Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Chwycił się stołu i zapach drewna wymytego ługiem, cały ten zapach domu, nieco zaprzały, był dla niego wstrętny. Oglądał się i wzrok jego natrafił na siekierę opartą o piec. Podszedł do niej, schwycił i kołysząc się, wlokąc ją w, opuszczonej ręce, wrócił przed stół. Zamachnął się i uderzył z góry, i nie w 'poprzek, a wzdłuż i nie na ślepo. Stół zwalił się, z trzaskiem, bochen chleba potoczył się i zatrzymał odwrócony, pokazując umączoną gładkość. Z drugiej izby Baltazar przyniósł wielką butlę oplecioną wikliną i postawił ją na podłodze. Potem ją kopnął. Oparty o ścianęlpatrzył na płyn, który bulgotał i rozszerzał się w wielką plamę, sięgając rozwalonego stołu i opływając naokoło chleb. I znajdował wiele do patrzenia, bo ze wszystkiego naokoło nagle to nabrało mocy, wyraźności. Nabrzmiała na brzegach materia siąkła leniwie, wpuszczając zacieki pod ławy, zostawiając wyspy, które zaraz zatapiała. W niej jakby zawierało się już co (konieczne i o niej tylko myśląc, Baiitazar wyjął z kieszeni zapałki. Wtedy zaznał tej chwili na granicy nie ma i jest, sekunda przed tym nie było, sekunda potem jest, na zawsze, aż do skończenia świata. Palce jego ściskały pudełko, palce drugiej ręki zbliżały drewienko z czarnym końcem. Może zawsze chciał być tylko ak- 260 tem czystym, samym spięciem tworzenia, tak żeby skutek nigdy go nie obciążał, bo dogoniłby go wtedy, kiedy on już koncentrowałby się na nowym akcie, niedostępny dla przeszłości. Potarł zapałkę o pudełko i buchnął płomyk, wpatrywał się teraz w niego, jakby pierwszy raz to, widział, aż ogień go sparzył, palce się rozwarły i zapałka zgasła, spadając. Wyjął nową, potarł z rozpędu i rzucił przed siebie. Zgasła. Zapalił trzecią, pochylił się i wolno przytknął do rozlanej nafty. ISTa pełzające płomienie przewrócił ławę i wyszedł. Bluzę miał rozpiętą, nie przepasaną pasem. W kieszeni tytoń i butelka wódki. - Zaraz już skończy sią. 'Przyszłość. Tej nie było. Głos nawoływał, niebo blade i jasne, świerszcze grają, dzień, noc, dzień, nigdy ich już, są niepotrzebne. Skądś bierze się, urna-' cnia się pewność. Czy wiedział, dokąd idzie? Szedł. Ale odwrócił się i przerażenie skutku, przerażenie nieodwołalnego na widok dymu, który sączył się przez otwarte okna domu, ten wieczny protest Baltazara przeciwko prawu, że nic nie zostaje samo w sobie, tylko przykuwa nas łańcuchem i butelka wyjęta drżącymi palcami i przewrócenie się na trawę, a potem dźwignięcie się na czworaki i wołanie, w fctórym zdaje się nam, że krzyczymy, a z gardła wydobywa się tyliko charczący szept. Baltazar miałby zapewne dość przytomności, żeby biec i gasić dom. Że tak mógłby postąpić, nie pomyślał wcale, dławił się krzykiem nie z powodu tego, czego dokonał, ale czego musiał dokonać, wiedząc może już wtedy, kiedy trzymał zapałkę, zarazem że jest wolny i zarazem że zrobi tylko to, nic innego. Tak samo wiedział, stojąc na czworakach, podobny do zwierza, że nie zerwie się i nie pobiegnie gasić. 261 Postać z drewnianym mieczem czołgała sią ku niemu ruchem żmii. Zataczała mieczem młyńce słomianego koloru. Baltazar widział jej błyszczące oczy pionowo ustawione, ciało rozpłaszczające się chytrze. Skoczył i wyrwał gruby kół z płotu, dyszał, i przed nim w trawie nikogo nie było. Nitki babiego lata bujały w powietrzu, lekko wygięte linie blasku. Las naokoło złoty w słońcu, cisza upału. Nikogo. Ni wroga ni przyjaciela, prócz obecności nieuchwytnej i dlatego strasznej. Odwrócił się gwałtownie, żeby odeprzeć atak z tyłu. Sroka zerwała się ze skrzeczeniem, skądś z rowu. Dym z okien łączył się w pasma, które smużyły się po gontach dachu i już wlokły się mgiełką nad wierzchołkami grabów. - Zaraz już skończy się. LXIII - LAS. - Rządowy. - Nie. - Czy to las? - To Baltazar. - Baltazar [pali się. Ludzie pogirscy wychodzili na skraj sadów, na rżyska, żeby lepiej widzieć. Następnie zwoływali się, brali wiadra, bosaki, siekiery i ruszyli pośpiesznie, gromadą. Za mężczyznami biegły dzieci i psy, z tyłu zebrała się grupka zaciekawionych kobiet. W tym, co się potem zdarzyło, należy oddzielić prawdopodobieństwo od rzeczywistego przebiegu. 262 W każdym odtworzeniu faktów, choćby łączyły się one ze sobą z pozoru najbardziej logicznie, kryją się luki i gdyby je wypełnić, wszystko ukazałoby się w innym świetle. Jednakże nikt tego nie próbuje, przeszkadza temu zadowolenie z osiągniętej od razu oczywistości