Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Artykuł w „Ruchu Muzycznym” się ukazał („Awangarda czy bezsilność”) — niby mądry, ale trochę mętny, trudny i ze złą korektą — moja wina, że nie dopilnowałem. Jutro rzucamy piękny Witów i jedziemy do Warszawy, trzeba się wziąć do roboty (?!). Lidia nie ma jeszcze paszportu, ale bądźmy przy nadziei — matce głupich! 13 sierpnia Już parę dni jesteśmy w Warszawie. Smutno tu, pusto na ulicach, łażą tylko jakieś siwawe nędzne wyskrobki — cała młodzież wyjechała, popędzana pasją campingowo — turystyczną, o którą kiedyś tak walczyłem (myśląc, że robię „koło pióra” komunistom, popierając coś, czego oni nie mieli w planie), a do której Polska tak zupełnie nie jest przygotowana. Za każdym razem, gdy wracam „z prowincji”, uderza mnie mizeria, głupiość i zła organizacja warszawskiego życia, niegrzeczność ludzi i bylejakość urządzeń, a do tego chciwość na forsę bokiem zarobioną. Jednak prowincja jest prawdziwsza, organiczniejsza, a Warszawa wciąż robi wrażenie jakiegoś miasta prowizorycznego. Może to jeszcze skutek klęsk okupacyjnych i powstańczych? Lidia wciąż jeszcze nie ma paszportu, spotkanie z Wackiem w Cannes diabli wzięli, zastanawiam się, czy w ogóle dostanie. Ze mną też nieszczególnie: artykuł w „Ruchu Muzycznym” ukazał się, natomiast w „Tygodniku” o Beethovenie nie puścili, motywując tym, że nie ma cenzorów, bo są urlopy — decyzja ma przyjść za dwa, trzy tygodnie. Nie wiem, czy to bałagan, czy jednak brak decyzji — zresztą ta sprawa mało mnie w końcu przejmuje, pisanie o muzyce to rzecz niezbyt rajcowna. Dostałem parę miłych odzewów na mój artykuł — min. od „Bogusia” Schaffera, od Wiszniewskiego (kompozytora), Briestigera etc. Brakiem decyzji co do „Tygodnika” mniej się przejmuję niż sprawą paszportu Lidii oraz faktem, że nie dochodzi jakoś paczka z ubraniem i książkami, którą nadaliśmy w Witowie — co gorsza był tam również mój dowód osobisty. O cholera! Zawarto pakt o nieużywaniu siły między ZSRR a NRF. K. twierdzi, że to dowód wycofywania się Rosji z Europy Środkowej — że niby Moskale porządkują swoje sprawy europejskie, aby zająć się Chinami, Japonią etc. Nie wierzę w takie bujdy i „pobożne życzenia”. Za to Andrzej [Micewski] opowiadał mi historię okropnie zabawną. Oto Episkopat Polski przygotował na święto Matki Boskiej 15 sierpnia list pasterski, gdzie był passus o „cudzie nad Wisłą”, że mianowicie Matka Boska uratowała wtedy naród polski przed zagładą (koncepcja endecka: nie Piłsudski uratował, lecz cud). UB dowiedziało się o treści listu, no i partia wpadła w popłoch, że to niby „antyradziecka prowokacja” („prowokacja” to ulubione słowo i pojęcie komunistów). Przygotowano już całą gigantyczną akcję antykościelną, miała być masa wieców robotniczych, protestów etc, a tu kardynał Wyszyński, dowiedziawszy się o wszystkim, wycofał ów list. Szkoda, że on już taki ostrożny, byłaby śmieszna heca. W Związku Radzieckim cholera (dosłownie!), ale nie ma na ten temat żadnego komunikatu, tylko wiadomość, że zamknięto punkt graniczny w Medyce z powodu wypadków cholery „w niektórych krajach” („na terytorium niektórych państw”). Ależ dyskretne są te Rusy: po prostu nie informują o swoich sprawach, za to wyczerpująco informują o wszelkich niepowodzeniach czy drastycznych, sprawach, na przykład w Ameryce — a za nimi robią to nasze łobuzerskie pieski prasowe, Głąbińscy, Berezowscy, Nowalińscy, Górniccy i inni „korespondenci”. Metoda to głupia i chamska, ale skuteczna. Zaś w polityce liczy się podobno tylko skuteczność, a Rosja zajmuje się wyłącznie polityką. Idę po forsę za artykuł w „Ruchu”. Brrr, jakże nie lubię tej Warszawy! 