Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Krew pulsuje. Ten ogień nas spali. Wiem o tym. Chcę tego. -Ryfka... -Nic nie mów... Nie teraz... Ona ma rację. Nie czas na słowa. Jest taka delikatna. Jej dłonie też mnie dotykają. Pomagają zbliżyć się do siebie. Stajemy się gwałtowni. Zbyt długo była odkładana ta chwila. Rozkołysaliśmy się, jak dzwon w dzwonnicy. Bijemy w siebie. Czerwień otoczyła nasze ciała, aby je zmieszać ze sobą. Nie wiem jak długo to trwało. Chwilę, rok, wiek? Nigdy nie byłem tak szczęśliwy. Już minęło południe. Tylko patrzeć jak zrobi się wieczór. Niby dzień dłuższy, ale zmrok jeszcze szybko zapada. Ryfka leży koło mnie. Nie mieliśmy czasu na mówienie. Braliśmy się raz po razie. Skąd miałem tyle siły? Tak u mnie nie bywało. Jestem jak pijany. Ryfka jest wprawna w kochaniu. To prawda. Ale w tym co robi, nie ma kłamstwa. Ona po prostu chce. Była tak samo głodna jak ja. I tak samo nienasycona. Nie mam już siły. Teraz już tylko umrzeć. Tak by było najlepiej. Wszystko, co się powtórzy, nie będzie już takie. Nie może być. Jej głowa leży na moim ramieniu. Czarne włosy są puszyste i pachnące. Czuć je rumiankiem. A może innymi ziołami? We włosach widać srebrne nitki siwizny. Jest mi ciepło koło serca. Jak to dobrze, że nie straciliśmy całego życia. Że było w nim „dzisiaj". Może ją wziąć jeszcze raz? Nie. Ona już musi wracać. Chciałbym ją zawsze mieć przy sobie. Głaskać po ciele, które jeszcze uszczęśliwia, a już nie budzi brudnej namiętności. Jest w Ryfce tyle szczęścia, że chwila z niej wzięta starczy na całe życie. - Walenty, dlaczego ty nic nie mówisz? - O czym mam mówić? Wiemy wszystko bez mówienia. - Było ci dobrze? - Nie pytaj. Nie wiedziałem, że tak może być. - Ja też. Człowiek chodzi po świecie i nie wie jakie powinno być życie. - Tak. Ja nie wiedziałem. Co to było? - Walenty. To zawsze jest w środku człowieka. Ty nie musisz być duży, mocny, nawet dobry. Ty to masz, i musisz umieć dać kobiecie. Musisz chcieć. Kobieta, ona ci nic dać nie może. Ona musi tylko umieć brać. Wtedy daje najwięcej. - Ludzie są dla siebie przeznaczeni. Rzecz w tym, żeby się mogli spotkać. Jak się spotkają, już wiedzą dlaczego żyli. - Uj. Takie szczęście, to zaraz nieszczęście. Co my teraz będziemy robić bez siebie? Jak ja popatrzę w oczy Lejzorowi? On mnie może wyrzucić, jak wiarołomną sukę. - Nie musi wiedzieć. To, co było, wystarczy nam na długie noce wspominania. To jest nasze. Lejzorowi i Walerce nic do tego. Ten czas był nasz. - Ja muszę pomyśleć co robić, żeby tych chwil do wspominania było więcej. Jak zmazałam się grzechem, to chcę wiedzieć za co cierpię. - Nie będziesz cierpiała. Nikt się nie dowie. Tylko kiedy do karczmy przyjdę, nie zaznasz spokoju. - Przychodź często, kochany... Trzeba zabić wieprzka. Święta za pasem. Wal erka upiecze pierogi. Z jaglanej i tatarczanej kaszy. Do Wielkanocy jeszcze dwa tygodnie. To i dobrze. Mięso trzeba zasolić. Zaraz ma inną treść. Zrobimy kiełbasy. Niech sobie chłopaki podjedzą. Rosną, to potrzebują pożywienia. Post człowieka z siły wyjaławia. - Wal erka. Jutro zabiję wieprzka. Popatrzyła ku mnie. Oczy ma niechętne. Od paru dni ciągle jest zła i przeciwna. - Wszystko byś żarł. Lepiej kabana sprzedać. Za pieniądze kupi się mięsa na święta. Reszta groszy zostanie. Gada byle gadać. Przecież wie, że jak coś postanowiłem, to tak będzie. Złość ją pcha do sprzeczki. Że też dawniej tego nie widziałem. Rozpuściłem babę. Od onego