Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Wzamian zato, przybyła im rutyna polityczna i umiejętność nieprzebierania w środkach. Ale, o ile idzie o horyzont polityczny, zostali tem, czem byli: lękliwymi drobno-mieszczanami, których metody myślenia są bez porównania bardziej zacofane, niż metody produkcji angielskiego przemysłu węglowego. Dzisiaj najbardziej obawiają się tego, że sfery dworskie i wielcy kapitaliści nie zechcą brać ich na serjo. Nic w tem dziwnego: przyszedłszy do władzy, zbyt bezpośrednio odczuwają własną słabość. Nie mają i nie mogą mieć tych zalet, jakie posiadają stare kliki rządowe, gdzie tradycja i rutyna rządzenia, przekazywane z pokolenia na pokolenie, zastępują niejednokrotnie rozum i zdolności. Ale nie posiadają również i tego, co mogłoby stanowić ich prawdziwą siłę, t. j. wiary w masy i w zdolność utrzymania się na własnych nogach. Lękają się mas, które wyniosły ich wgórę, tak samo, jak obawiają się konserwatywnych klubów, olśniewających ich ubogą wyobraźnię swą wspaniałością. Aby usprawiedliwić swe dojście do władzy, wydaje się im rzeczą konieczną pokazanie starym klasom rządzącym, że nie są byle jakimi rewolucjonistami – uchowaj Boże, – nie, najzupełniej zasługują na zaufanie, oddani są kościołowi, królowi, izbie lordów, tytułom t. j. nie tylko świętej własności prywatnej, ale i wszystkim rupieciom wieków średnich. Odmowa wizy dla rewolucjonisty – to w rzeczywistości szczęśliwa dla nich okazja ujawnienia raz jeszcze swe czcigodności. Cieszę się bardzo, że dostarczyłem im tej okazji. I to zostanie w swoim czasie policzone. W polityce, jak w naturze, nic nie ginie... Nie trzeba odznaczać się wielką wyobraźnią, aby odtworzyć sobie konferencję mister Clynes’a z podwładnym mu szefem policji politycznej. Podczas tej konferencji, Clynes czuje się, jak na egzaminie, i obawia się wydać egzaminatorowi nie dość mocnym, państwowym, konserwatywnym. Szef policji politycznej nie potrzebuje operować zbytnią pomysłowością, aby podpowiedzieć Clynes’owi takie postanowienie, które nazajutrz spotka się z pełnem uznaniem prasy konserwatywnej. Ale prasa konserwatywna nie chwali poprostu. Chwali zabójczo. Szydzi. Nie zadaje sobie trudu ukrywania swej pogardy dla ludzi, z takiem poniżeniem szukających jej aprobaty. Nikt nie powie, naprzykład, że „Daily Express” należy do najmądrzejszych instytucyj na świecie. Tem niemniej jednak gazeta ta znajduje bardzo jadowite wyrazy, kiedy chwali labour’ystowski rząd zato, że tak pieczołowicie osłonił ,,łatwo obrażającego się Macdonalda” przed obecnością cichego rewolucyjnego obserwatora. I ci ludzie powołani są do położenia podwalin nowej społeczności ludzkiej? 400 Nie, stanowią tylko przedostatnią rezerwę starej społeczności. Mówię o przedostatniej, dlatego, że ostatnią są materjalne represje. Nie mogę nie przyznać, że stawienie się do apelu zachodnio-europejskich demokracyj w sprawie prawa azylu, dało mi, poza wszystkiem, sporo wesołych chwil. Wydawało mi się czasami, że oglądam „pan-europejską” inscenizację jednoaktowej komedji na temat zasad demokratycznych. Tekst mógłby być napisany przez Bernarda Shaw, gdyby do fabjańskiej cieczy, płynącej w jego żyłach, dodać choćby pięć procent krwi Jonathana Swifta. Ale, bez względu na to, ktoby stworzył tekst, sztuka byłaby wyjątkowo pouczająca: Europa bez wizy. O Ameryce niema co mówić. Stany Zjednoczone są nie tylko najsilniejszym, ale i najbardziej wystraszonym krajem. Niedawno Hoover tłumaczył swą namiętność do rybołóstwa demokratycznym charakterem tej rozrywki. Jeśli tak jest – w co wątpię, – to jest to w każdym razie jeden z nielicznych przeżytków demokracji, które ocalały jeszcze w Stanach Zjednoczonych. Prawa azylu niema tam oddawna. Europa i Ameryka bez wizy. Ale te dwa kontynenty władają trzema pozostałemi. Znaczy to – planeta bez wizy. Z różnych stron dowodzą mi, że niedowierzanie demokracji jest mym zasadniczym grzechem. Na temat ten napisano wiele artykułów, a nawet książek. Kiedy jednak proszę, aby dano mi niewielką poglądową lekcję demokracji, niema amatorów. Okazuje się, że planeta jest bez wizy. Dlaczego więc mam wierzyć, że bezporównania większe zagadnienie – spór między posiadaczami i nie-posiadającymi – zostanie rozstrzygnięte ze ścisłem przestrzeganiem form i zwyczajów demokracji? A czyż dyktatura rewolucyjna dała te rezultaty, jakich się po niej spodziewano? – słyszę pytanie. Odpowiedzieć na nie można jedynie oceną doświadczeń rewolucji październikowej i próbą naszkicowania dalszych jej perspektyw. Dla takiej pracy niema miejsca na stronicach autobiografji. Postaram się dać na to odpowiedź w oddzielnej książce, nad którą pracowałem już podczas pobytu w Azji Centralnej. Jednakże nie mogę zakończyć tej powieści o mojem życiu, nie powiedziawszy, choćby w kilkudziesięciu wierszach, dlaczego najzupełniej i całkowicie pozostaję na dawnej drodze