Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Ale Loris_Melikow nalegał. Cesarz ustąpił. WykreśLono tylko z programu wszystkie przejazdy cesarza, przejazdy zbliżające monarchę do poddanych, zamieniono pałac cesarski w obóz i w obozie tym próbowano gody odprawić. W dwa dni po jubileuszowych godach rewolucjonista Młodecki strzelił do Loris_Melikowa. A gdy go ująto i wzięto na śledztwo - oświadczył z całą stanowczością, że dyktator wszechrosyjski jest skazany na śmierć, więc jeżeli nie ustąpi, nie złoży urzędu - będzie zabity, bo taki jest wyrok KOmitetu Wykonawczego „Narodnoj Woli”. Tymczasem żandarmeria działała z rozpaczliwą energią, chwilami zdawało się, że już pochwyciła rdzeń podziemnej Rosji - lecz złudzenia te rozwiewały nowe zamachy, nowe wybuchy dynamitu. Dość przypomnieć, że w styczniu agenci Trzeciego Oddziału wykryli i otoczyli drukarnię „Narodnoj Woli”, ale tu agentów powitały bomby, pożar, a na koniec samobóstwo ťubkina, który po zażartej obronie wystrzałem z rewolweru udaremnił zadawanie mu pytań. Rewolucjoniści rosyjscy, zwłaszcza należący do terroru, w ogóle postawili sobie za hasło nie oddawać się żywcem. Hasło to spowodowało głuche wieści, idące z więZień, o męczarniach zadawanych pojmanym, i ponure, ścinające krew w żyłach relacje z Syberii. Stąd rewolucjonista POlikarpow, wykonujący w Kijowie wyrok na osobie niebezpiecznego szpiega Zambrowskiego (16 marca 1880), którego tylko zdołał zranić, w chwili pojmania zwrócił lufę rewolweru do własnych ust i roztrzaskał sobie głowę. Stąd też członkowie partii Holdenberg i Kazarski, nie czekając na drugie badanie i narzędzia tortury, powiesili się w Twierdzy Pietropawłowskiej. Ta determinacja raz po raz rwała nici, zacierała ślady spiskowców. „Narodnaja Wola” w roku 1880 miała w swym składzie dwanaście grup, rozrzuconych w rozmaitych częściach Rosji, i ogniskowała z górą pięCiuset ludzi, a tych dopiero otaczały tysiące „niewtajemniczonych”. Ale błędem byłoby mniemać, że tych pięciuset wyborowych członków istotnie wiedziało coś o robocie Komitetu Wykonawczego. Do wyroków miał komitet tak zwane gromadki bojowe, liczące nie więcej nad dziesięciu ludzi dobranych przez atamana i zharmonizowanych z sobą. Taka gromadka bojowa otrzymywała jedynie wskazówkę od komitetu co ma robić, a komitet nie mieszał się do tego, jak przedsięwzięcie ma być wykonane. A choć współdziałał w robocie, to pozostawiał bojowej gromadce swobodę ruchów. Gromadki takie rządziły się same, rozstrzygając kwestie większością głosów, a jedynie na czas walki obranemu atamanowi oddawały władzę dyktatorską. Członkiem takiej gromadki mógł być tylko wybrany i wypróbowany przez KOmitet Wykonawczy towarzysz lub towarzyszka i tylko ten, kto pod karą śMierci zobowiązał się dla osiągnięcia celu własne życie poświęcić. Gromadki bojowe składały się więc z ludzi idących prawie zawsze na niezawodną śmierć. Kto raz do gromadki przystał, ten w zasadzie podpisywał na siebie wyrok. Za uchylanie się, za brak odwagi czekał takiego sztylet kolegi - za zbytnią odwagę mścił się często królobójczy dynamit, a odwaga najdzielniejsza i nawet pewna ilość szczęścia nie starczyłaby jeszcze, by w końcu nie wpaść w ręce policji, a więc skonać na torturach lub katordze, czy zawisnąć na pętli między niebem a ziemią. Niewielu też z tych gromadek bojowych ocalało, a jeszcze mniej myślało naprawdę o ocaleniu. Rewolucjoniści rosyjscy często dobrowolnie oskarżali się, często solidaryzowali się z najciężej oskarżonymi, aby z nimi razem zginąć. MIeli taką wolę męczeństwa, takim płonęli samozaparciem, że gotowi byli za każdą literę konstytucji setkami istnień swych zapłacić. Samowładztwo dyszało pragnieniem, aby za wszelką cenę, za cenę najgorszych skutków dla prawnuków, dla potomności, system na dziś jeszcze utrzymać - bodajby nazajutrz miał potop zalać monarchią. Rewolucjonizm rosyjski godził się z góry na własną zagładę, byle tym zimnym, obojętnym, wątpiącym, słabym i ciemnym, lepsze życie usłać. Do wyjątku ocalałych z gromadek terroru należy słynny Hartman, twórca zamachu na kolej pod MOskwą w 1879. Hartman bowiem zdołał zatrzeć za sobą ślady i uciec do Paryża. Tu jednak wykryła go policja rosyjska i zażądała aresztowania. Hartman został pochwycony na spacerze na Polach Elizejskich 16 lutego 1880 roku i osadzony w więZieniu