dnia z Ryfką wszystko maluje mi się ostrzej i jaśniej. - Musi jeszcze moje słowo w chałupie coś waży. Powiedziałem „zabiję", to tak będzie. Chłopcy rosną i muszą mięsa pojeść. Nie będę ich na zdechlaków chował. Niech chociaż przy Wielkiej nocy się do syta najedzą. - O sobie myślisz. Sam chcesz się nażreć. - Niech ci będzie. A ty jeszcze pójdziesz do wsi, kupić śledzi na Wielki Tydzień. - Tak gadasz, jakbyś majątek odziedziczył. Jeszcze ci za zeszły rok całej zasługi dziedzic nie wypłacił. A możeś przepił po kryjomku? Ciągle do karczmy łazisz. Daj pieniądze, to będę śledzie kupować. Mierzi mnie Walerka. Wiem że ma pieniądze schowane w węzełku. Wszystkie pieniądze jej oddaję. Za zboże, żywinę, robotę u dziedzica. Tyram jak wół. Na siebie nie wydaję. Czego to suche ścierwo chce ode mnie? - Jak nie masz, to coś zrobiła z pieniędzmi? Może to ty chodzisz do karczmy? - No pewnie. Ja do karczmy, a ty do kościoła. Może byś zamieszkał u Lej zora? W zeszłym tygodniu byłeś dwa razy. Widać budzi się w tobie pijanica. A może co innego cię ciągnie? Wieprz nieskrobany, grzeje się na stare lata. - Widziałaś mnie napitego? - Śmierdzi od ciebie okowitą, jak z gorzelni. Czego ona chce? Co ją ugryzło? Nigdy taka nie była. - Kiedy to tak śmierdziało? Co? - Zawsze, kiedy z karczmy wracasz. - Patrzcie, jaka to się pani z mojej Wal erki zrobiła. Własny chłop jej śmierdzi. Złość mnie bierze. Nie chcę się wadzić, ale ona zwyczajnie o kułak się prosi. Wściekła się czy jak? - Jakbym za ciebie lichoto nie poszła, możebym dzisiaj była panią. Chcieli mnie we dworze. Nie urabiałabym rąk po łokcie. Nie musiałabym na mruka całymi dniami w izbie patrzeć. „We dworze". A więc świniła się ze starym dziedzicem. Pani zasrana. Żałuje, że oślinionemu staruchowi nie dogadzała jak należy. Gębę ma chudą, złą i kanciastą. Nie tak kiedyś wyglądała. I ciała miała więcej na sobie. Mógł się nią dziedzic bawić. Może Łukasz to jego? Gdzieby tam! Umiałby to stary dzieciaka zrobić? Podany zresztą na mnie. Gada mało. Tylko myśli. Nie. Łukasz jest mój. - Powiem ci coś, Walerka. Małom cię bijał, ale dzisiaj chyba dostaniesz. - Nie boję się, mruku zatracony. Do swoich owiec możesz tak gadać. One się ciebie boją. Boś baran. Kto tam wie, co się w twoim skołtunionym łbie miesza. Głosu na mnie nie podnoś i nie podchodź blisko, bo jak Bóg mi miły, rozwalę łeb saganem. Ona prze do zwady. Coś się w niej zawarło i pyskowaniem chce to rozładować. Wyjdę z chałupy. Niech się piekli. - Żeby było z kim, to gadałbym. Z tobą nie warto gęby strzępić. Rób co kazałem i tyle. Nigdy się nie upijam, ale dzisiaj to zrobię. Jak trzeba i to potrafię. - A spij się knurze śmierdzący. Wiesz, gdzie mnie możesz pocałować? O!!! Poddarła spódnicę i wypięła gołe pośladki. Tego już za wiele! Jak ona mogła zrobić mi coś takiego? Zapomniała, kto jest głową w chałupie. Dawno jej się należało, ale dzisiaj się doczekała. Sięgam po wiszący na kołku, szeroki wojskowy pas. Trzymam za sprzączkę. Wal erka jest blada. Nie spodziewała się. Już jej hardość odeszła. Za późno. Tego, co będzie za chwilę, jeszcze nigdy nie doświadczyła. Słyszę skrzyp otwieranych drzwi do izby. Biorę zamach. Ktoś łapie mnie garścią za rękę. Łukasz. - Nie będziecie mamy bili. - Kto mi zabroni? - Ja. Spróbujcie, a przebiję was nożem. Coś się we mnie załamało. Nie wierzę, że słyszałem te słowa. Nikt ich nie mógł do mnie wypowiedzieć. Przesłyszałem się. A jednak słyszałem. Łukasz stoi koło mnie