Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
W sierpniu dostaliśmy kolejną propozycję, kupno aktualnych zdjęć Lanigana za następne pięćdziesiąt tysięcy. Natychmiast się zgodziliśmy. Chłopcy z Plutona przekazali fotografie w moim waszyngtońskim biurze. Były to trzy czarno-białe odbitki... - Czy mógłbym je zobaczyć? - Oczywiście. Stephano błyskawicznie odnalazł zdjęcia w teczce z dokumentami i pchnął je po stole. Pierwsze ukazywało Patricka na zatłoczonym targowisku, zostało zrobione z dość dużej odległości. Nosił ciemne okulary i trzymał w dłoni coś okrągłego, zapewne pomidora. Drugie wykonano prawdopodobnie kilka minut później, gdyż Lanigan szedł po chodniku, niosąc siatkę z zakupami. Był w bawełnianej koszulce i dżinsach, nie odróżniał się specjalnie wyglądem od Brazylijczyków. Trzecie zdjęcie okazało się najciekawsze. Patrick, w podkoszulku i szortach, mył czerwonego volkswagena "garbusa". Niestety, nie dało się odczytać numerów rejestracyjnych. Z sąsiedniego domu został uchwycony jedynie sam narożnik. Za to Lanigan nie nosił okularów, fotografia przedstawiała bardzo wyraźnie rysy jego twarzy. - Nie widać ani tabliczki z nazwą ulicy, ani numerów rejestracyjnych - mruknął Oliver. - No właśnie. Oglądaliśmy te zdjęcia godzinami, lecz i to nic nie dało. Jak już mówiłem, ktoś perfekcyjnie obmyślił całą sprawę. - Co zatem zdecydowaliście? - Zapłacić ten milion dolarów. - Kiedy to było? - We wrześniu. Zgodnie z instrukcjami przelaliśmy pieniądze na konto funduszu powierniczego w Genewie, robiąc jednocześnie zastrzeżenie, że mogą zostać wycofane jedynie za naszą zgodą. Według spisanej umowy ich klient miał w ciągu piętnastu dni dostarczyć aktualny adres oraz nazwę miasta, gdzie obecnie mieszka Lanigan. No i przez piętnaście dni nerwowo obgryzaliśmy paznokcie, dopiero szesnastego dnia, po naszym ponagleniu, nadeszły obiecane informacje. Zgodnie z nimi Lanigan mieszkał przy Rua Tiradentes w Ponta Pora. Ekipa poszukiwawcza natychmiast się tam udała. Żywiliśmy olbrzymi respekt dla zbiega, postanowiliśmy więc podjąć kilkudniową obserwację. Wiadomości okazały się prawdziwe, Lanigan osiedlił się w Ponta Pora jako Danilo Silva. Przez tydzień zapoznawaliśmy się z jego trybem życia. - Przez tydzień? - Musieliśmy być cierpliwi, wszak istniał jakiś powód, dla którego wybrał Ponta Pora. Dowiedzieliśmy się, że tamtejsi urzędnicy chętnie idą ludziom na rękę, jeśli dostaną swoją dolę. Po wojnie w Ponta Pora zamieszkało sporo Niemców. Istniały zatem obawy, że gdyby Lanigan nas zauważył i powiadomił policję, znaleźlibyśmy się w nie lada kłopotach. Dlatego też ułożyliśmy szczegółowy plan i po cichu zgarnęliśmy Lanigana za miastem, na bocznej drodze, bez świadków. Wszystko poszło jak z płatka. Wywieźliśmy go na wynajęte ranczo w Paragwaju, po drugiej stronie granicy. - I tam poddaliście torturom? Stephano skrzywił się niechętnie, pociągnął łyk kawy, po czym odparł: - Można to i tak nazwać. ROZDZIAŁ 27 Patrick chodził nerwowo wzdłuż ściany udostępnionej im salki konferencyjnej, ćwicząc jednocześnie wymachy ramion. Sandy czekał cierpliwie, przygotowany do sporządzania notatek. Kilka rodzajów ciast, które pielęgniarka przyniosła im na tacy, wciąż stało nie ruszonych pośrodku stołu. Patrząc na nie, McDermott mimowolnie się zastanawiał, ilu aresztantom oskarżonym o morderstwo z premedytacją dostarczano tak smakowite wypieki. Ilu z nich mogło się spokojnie wylegiwać w szpitalnej izolatce strzeżonej przez funkcjonariuszy z biura szeryfa? Do ilu wpadał w odwiedziny sędzia okręgowy, zamawiając po drodze pizzę z najlepszej restauracji? - Sytuacja się zmieniła - rzekł Patrick, nie patrząc w jego stronę. - Musimy przyspieszyć bieg rzeczy. - Jakich rzeczy? - Leah nie może tu pozostać, dopóki jej ojciec nie odzyska wolności. - Przyznam, że jak zwykle się gubię. Kiedy tylko któreś z was zaczyna mówić własnym językiem, całkowicie tracę rezon. W końcu jestem twoim adwokatem. Naprawdę nie możesz mnie we wszystko wtajemniczyć? - To Leah ma w swojej pieczy nagrania i dokumenty, zna też wszelkie szczegóły. Musisz z nią rozmawiać. - Właśnie rozmawiałem z nią wczoraj wieczorem. - Teraz też na ciebie czeka. - Naprawdę? Gdzie? - W pewnym domku letniskowym w Perdido. - I zapewne powinienem natychmiast wszystko rzucić i gnać tam na złamanie karku? - To bardzo ważne, Sandy. - Dla mnie każdy klient jest tak samo ważny - rzucił ze złością McDermott. - Czemu sam nie chcesz mi niczego powiedzieć? - Przykro mi, ale to niemożliwe. - Dziś po południu muszę się stawić w sądzie, a mój syn rozgrywa mecz piłki nożnej. Czy rzeczywiście żądam zbyt wiele, prosząc o garść konkretów? - Nie brałem pod uwagę możliwości porwania, Sandy. Musisz przyznać, że postawiło nas ono w dość niezwykłej sytuacji. Spróbuj mnie zrozumieć. McDermott westchnął ciężko i zapisał coś w notesie. Patrick usiadł przy stole obok niego. - Nie gniewaj się, Sandy. - O czym mam z nią rozmawiać w tym domku letniskowym? - O Aricii. - Aha, o Aricii - powtórzył adwokat, spoglądając w bok. Niewiele wiedział o tamtej sprawie, tylko tyle, ile wyczytał w gazetach. - To zajmie trochę czasu, więc lepiej weź ze sobą walizkę z niezbędnymi rzeczami