Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Rosły z wulkaniczną ekspresją mury jakby wyję- te z graficznych majaków Gustawa Doró, wnętrza nasycały się malowi- dłami, które śpiewały Wagnera (cykle „Lohengrina" i „Tannhausera"), a on czekał na swą Bezludną Wyspę w jej przedsionku na Wyspie Róż, odbierając tajemne, półszyfrowane listy od kuzynki Elżbiety, owej dziw- nej cesarzowej Austrii, która tak samo nienawidziła życia dworskiego i polityki (jak również życia małżeńskiego: mężowi, cesarzowi Francisz- kowi Józefowi, podsunęła kochankę, piękną aktoreczkę, by odzyskać cał- kowitą wolność) i którą Barres nazwał „Cesarzową samotności". Listy były adresowane do „Orła" przez Kolombinę". Z różnych miejsc, gdyż ona szukała ucieczki od rzeczywistości wędrując jachtem „Miramar" po Adriatyku i Morzu Egejskim, i tak jak on budując sobie kamienne mira- że (pałac Achilleion na wyspie Korfu). Pisała: „Samotność jest silnym pokarmem". Rozumieli się wybornie. W pierwszych latach przedostatniej dekady stulecia we wnętrzach Neuschwanstein, uwolnionych od czasu bieżącego (jak w kasynach Las Vegas, w których nie ma zegarów), można już było mieszkać, chociaż całość ukończono dopiero po śmierci romantycznego króla. Znany histo- ryk francuski, Jacques Bainville, krzywi się w swej biografii Ludwika: to nie jest prawdziwa sztuka, nie ma w tym stylu. A kto mówił o sztuce, panie Bainville? Mowa była o bajce, która jest esencją sztuki. I o jaki styl chodzi? Czy Bóg miał jakiś styl? Stworzył małpę i polityka, orła i świnię, pianino i bałałajkę, winogrona i muchomory, kobiety i żony, re- wolucję i obstrukcję, istny bazar. Gdzie tu styl? Kobieta i orzeł, w po- rządku, ale po cholerę kangura? W Neuschwanstein jest marzenie - coś lepszego od stylu, który przemija. Walt Disney zapragnął skopiować ten wyczyn, wznosząc w Disney- landzie Zamek Śpiącej Królewny, w którym widać wyraźne zapożyczenia z Neuschwanstein. Jest to pokrewne Neuschwanstein. Tak jak milutki osiołek jest krewniakiem araba pełnej krwi, i jak wesolutka bajka Di- sneya jest kuzynką filozoficznej baśni Andersena. Gdy w roku 1979 w londyńskim Muzeum Alberta i Wiktorii oraz w nowojorskim Muzeum Cooper-Hewitt eksponowano wystawę „Projek- ty zamków Ludwika II Bawarskiego", określane jako „bliższe marzeniom sennym niż rzeczywistości", dziennikarz spytał przy wyjściu parę studen- tów konserwatorium, co sądzą o tych wizjach człowieka, którego w ency- klopedii zakodowano jako wariata. Odpowiedzieli: „- Spośród wszystkiego, co w królu Bawarii było chore, najzdrow- szą miał wyobraźnię". Moje pytanie: czy w ogóle coś było w nim chore? Mógłby strawesto- wać słowa Dalego: ,Jedyną różnicą między mną a wariatem jest to, że ja wariatem nie jestem", mówiąc: Jedyną różnicą między mną a normal- nymi królami jest to, że ja normalnym królem nie jestem. Ale zaklasyfi- kowali Jedynego prawdziwego króla epoki" (Verlaine) jako szaleńca I tylko poeci sprzeciwiali się temu (d'Annunzio pisał: ,Był prawdziwym królem. Panował nad sobą i swymi marzeniami). Nie było szaleństwem nawet to, iż pragnął, by po jego śmierci zburzono wszystkie wzniesione przez niego budowle - każda z nich stanowiła domostwo jednego mieszkańca, na podobieństwo oper granych dla jednego widza. Neu- schwanstein był najbliższy jego sercu m.in. dlatego, że powstał na szczy- cie wzgórza (Ludwik II: „Na szczytach jest się wolnym i dalekim od ludzkiego cierpienia"). Neuschwanstein znaczy: Nowy łabędzi kamień (łabędź - symbol Lohengrina - był ukochanym ptakiem Ludwika). Kamienny łabędź u podnóża Alp, zawierający tyle operowych, wagnerowskich wnętrz ma- larskich i muzycznych - okazał się łabędzim śpiewem romantyka. W połowie lat osiemdziesiątych minister finansów, Riedel, sprzeciwił się dalszemu opłacaniu fantazji monarchy, który właśnie zapragnął zbu- dować bawarski Tadż Mahal, gdyż zakochał się w Indiach (zwał je Kra- jem swoich marzeń"). „- Jest przywilejem tronu, że królowi niczego się nie odmawia!" - krzyknął Ludwik. Ale rząd stanął murem w opozycji. Wówczas pan na Neuschwanstein zagroził, że utworzy nowy gabinet z kuchcików dowodzonych przez fry- zjera, a jeśli to się nie uda, to każe poszukać jakiegoś królestwa, na które będzie można wymienić Bawarię - królestwo może być mniejsze, byle mógł rządzić w nim jak Ludwik XIV! Jednocześnie zwracał się z prośba- mi o pożyczkę do Rotszyldów i do szacha Persji, planował... napad na bank, w końcu zwrócił się do Francuzów... To już było groźne - Francja mogłaby kupić jego przymierze lub neutralność w przyszłym konflikcie z Rzeszą. W Berlinie czujna dłoń przycisnęła czerwony guzik... Powołana przez rząd bawarski komisja psychiatrów, z których żaden nie widział „chorego", wydała orzeczenie; warto je zacytować, gdyż sta- nowi ono model sprawozdania lekarskiego z zaocznych oględzin poli- tycznych: „Jednomyślnie oświadczamy, że: 1. Umysł Jego Królewskiej Mości znajduje się w stanie daleko po- suniętych perturbacji: JKM cierpi na tę formę choroby umysłowej, któ- rą doświadczeni alieniści dobrze znają i która zwie się «paranoją». 2. Biorąc pod uwagę naturę tej choroby, jej powolne rozwijanie się, ciągłość i długotrwałość dochodzącą do wielu lat, uznajemy ją za nie- uleczalną i stwierdzamy, że JKM będzie coraz bardziej tracił swe siły intelektualne. 3. Ponieważ choroba kompletnie zniszczyła zdolność JKM do samo- stanowienia, uważamy go za niezdolnego do sprawowania władzy, i to nie przez rok, lecz do końca życia. Monachium 8 czerwca 1886. Dr von Gudden, dr Hagen, dr Grashey i dr Habrich". Następnie wysłano do króla urzędników, którzy mieli mu oświad- czyć, że jest obłąkany, zdetronizowany i aresztowany. Ale kochający go chłopi i górale na wieść o tym dostali furii, rzucili się na komisarzy, od- dali ich w ręce królewskich żandarmów i zamach stanu fiknął kozła. Jed- nakże w kilka godzin później nie cierpiący gwałtu Ludwik, uśmiawszy się, wypuścił schwytane wilki. Kolejny atak poprowadzono sprytniej, uwięziono króla i przewiezio- no do zamku Berg