Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Na pewno wyśpiewa im, co wie o bunkrze. Szczęściem nie wie nic o schowku na list, który piszę nie mogąc skontaktować się z Panem drogą radiową. Tak więc F3H4F5D6F7D8, E2D4B5D6B7D8. Heil Hitler! SS-Obersturmbannfuhrer Georg Wichmann - Tak więc mamy szyfr - złożyłem kartkę i schowałem z powrotem do pudełka. - Ale specjaliści sobie z nim poradzą. Zresztą i my, wróciwszy do klasztoru, przyjrzymy mu się raz jeszcze przy dobrej kawie czy herbacie, jak kto woli. - Ee - skrzywił się Jacek - w liście nie było ani słowa o Bursztynowej Komnacie. - Jeszcze jedno maskowanie - wzruszyłem ramionami. - Wichmann napisał “skrzynie”, by ktoś nie wiedzący o Komnacie zlekceważył list. No, zabieramy się za Kurowlewa i Sosnowskiego. - Co pan proponuje? - Najchętniej oddałbym tych śpiących rycerzy w ręce policji. Ale o co możemy ich oskarżyć? Już prędzej oni mnie o spowodowanie wypadku. - A Batura? - Na tyle go poznałem, ty zresztą też, że wybierze prywatną drogę zemsty. Wyładowujemy klientów! Niech się przedrzemią na skarpie... - Nielitościwa inteligencjo - załamał ręce ojciec Leszek - toż zamarzną tutaj! Ten deszcz ze śniegiem! - Nic się im nie stanie - wysapałem taszcząc Kurowlewa. - Najwyżej dostaną kataru. Za jakąś godzinę powinni się obudzić. Po chwili “Łysy” spoczął obok swego kompana. Torby ustawiłem elegancko przy ich nogach... Podjeżdżaliśmy pod klasztor, gdy od stosu desek oderwała się jakaś ciemna postać: - Jerzy! - zawołałem ze zdumieniem. Batura szybkim krokiem podszedł do Rosynanta. - Dorwałeś ich? Skinąłem z satysfakcją głową. - Już ja tych drani... - zmiął nie zapaloną cygaretkę. - Czego chcesz? Kto oszustwem wojuje, od oszustwa ginie. Ja na przykład mógłbym mieć do ciebie pretensje o numer w bunkrze... - Na wojnie jak to na wojnie - zaśmiał się zimno. - Zresztą coś mi się wydaje, że pudełko po “Juno” wraz z zawartością jest w twoich rękach. - Zgadza się - odpowiedziałem klepiąc się po kieszeni. Wydawało mi się, że rzuci się na mnie. Ale cofnął się w pół kroku. - Jeszcze się spotkamy, Pawełku! Zawrócił i odszedł w ciemność. - Zła to inteligencja - mruknął ojciec Leszek stając przy mnie. - Ale za to jakiej klasy! - pokiwałem głową. Po niejakim czasie siedzieliśmy nad parującymi kubkami i szyfrem Georga Wichmanna. - Tak mi się wydaje - odezwał się nieśmiało Jacek - że to prościutki szyfr... - No to mów - wymruczałem nabijając fajkę. - Zapis ruchów skoczka szachowego białych. Nieco zamaskowany przez zastosowanie dużych liter... Spojrzałem na niego z uwagą: - Skoczki białych stoją na b1 i g1. Szyfr zaczyna się od f3. Jacek nabrał pewności: - Wichamnn napisał: “Tak wiec F3...”, co można przetłumaczyć: “Tak więc skoczek na f3” - zapis pierwszego ruchu. I dalej aż po ruch na d8! - Brawo, punkowa inteligencjo! - zawołał ojciec Leszek. - Chwila! - podniosłem kubek. - A co sądzisz, Jacusiu, o tym pojawiającym się w środku szyfru przecinku i e2, i kolejnych zapisach? Chłopak zastanawiał się dość długo. Wreszcie twarz jego pojaśniała: - Jeśli przyjmiemy, że szyfr zawiadamia o drodze przewozu Bursztynowej Komnaty do d8, to może po przecinku jest wskazana druga z możliwych dróg transportu. Teraz ja zawołałem: - Brawo! Jacek napuszył się i słusznie! - W zapisie powtarza się też pozycja d6 - pochylił się nad kartką ojciec Leszek. - Obie drogi muszą więc prowadzić przez jakąś jedną miejscowość. - Brawo, franciszkańska inteligencjo! - odciął się po czasie Jacek. Ale mnie interesowało co innego. Wydało mi się, że słyszę jakieś szelesty za oknem. - Ktoś łazi po rusztowaniach - powiedziałem cicho. - Batura - równie cicho powiedział Jacek. Skoczyliśmy do okna. Otworzyłem je szeroko. Jacek już świecił latarką... Nikogo. - Pewno wiatr tak hałasuje - machnął ręką ojciec Leszek. Wróciliśmy do szyfru. - Tak więc istotne punkty to d6 i d8 - zapaliłem zgasłą fajkę - no i mapa. Mapa, do której ten zapis będzie pasował. - Czyli od mapy się zaczęło - zaśmiał się Jacek - i na mapie się kończy! Łyknąłem mej ulubionej zielonej herbaty: - Skończy się dopiero, jak odnajdziemy Bursztynową Komnatę! W nocy obudził nas łoskot. Ktoś dobijał się do drzwi klasztoru. Prześcigając się zbiegliśmy na dół. Przywiązany wodzami do klamki grzebał niecierpliwie ziemię kopytem piękny osiodłany siwy koń. Do uzdy przypiętą miał kopertę. Ojciec Leszek rozerwał ją niecierpliwie. W środku była złożona na pół kartka. - Wielebny ojcze! - czytał franciszkanin w świetle Jackowej latarki. - Wasza mądrość i dzielność sprawiły, że nie jestem tu już potrzebny