Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Jestem tu, żeby wam pomóc. Jestem waszym przyjacielem. A teraz, pro szę, wracajcie do lektury. Strona piąta, "Uwagi dla po czątkujących". I usiadła za katedrą. Harry wstał. Wszyscy na niego patrzyli - Seamus trochę ze strachem, a trochę z podziwem. — Harry, nie! - szepnęła ostrzegawczo Hermiona, ciąg nąc go za rękaw, ale Harry szarpnął ramieniem i odsunął się od niej. — Więc według pani, Cedrik Diggory zmarł na swoje własne życzenie, tak? - zapytał rozdygotany. Wszyscy wstrzymali oddechy, bo jeszcze nikt, oprócz Rona i Hermiony, nie słyszał opowieści Harry’ego o tym, co wydarzyło się w ową noc, w którą zginął Cedrik. Wytrzeszczali oczy to na Harry'ego, to na profesor Umbridge, która podniosła głowę i wpatrywała się w niego bez cienia wymuszonego uśmiechu na twarzy. - Śmierć Cedrika Diggory'ego była skutkiem nieszczę śliwego wypadku - powiedziała chłodno. * 275 * - To było morderstwo - rzekł Harry, który cały się trząsł. Do tej pory niewielu osobom to powiedział, a już na pewno nigdy nie mówił tego trzydziestce łowiących każde jego słowo koleżanek i kolegów. - Zabił go Voldemort i pani dobrze o tym wie. Twarz profesor Umbridge pobielała. Przez chwilę sprawiała wrażenie, jakby chciała na niego wrzasnąć. A potem powiedziała swoim najsłodszym, najbardziej dziewczęcym głosikiem: - Podejdź tu, Potter. Odepchnął krzesło, minął Rona i Hermionę i podszedł do katedry. Czuł, że reszta klasy wstrzymała oddech. Był tak wściekły, że nie dbał, co się za chwilę stanie. Profesor Umbridge wyciągnęła z torebki zwitek różowego pergaminu, rozprostowała go na pulpicie, zanurzyła pióro w kałamarzu i zaczęła coś skrobać na pergaminie, pochylona tak nisko, że Harry nie mógł dostrzec, co pisze. W klasie było cicho. Po blisko minucie zwinęła z powrotem pergamin i stuknęła różdżką w rulonik, który zamknął się jak walec bez szwu. - Zanieś to profesor McGonagall, mój drogi - powie działa, wręczając mu rulonik. Wziął go od niej bez słowa i wyszedł z klasy, nawet nie spojrzawszy na Rona i Hermionę. Trzasnął drzwiami i ruszył szybko korytarzem, ściskając w dłoni notkę do profesor McGonagall. Za rogiem natknął się na poltergeista Irytka, małego człowieczka o szerokiej twarzy, unoszącego się na plecach w powietrzu i żonglującego kilkoma kałamarzami. — O, a oto i nasz Świrry Potter! - zarechotał Irytek, pozwalając dwóm kałamarzom spaść na podłogę, gdzie roz trzaskały się, obryzgując atramentem ściany. Harry odskoczył do tyłu. — Odwal się, Irytku. — Oooch, Głupoterrowi znowu odbiło! - zachichotał Irytek, po czym ruszył za nim, pokrzykując z wysoka: - Co * 276 * tym razem, Durnoterku? Słyszysz głosy? Masz zwidy? Mówisz... - tu Irytek wydmuchał olbrzymi balon z truskawkowej gumy do żucia - JĘZYKAMI? - Powiedziałem, zostaw mnie W SPOKOJU! - krzyknął Harry, zbiegając po schodach, ale Irytek zjechał za nim na plecach po poręczy, wyśpiewując: Wszyscy sobie myślą, że Potter to cham, Lecz prawda jest inna, powie Irys" wam: Potterek dostał świra i w tym cały kram... - ZAMKNIJ SIĘ! Drzwi na lewo otworzyły się z trzaskiem i profesor McGonagall wyłoniła się ze swojego gabinetu. Miała ponurą, lekko znękaną minę. — Co ty tu wywrzaskujesz, Potter? - warknęła, kiedy Irytek zarechotał z uciechy i zniknął za jakimś rogiem. - Dlaczego nie jesteś w klasie? — Zostałem wysłany do pani profesor - odrzekł sucho Harry. — Wysłany? Co to znaczy: wysłany? Wyciągnął ku niej notatkę profesor Umbridge. Profesor McGonagall wzięła rulonik, zmarszczyła czoło, otworzyła zwitek jednym stuknięciem różdżki, rozwinęła go i zaczęła czytać. Jej oczy biegały szybko za prostokątnymi okularami, odczytując to, co napisała profesor Umbridge, zwężając się coraz bardziej z każdym wierszem. - Wejdź tutaj, Potter. Wszedł za nią do gabinetu. Drzwi zamknęły się za nim automatycznie. — No więc? - rzuciła niecierpliwie