Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Wschodnie wrota wciąż stoją otworem. Wracajcie do domów albo wynoście się z miasta ku wschodowi! Pchnął konia w tłum, który szybko rozstąpił się na widok jadących tuż za nim kopijników. Przez miasto przedostał się tak szybko, jak tylko się dało. W zasadzie wiedział, co ma robić, szybko jednak okazało się, że praktyka i teoria to dwie różne rzeczy. Miał się zająć uporządkowaniem wycofywania się obrońców z miasta, tak by nic nie zatrzymało oddziałów Greylocka, zmierzających na swoje pierwsze pozycje znajdujące się o pół dnia drogi od pierwszych farm za grodem. Ale wszędzie, gdzie tylko spojrzał, widział chaos, którego nie sposób było opanować. Cóż... musiał przynajmniej spróbować... i zaprowadzi porządek, choćby przyszło mu paść trupem. Spiął konia piętami i ruszył prosto w tłum... Jason chwytał każdą księgę, jakiej mógł dosięgnąć, i wkładając je w płócienne worki, podawał chłopcom, którzy czekali, by zanieść je na wozy. Roo mocno się przeliczył z oceną czasu, jaki będzie potrzebny najeźdźcom na dotarcie do Krondoru i teraz patrzył ponuro, jak jego pracownicy przeprowadzają ewakuację. Wszystko, co miało jakąkolwiek wartość - złoto, listy kredytowe i inne cenne przedmioty - ukrył bezpiecznie w swoich majątkach. Miał też tam kilka wozów i zamierzał nimi wywieźć żonę, dzieci oraz rodzinę Helen Jacoby - na wschód. Żywił nadzieję, że Sylvia wzięła sobie jego ostrzeżenia do serca i przyłączy się do nich, gdy będą uciekali przed nieuchronną zagładą miasta. - To już ostatnie, sir! - rzekł Jason. - Wyprowadzaj wozy! - polecił Roo, siedząc już w siodle. Z podwórza zaczęła wysuwać się na ulicę karawana piętnastu wozów, zawierających cały dobytek, jaki można było ze sobą zabrać. Obok przebiegali ludzie, jedni dźwigali swoje majątki na grzbietach, a inni miotali się bezładnie po ulicach. Wszyscy przekrzykiwali się, opowiadając sobie najnowsze pogłoski - o tym, że Książę został zabity, wzięto pałac, miejskie bramy zatrzaśnięto na głucho i wszyscy są zgubieni. Roo wiedział, że jeżeli nie wyrwie się z wozami z miasta przed zachodem słońca, będzie musiał je zostawić i ratować życie. Wynajął najdzielniejszych strażników, jakich dało się znaleźć w Krondorze, choć wybór, prawdę rzekłszy, miał niewielki. Każdy człek zdolny do udźwignięcia miecza i napięcia łuku był już w oddziałach królewskich. Jego dziesięcioosobowy oddziałek składał się ze staruchów i młodzików, przy czym ci staruchowie byli weteranami, a młodzi mieli szerokie bary i do swoich obowiązków podchodzili z powagą i zapałem. Trzasnęły bicze i konie pociągnęły ciężko obładowane i skrzypiące pod brzemieniem ładunku wozy. Roo usiłował uratować wszystko, co się dało - meble, narzędzia, sprzęty gospodarstwa domowego. Wierzył, że tak czy owak Szmaragdowi zostaną pokonani, i chciał mieć jak najwięcej, gdy zabierze się do odbudowy swego imperium. - Gdzie jest Luis? - spytał Jasona, siedzącego teraz na koźle pierwszego wozu. - Poszedł szukać Duncana, kiedy ten się nie pokazał. Myślę, że jest gdzieś w mieście. - Dlaczego tak sądzisz? - Bo Duncan mówił coś o tym, że