i uściskał. — Najlepsza przyjaciółko — powiedział — druga moja matko. Zaraz ci go przeczytam. — Bardzo proszę. — Niestety! To nie od Małgorzaty. To nie jej ręką — odwrócił kopertę. — Może jej pismo jest wewnątrz. Dziewczęta lubią wsuwać liściki do kopert, gdzie pisano inną ręką. — Czyje to pismo? Na pewno już je widziałem. Sądzę, że mej drogiej przyjaciółki, demoiselle van Eyck. O, to liścik Małgorzaty będzie w środku. Rozerwał opakowanie. — Nie! Wszystko jednym pismem. „Gerardzie, mój ukochany synu (nigdy przedtem mnie tak nie nazywała), list ten przynosi smutną wiadomość o tej, która chciałaby przesyłać ci tylko radosne słowa. Małgorzata Brandt zgasła w mych ramionach w czwartek ostatniego tygodnia. (Co ta czcigodna stara dama przez to rozumie?). Ostatnim jej słowem było «Gerard». Powiedziała: «Powiedz mu, że modliłam się za niego w mej ostatniej godzinie, i poproś, aby i on nie zapomniał o mnie w swych modlitwach». Miała lekką śmierć, dopilnowałam pogrzebu, bo ojciec jej już do niczego się nie przydał. To na razie wszystko od tej, która z sercem pełnym bólu pozostaje twą kochającą przyjaciółką i sługą. Małgorzata von Eyck“ — Tak, to jej podpis na pewno. Co myślicie o tym, pani? — Gerard roześmiał się ochryple. — Piękny list do biedaka tak oddalonego od domu. Na pewno Reicht Heynes zgniewała starą niewiastę i namówiła ją do tego czynu; stara dama musiała oszaleć, zdziecinniała, ma osiemdziesiątkę. Ach, moje serce, duszę się. Powinna siedzieć pod kluczem, ze związanymi rękami. Pomyślmy, że gdyby list trafił na głupiego, że gdybym był głupcem i uwierzył, czy wiecie, co musiałbym uczynić? Wspiąć się na szczyt najwyższej w Rzymie wieży i skoczyć w dół, bluźniąc Niebiosom. Niewiasto, co z wami? — chwycił ją gwałtownie za ramię. — Dlaczego płaczecie? — krzyczał obcym, nieswoim głosem głośno i chrapliwie jak kruk — chcecie mnie swymi łzami zabić? Ona w to wierzy... Ona w to wierzy! Ach, ach, ach, ach, ach, ach! Nie ma Boga! Biedna kobieta wzdychała. — I to ja musiałam ci przynieść list w chwili, gdyś śmiał się i cieszył! Zabiłabym sama siebie za ten czyn. Śmierć nie szczędzi nikogo — szlochała — śmierć nie szczędzi nikogo... Gerard zatoczył się na parapet okienny. — Ależ On panuje nad śmiercią — jęknął. — Albo nauczyli mnie kłamstw. Zaczynamy obawiać się, że nie ma Boga, a święci to jeno martwe kości, zaś piekło jest panem świata. Moja cudna Małgorzata, moja słodka, kochająca Małgorzata. Najlepsza córa, najwierniejsza kochanka! Chluba Holandii! Słodycz świata! To kłamstwo. Gdzież, ten nikczemnik Hans? Znajdę go, choćbym przebiec miał całe miasto. Wepchnę mu jego mordercze kłamstwo do gardła. Chwycił kapelusz i rozwścieczony godzinami biegał po ulicach. O zachodzie słońca wrócił blady jak widmo. Nie znalazł Memlinga, ale jego nieszczęsny umysł miał czas pojąć proste słowa kobiety, że Bóg nie oszczędza nikogo. Przywlókł się do domu zgarbiony i słaby jak starzec, nie chciał przełknąć niczego. Nie mógł mówić, siedział blady z błyszczącymi oczyma i szeptał: — Nie ma Boga. Zaniepokojona o niego i o siebie (wyglądał bowiem jak szaleniec) gospodyni pobiegła po ciotkę. Zacna niewiasta przybyła jej na pomoc i kobiety, czując się we dwie odważniejsze, próbowały pocieszać go serdecznymi, delikatnymi słowami. Nie zwracał na nie większej uwagi niż na krzesła, na których siedziały. Wtedy młodsza uniosła krucyfiks, szukając w nim ratunku. — Mario, królowo niebieska, pociesz go! — wzdychały. Chłopiec jednak siedział i patrzył bezmyślnie przed siebie, głuchy na wszystko, co dochodziło go z zewnątrz. Nagle bez żadnego ostrzeżenia skoczył z przekleństwem na ustach, brutalnie odtrącił przed sobą krzyż i runął ku drzwiom. Biedna kobieta krzyknęła ostrym głosem. Zanim jednak dotarła do drzwi, wydawało się, że jakaś ręka chwyciła go za włosy, zawirował dokoła osi