Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Karabiny maszynowe odezwały się jednocześnie. Ich dudnienie pochłonęło wszystkie inne dźwięki. Ludzka fala załamała się, zawirowała i rozpadła, tworząc rafę nieruchomych ciał. Było już wystarczająco jasno, by hrabia mógł dostrzec spustoszenie dokonane przez karabiny maszynowe w tłumie szarżujących Harari. Jeden za drugim padali na sterty ciał. Następni musieli deptać po poległych. Kiedy karabiny zwróciły się w ich stronę, padali także oni, tworząc jeszcze wyższą piramidę ciał. Hrabia przestał się bać, patrząc zafascynowany na to upiorne widowisko. Biegnący tłum zdawał się nie mieć końca. Wylewał się jak mrówki z poruszonego mrowiska. Karabiny maszynowe kładły go pokotem, tak jak kosa ścina łany falującej pszenicy. Tu i ówdzie któraś z biegnących postaci docierała do zasieków z drutu kolczastego, przecinała je mieczem i przedostawała się na drugą stronę. Większość wojowników, którzy przedarli się przez wyłom, ginęła na przedpiersiach włoskich szańców, przeszyta salwami oddawanymi z bliskiej odległości. Niewielu, bardzo niewielu przeszło dalej. Trzech przeskoczyło zasieki i zerwało druty, robiąc przejścia dla biegnących za nimi. Prowadził ich wysoki, chudy mężczyzna w rozwianej, białej szacie. Jego łysa czaszka lśniła jak czarna kula armatnia, a doskonałe białe zęby błyszczały na pokrytej potem twarzy. Wojownik dzierżył miecz długi jak rozpostarte ramiona mężczyzny i szeroki jak dłoń. Wywijał nim lekko nad głową, klucząc i odskakując ze zwinnością kozicy. Dwaj wojownicy, którzy za nim podążali, dźwigali zabytkowe rusznice typu henry, z których strzelali w biegu, opierając kolby na biodrach. Przy każdym strzale z lufy wylatywała długa wstęga sinego dymu. Przywódca atakujących kręcił mieczem nad głową, wydając dzikie okrzyki wojenne. Karabin maszynowy skierował lufę na tę biegnącą grupę. Długa seria ścięła dwóch ludzi, ale wysoki przywódca podążał dalej w ramiona śmierci. Hrabia, zerkając z wieżyczki czołgu, był tak zdumiony wytrwałością starca, że zapomniał o strachu. Z sąsiedniego wozu rozszczekał się karabin maszynowy i tym razem biało odziana postać zachwiała się lekko. Pociski, wzbijając z szaty wojownika małe obłoczki kurzu, pozostawiały na piersiach krwawe plamy. Ale ów człowiek wciąż biegł. Z wyciem przesadził pierwszą linię okopów, zmierzając w kierunku czołgów. Zdawało się, że to właśnie hrabia jest jego celem. Chcą go zabić. Człowiek z mieczem był już bardzo blisko. Stojąc jak wryty w wieżyczce, Aldo Belli widział wyraźnie wytrzeszczone oczy, pomarszczoną twarz i niedorzecznie białe zęby. Pierś starca zroszona była ciemnoczerwoną krwią, ale wirujący miecz z sykiem przecinał powietrze. Światło jutrzenki migotało na ostrzu jak letnia błyskawica. Karabin maszynowy odezwał się ponownie. Pociski szarpały ciało atakującego wojownika, który wciąż posuwał się do przodu, słaniając się i wlokąc za sobą miecz. Po następnej serii broń wysunęła się z dłoni Rasa. Wojownik opadł na kolana, lecz wciąż pełzł do przodu. Zobaczył hrabiego. Próbował krzyknąć, ale głos utonął w strumieniu jasnej krwi. Starzec dobrnął do czołgu i włoskie karabiny umilkły, jakby przerażone tą niezwykłą nieustępliwością. Umierający ciężko dźwignął się ku hrabiemu, patrząc na niego z gniewem. Hrabia zaczął nerwowo szukać kosztownie zdobionej beretty, by wcisnąć do niej nowy magazynek. — Zatrzymajcie go, głupcy! — wrzasnął. — Zabijcie go! Nie pozwólcie mu tu wejść! Karabiny milczały. Trzęsącymi się dłońmi pułkownik podniósł pistolet. Z odległości dwóch metrów wycelował do pełznącego Etiopczyka. Błyskawicznie opróżnił magazynek. Strzały rozbrzmiewały raz za razem w ciszy, która zawisła nagle nad polem walki. Pocisk trafił wojownika w środek pokrytego potem czoła, pozostawiając w brązowej skórze idealnie okrągły, czarny otwór. Ras spadł z czołgu i znieruchomiał. Leżał na plecach, wpatrzony w jaśniejące niebo szeroko otwartymi, nie widzącymi oczami. Spomiędzy warg wysunął się garnitur sztucznych zębów, a starcze usta zapadły się do wewnątrz. Hrabia wciąż dygotał, lecz górę wzięło teraz inne uczucie