musi załatwić jakąś sprawę dla ciebie w twojej posiadłości. Roo zmarszczył brwi. Nie widział Duncana od dwu dni - jeszcze nigdy kuzyn tak mu się nie naraził. Wielokrotnie wybaczał mu rozmaite potknięcia, ale teraz, kiedy najeźdźcy byli tak blisko, potrzebował każdej pary rąk do pomocy i zamiłowanie Duncana do folgowania własnym przyjemnościom stało się niewybaczalne. - Ruszam do majątku. Tam się spotkamy... Zamierzał pozwolić woźnicom na nocny wypoczynek w zamiejskiej posiadłości, a potem posłać ich do Ravensburga. Tam chciał zgromadzić wszystkich swoich pracowników, a w razie pojawienia się wroga w okolicach Darkmoor, planował przenosiny do Saladoru. Wiedział to, z czego nie zdawali sobie sprawy inni - jeżeli najeźdźcy dotrą do Darkmoor, skierują się na Sethanon, po bajeczny skarb, o którym kiedyś opowiadał im Calis, czymkolwiek on był. Roo nie wątpił, że Królestwo sprosta próbie - służył przez jakiś czas pod sztandarami najeźdźców, kiedy Calis przeniknął w ich szeregi, i wiedział, że choć przewyższali królewskich liczbą, brakło im ich wyszkolenia. A potem nagle przypomniał sobie o Saaurach. - Wiesz co... zmieniam rozkazy - odezwał się do Jasona. - Mińcie mój majątek i jedźcie aż do świtu. - Dlaczego? - Coś sobie właśnie przypomniałem. Dojedźcie do naszej oberży w Chesterton i tam poczekajcie. Jeżeli w ciągu dnia nie dostaniecie ode mnie innych poleceń, ruszajcie do Darkmoor. Tam odpocznijcie, uzupełnijcie zapasy, zmieńcie konie i co tam jeszcze, a potem ruszajcie na Krzyż Malaka. I dopiero tam zaczekajcie na wieści ode mnie. Zmiana planów wytrąciła trochę Jasona z równowagi, ale nic nie rzekł. Kiwnął głową i kazał woźnicy ruszać. Roo pojechał przodem i szybko utknął w tłumie ciągnącym się ku wschodniej bramie. Niewiele brakło, a - obawiając się zamieszek - zawróciłby, kiedy zobaczył nadciągający z lewej oddział jazdy. - Erik! - wrzasnął, ujrzawszy jadącego na czele przyjaciela. - Myślałem, że wyjechałeś już wczoraj - odezwał się młody oficer, wstrzymując konia. - Zbyt wiele spraw załatwiałem na ostatnią chwilę - wzruszył ramionami Roo. - Mam wozy, które tędy będą ciągnęły, a potem ruszamy na wschód. - Mądry wybór - kiwnął głową Erik. - Do bramy możesz pojechać z nami, ale obawiam się, że woźnice muszą sobie poradzić sami. Roo podjechał do przyjaciela. - Kiedy zamykacie bramy? - O świcie... albo wtedy, kiedy na wschodzie spostrzeżemy pierwszych nieprzyjaciół, cokolwiek przyjdzie pierwsze... - Są tak blisko? - zdumiał się Roo. - Godzinę temu uderzyli na zewnętrzny falochron - odpowiedział Erik i wstrzymał konia, nie chcąc tratować tłumu. W tym miejscu wzdłuż drogi stał już łańcuch żołnierzy Królestwa, utrzymujących jako taki porządek. Ci ze zbiegów, którzy usłyszeli tętent końskich kopyt, usiłowali usunąć się z drogi, ale ze względu na brak miejsca niewiele to pomagało i oddział Erika musiał zwolnić, dostosowując się do tempa tłumu. - Dokąd was skierowano? - spytał Roo. - Za mury. Po zamknięciu bram będę się starał osłaniać uciekinierom tyły. - Paskudna robota - mruknął kupiec. - Nie tak paskudna, jak zostanie za murami. - O tym nie pomyślałem