16 sierpnia A więc pakt o „nieużywaniu siły” między NRF a Rosją został podpisany z dużą pompą w obecności Brandta na Kremlu, etc. Niby się wszyscy bardzo cieszą, ale nie wiadomo dlaczego i co to właściwie znaczy. Według mnie znaczy tylko jedno: sowiecką próbę ogarnięcia swym wpływem Europy Zachodniej i wyeliminowania z niej wpływów amerykańskich, które dotąd opierały się na udzieleniu krajom Zachodu gwarancji przez USA w razie ataku ze strony Rosji. Teraz rzekomo żadnej gwarancji nie będzie potrzeba, bo Rosja sama gwarantuje. Co gwarantuje? Ano nieużywanie siły. Ale czy taka gwarancja coś w ogóle znaczy, czy to po prostu zwykły papier dla zaczarowania chcących dać się zaczarować ludzi Zachodu? Hm. Oczywiście, w teorii żadna agresja nie jest niemożliwa, skoro istnieje groźba broni nuklearnej. Ale w praktyce można powoli likwidować wpływy amerykańskie w zachodniej Europie, likwidować ich zasięg psychologiczny, choćby przez to, że o sprawie Berlina i praw Czterech Mocarstw w nim nie ma w pakcie ani słowa. I ta sprawa przyschnie po dalszych dwudziestu pięciu latach. W końcu któryż Amerykanin zechce ginąć za Berlin, jeśli samym Niemcom ani się to śni?! Tak więc Europa zbiera po dwudziestu pięciu latach owoce tego, że nie umiała się sama obronić przed Hitlerem, wobec czego obronił ją Stalin, wtranżalając się za to aż po Łabę. Europa, rozbrojona dosytem, dalej bić się nie chce — pierwszy okazał to de Gaulle, występując z Paktu Adantyckiego. Francja nie chciała się kiedyś bić o Gdańsk, teraz nie chce o Berlin czy Drezno (nie mówiąc już o Warszawie) — praktykuje niezmiennie petainizm, przysłaniając to bzdurzeniem o suwerenności. Widząc to Niemcy poczuli się pozostawieni sobie samym, w tej sytuacji zadeklarowali po prostu zgodę na zaistniałe fakty. Oczywiście i na podział Niemiec, i na naszą granicę. Właściwie nie potrzeba już paktu NRF–Polska co do granic, bo w tym kremlowskim wszystko jest zawarte. Mamy już tę granicę, mamy też hegemonię Rosji i nasz sowiecki „socjalistyczny” ustrój. Większość ludzi w Polsce już się z tym pogodziło, o żadnej zorganizowanej opozycji nie ma mowy, więc czego ja właściwie chcę?! Kogo reprezentuję? Piasecki miał kiedyś swoją rację, gdy powiedział, że interesy Rosji są naszymi interesami, a sukcesy Rosji naszymi sukcesami. Gdyby się coś odwróciło w Europie (co jest zresztą zgoła nieprawdopodobne), Zachód przecież, starym zwyczajem, nic by nam nie dał, co najwyżej odebrał, wlewając z powrotem Niemców na Ziemie Zachodnie. A tak jesteśmy przecież obywatelami nowoczesnego Rzymu, przed którym drży Europa. Więc o co chodzi? Hm. Chodzi o duchowo — organizacyjną treść tego „rzymskiego” życia, o powódź kłamstwa i upokorzeń, jaka zalewa nas codziennie. Co prawda rzecz realizują przeważnie nasi rodzimi pismacy, i to wręcz z amatorstwa. Ostatnio jakiś Zbigniew Lesiewicz w „Kierunkach” dał antologię kłamstwa, prezentując sowiecką wizję historii na przestrzeni ostatnich lat trzydziestu