Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Raz spróbowała Kaśka zaśpiewać piosenkę, zasłyszaną jeszcze w fabryce. Słów nie pamiętała wprawdzie, ale nutę uchwyciła dobrze. I naprzód zanuciła nieśmiało jakąś melodię w rodzaju krakowiaka, poddając się wspomnieniom, jakie piosenka ta niosła za sobą. Później ośmieliła się - i piosenka nucona przez dziewczęta fabryczne zadzwoniła wśród ciasnych ścian kuchenki. Nagle otworzyły się drzwi od jadalnego pokoju. Stanął w nich Budowski, dnia tego jeszcze bardziej zdenerwowany, i ruchem ręki nakazał rozśpiewanej dziewczynie milczenie. - Miłosierdzie Boże! - jęknął sknera. - Czego tak wyjesz? Czego? Kaśka zawstydziła się bardzo. Chciała sobie trochę pośpiewać, aby własny głos usłyszeć, a pan napada na nią i mówi, że "wyje". Uczuła się w tej chwili bardzo zgnębioną i smutną. Resztę wolnych godzin spędziła skurczona na brzegu kuferka, lękając się poruszyć, aby nie sprawić szelestu własną spódnicą. Przez zakratowane okienko widać było szmat nieba o ciemnolazurowej barwie. Kaśka wpatrzyła się w czysty ten błękit i coś ją ścisnęło w gardle. Była bliską płaczu - taka młoda jej dusza rwała się do świata i ludzi. Nie była przecież beksą, ale ot po prostu taka ją napadła tęsknica, że aż ją we środku bolało. Cały tydzień harowała koło bielizny, a w niedzielę nawet nie ma się z kim ucieszyć, nagadać... Siedzi w kącie i patrzy na odrobinę nieba, i myśli, jakby to dobrze było w taki dzień pójść na miasto, a nawet pojechać tą koleją, co to po mieście chodzi, a konie ją ciągną. Trzeciego tygodnia swej bytności u Budowskich Kaśka, schodząc w niedzielę po południu po wodę, spostrzegła przez uchylone drzwi kucharkę pani hrabiny, siedzącą koło okna z książką w ręku i czytającą przez okulary godzinki czy psalmy pokutne. Kaśka nie miała książki, ale czytać, choć z trudnością, mogła. Przecież książka to nie gliceryna, pani nie rozgniewa się za pokorną prośbę o pożyczenie jakiej pięknej i pobożnej książki. Kaśka usiądzie przy oknie tak jak ta kucharka od pani hrabiny i śliczne modlitwy czytać sobie będzie. Przynajmniej przejdzie popołudnie, a czytać może po cichu, nie przeszkadzając panu, tak jak wtedy, gdy napadła ją chętka śpiewania. I ułożywszy rzecz całą, wchodzi Kaśka do sypialni, w której, jak zawsze, znajduje się pani, leżąc z otwartymi oczami na łóżku. Dla Julii niedziela ma tę odrębną cechę od innych dni tygodnia, że Budowski pozwala jej ubrać się w ciemnozieloną, przystrojoną aksamitem suknię i prowadzi ją rano do kościoła. Julia sukni tej przez cały dzień nie zdejmuje, ale nie zważając na jęczenie męża, wygniata aksamit leżąc zupełnie ubrana na łóżku. Gdy Kaśka stanęła przed nią, Julia otwarła wiecznie zaspane oczy i spojrzała z pewnym rodzajem zdziwienia na zaczerwienioną twarz dziewczyny. Budowski oddał się w tej chwili czyszczeniu lampy, a było to zwykłe jego zatrudnienie, które mu wypełniało długie popołudnie niedzielne. Gdy Kaśka cichym i nieśmiałym głosem wyjąkała swą prośbę o pożyczenie jakiej pobożnej książki, Julia zakłopotała się szczerze. Lubiła Kaśkę bardzo i czuła dla niej pewien rodzaj wdzięczności za dopomaganie w oszukiwaniu męża; chętnie uczyniłaby zadość jej żądaniu, ależ prośba Kaśki tak jest dziwną, że doprawdy nie wie, jak wybrnąć z tego położenia. Służąca prosi o książkę! Cóż jej da do czytania, ona, która pogrążona w swej apatii, sama oprócz kroniki w Kurierze nic prawie nie czyta? W tym bezdusznym, ślimaczym życiu, jakie pędzi, nie przyszło jej nigdy na myśl, że służąca może poprosić o pożyczenie książki. Mimo wszystko czuje słuszność żądania Kaśki i przygryzając bezkrwiste wargi wysila swój umysł dla wynalezienia jakiegoś utworu literackiego, którym by bez wiedzy męża rozporządzić mogła. Prosić Budowskiego o pożyczenie jakiejś książki, drzemiącej na etażerce wśród pustych buteleczek od wody kolońskiej, znaczyłaby to samo, co nastąpić gniazdo żmii. - Ona sama książek nie posiada, ma tylko jedną, do nabożeństwa, oprawną w aksamit - ale egoizm przeważa dobroć serca. Ręce Kaśki, ogromne, o szerokich, spłaszczonych palcach, jakkolwiek czysto wymyte, nie dają dostatecznej rękojmi, że oprawa "Wspomożenia wiernych" powróci z kuchni nie uszkodzona. Trzeba przecież jakoś zakończyć z tą dziewczyną, która stoi wciąż z pokorą wielką, czekając na wypełnienie zaniesionej prośby