Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Długo macała wokół siebie w ciemności, aż pozwoliła się pokonać zmęczeniu. Teraz była sama, bez broni i przyjaciół, zewsząd otoczona kilometrami walącego się durabetonu i metalu. Nie mówiąc o tym, że była głodna, spragniona i ślepa. Zmusiła się do zachowania spokoju i wyrecytowała w pamięci tekst, który zawsze pomagał jej przetrwać najgorsze nawet sytuacje. – Lista – zaczęła. – Pewna niezwykle zdolna pani strateg, której polityczne umiejętności na nic się tu nie zdadzą. Jedna szatoskóra Yuuzhanka; żywe ubranie, którego główną i jedyną zaletą jest, że to lepsze, niż bieganie nago; dobrane do niego owijacze stóp. I to wszystko. Nie, to nie wszystko. Milion lat temu, tuż przed ucieczką, ktoś jej coś dał. Pomacała za dekoltem szaty i chwyciła przedmiot, który ofiarował jej ten śliczny, skazany na śmierć chłopak. Pasował do jej dłoni tak, że kciuk od razu trafił na przycisk – po drugiej stronie były jeszcze dwa. Przycisnęła pierwszy. Na pilocie zapalił się mały, czerwony ekranik, rozświetlając otoczenie: ukazał się kanał z nagiego metalu, pokryty pyłem, pół metra 116 szerokości na pół metra wysokości. Na ekranie zobaczyła kulę uformowaną z cienkich linii, wewnątrz której błyszczała jedna jasnoczerwona kropka. Druga, podobna, lśniła gdzieś na obwodzie. Viqi przesunęła dłoń i stwierdziła, że druga kropka obraca się, wciąż pozostając na obwodzie, zawsze wskazując ten sam główny kierunek. Był to jakiś lokalizator. Odległy obiekt wysyłał regularny sygnał, a to urządzenie niezmiennie wskazywało kierunek tego obiektu. Przycisnęła jeden z guzików po drugiej stronie. Obraz z kresek znikł, zastąpiony słowami POZA ZASIĘGIEM. Wcisnęła ostatni przycisk. Urządzenie przemówiło kobiecym głosem: – Pamiętaj, weź nowy ładunek do ścigacza. Dziś będziemy jeść kolację z Tussinami. Viqi podejrzewała, że ten zapis pogrążyłby w rozpaczy kogoś o słabszej osobowości. Ona jednak nawet się nie zastanowiła, czym się skończyła kolacja. Kobieta, która zapisała tę wiadomość, nie żyła, zmiażdżona lub zamieniona w parę, albo pożarta przez jakieś śliniące się bydlę. Nikomu do niczego nie była potrzebna, poza tym, że należący do niej przedmiot pomoże teraz Viqi Shesh. Było to światełko w mroku, gdziekolwiek ją miało doprowadzić. Przetoczyła się na brzuch i przyświecając sobie ekranikiem, zaczęła pełznąć przed siebie. Viqi stała pośrodku sali, która niegdyś była obszernym salonem, centralnym pokojem apartamentu bogatej rodziny biznesmenów. Z pokoju prowadziło wiele drzwi i korytarzy; wszystkie wiodły do sypialni, łazienek, pomieszczeń rekreacyjnych – obecnie zrujnowanych przez szabrowników i niszczycielskie rośliny. Po prawej stronie Viki, kilka metrów od niej, ziała w ścianie ogromna dziura. Kiedyś było to wielkie okno, sporo wyższe od człowieka, szerokie na prawie sześć metrów. Teraz ze szczeliny zwisały pnącza zarastające fasadę budynku, a szczątki roztrzaskanej transpastali pokrywały coś, co kiedyś było podgrzewaną, elastyczną wykładziną. Wszystko porastały grzyby, szarawe, podobne do pieczarek narośla, tym większe, im bliżej otworu się znajdowały. Nastąpiła niedawno na jeden z mniejszych, a on eksplodował pod jej stopą, raniąc boleśnie i uszkadzając żywy owijacz. Teraz bardzo uważała, żeby ich nie dotykać; w dodatku odkryła, że wiele uszkodzeń w pokoju można było przypisać eksplodującym grzybom – widocznie wiele z nich wybu 117 chło tu w ciągu kilku ostatnich tygodni. Może pękały pod wpływem drgań w walących się budynkach, a może po prostu wybuchały, kiedy osiągnęły odpowiednią wielkość. Ściana naprzeciwko Viqi była wykonana z żelbetu; aby ukryć jej użytkowy charakter, kiedyś ozdobiono ją grubą warstwą miękkich tapet imitujących rozgwieżdżone niebo. Po podłączeniu do zasilania budynku gwiazdy i mgławice świeciły w ciemności. Teraz tapeta zwisała w strzępach. Viqi zdarła resztę, ale pod spodem nie znalazła nic, oprócz żelbetu. Po drugiej stronie ściany znajdował się kolejny zwalony wieżowiec. Podczas poszukiwań Viqi udało się dotrzeć do równoległego piętra w sąsiednim budynku, ale tylko z brzegu – zawalone korytarze i ściany nie zachęcały do dalszej wędrówki. Urządzenie śledzące doprowadziło ją aż tutaj; to właśnie był punkt najbliższy miejscu, które wskazywało. Mała czerwona kropka na ekraniku, oznaczająca jej obecną pozycję, i biała, oznaczająca cel, znajdowały się prawie jedna na drugiej. Wzruszyła ramionami. No cóż, nie udało jej się dotrzeć do tego obiektu. Może należałoby wejść w górę o jedno piętro albo zejść w dół; może trzeba było lepiej poszukać, żeby znaleźć punkt dostępu. Nagle przypomniała sobie napis POZA ZASIĘGIEM, który jej się wyświetlił. Podniosła pilot i wcisnęła jeszcze raz tamten przycisk. Rozległ się hałas, coś jakby słabe kliknięcie uruchamianej maszyny czy aparatury. Dochodził znad jej głowy. Spojrzała w górę i odskoczyła akurat na czas, żeby nie przygniótł jej opadający panel sufitu. Dolna jego krawędź oparła się na podłodze. Viqi obeszła go dokoła i spojrzała w górę. Zobaczyła metalowe schodki, wąskie, bez poręczy. Prowadziły w ciemność. Ze ściśniętym gardłem pobiegła w górę. Znalazła się w wąskim, niskim korytarzu, długim mniej więcej na trzy metry i wiodącym do ściany, którą uznała za niemożliwą do przejścia – dopóki nie zobaczyła drzwi, oświetlonych z drugiej strony. Zanim ruszyła przed siebie, rozejrzała się i znalazła na szczycie schodów niewielki przycisk. Nacisnęła go i schody uniosły się, odcinając drogę powrotu. Przejście otwierało się na cylindryczną komorę o średnicy kilku metrów. Większą część podłogi zajmował stojący na ogonie pojazd – mniej więcej dwunastometrowej długości, płaski od strony rufy, o wysmukłym dziobie. Pokryty był jednolitą matową niebieską powłoką, 118 która utrudniała rozróżnienie szczegółów kadłuba