Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Nie do uwierzenia. Tak jakby przez ostatnie dwa tygodnie jeszcze za mało zjebał mi w życiu. Zwalniał, a z drugiej strony nadjeżdżała furgonetka, która jednak nie zamierzała go przepuścić. Kierował się w naszą stronę. Gdyby mnie zobaczył, na pewno nie spotkałbym się z rosyjskim odpowiednikiem „Bądź pozdrowiony, dobry człowieku”. Wskoczyłem na tylne siedzenia samochodu obok Wosima i udawałem, że pomagam mu wyciągać głośniki, gniotąc przy tym porządnie kolanami jego gazety. BMW zajeżdżał na parking, odgłos opon na zlodowaciałej powierzchni stawał się z każdą chwilą głośniejszy. Nagle przejawiłem niezwykłe zainteresowanie głośnikami, dbając o to, aby precyzyjnie kierować tyłek w stronę BMW. Czułem, jak bardzo jestem odsłonięty, ale to było nic w porównaniu z tym, w jakiej byłbym opresji, gdyby mnie zobaczył. Motor ucichł, otworzyły się drzwi po stronie kierowcy. Przed sobą miałem Wosima, który na szczęknięcie zamykanych drzwi auta zerknął ponad moim ramieniem w jego stronę, po czym powrócił do swoich ukochanych głośników. Usłyszawszy, jak drewniane drzwi domu zamknęły się, nadal rozplątując jakieś kable, zapytałem Wosima: – Kim jest ten Anglik? – On nie Anglia, świrusie! – parsknął. – To dlaczego ma wóz z Anglii? Ewidentnie powiedziałem coś bardzo śmiesznego. – Bo może, człowieku! Facet z Anglii nie będzie przecież jechał do Sankt Petersburga tylko po to, aby odebrać sobie samochód; to szaleństwo, kapujesz? – Aha, rozumiem. W tej części świata nikomu widocznie nie przeszkadzało, że otwarcie jeździ się kradzionym samochodem z zachowanymi oryginalnymi tablicami rejestracyjnymi. Ostatecznie, jeśli ma się tyle pieniędzy, aby zamówić sobie kradzionego BMW, dlaczego tego nie pokazać? Mogłem zauważyć nalepkę salonu samochodowego na tylnej szybie. Należała do jakiegoś dealera z Hanoweru w Niemczech, co zapewne oznaczało, że jakiś brytyjski żołnierz ciułał na samochód latami, aby móc kupić go sobie bez cła, ale ktoś mu go szybko podprowadził, by mógł szarżować sobie teraz po zaśnieżonych drogach Narwy. Pierwszy głośnik był już uwolniony. Nie miałem pojęcia, jak potem Wosim go ponownie podłączy. Wnętrze auta wyglądało jak centralka telefoniczna. Łańcuch na szyi krzątającego się Wosima wydawał dziwnie blaszany dźwięk. Biżuteria członków zespołów rapowych prawdopodobnie była z prawdziwego złota, ale pomyślałem, że panienki Wosima na pewno nie potrafiły zauważyć różnicy. – To w końcu kim jest ten facet? – A, to tylko jeden z kolesi. Interesy, te sprawy. Musiał mieć tu dużo spraw do załatwienia, skoro miał własne klucze do domu. – Wosim, nie opowiadaj o mnie nikomu, dobrze? Szczególnie takim facetom jak ten. Nie chcę, aby ktokolwiek wiedział, że tu jestem, zgoda? – Dobra, nie ma sprawy. Jego odpowiedź zabrzmiała dla mnie zbyt nonszalancko, nie chciałem jednak dalej precyzować powodów mojej prośby. Gdy głośniki były już wyjęte, dosłownie rzuciłem w niego kasetami, chcąc koniecznie ulotnić się, zanim Cieśla zjawi się tu ponownie. Maska była wciąż otwarta, młotkiem zagoniłem więc rozrusznik do roboty. Wosim stał przy drzwiach z naręczem kaset i głośnikami na progu. – Nikołaj, dbaj o brykę, ona jest taka dobra na kobitki. Zanim jeszcze zdążył się odwrócić, aby otworzyć kluczem drzwi, już zatrzasnąłem maskę, wrzuciłem bieg i ruszyłem, kierując się na drogę, którą tu przyszedłem. W głowie kłębiło mi się od myśli na temat Cieśli. Co będzie, jak po powrocie tu z rekonesansu, na spotkanie z Wosimem, zastanę go w mieszkaniu? A co by się stało, jakby przyszedł, podczas gdy ja byłem nadal na górze? Przez to, że chciałem jak najszybciej stąd się zwinąć, zawaliłem sprawę: powinienem przecież umówić się z Wosimem gdzieś indziej. Musiałem powstrzymywać rosnącą wściekłość, gdy przypomniałem sobie, jak ten zaćpany Cieśla spieprzył mi robotę owego wieczoru. Mało, że kosztowało mnie to pieniądze, mogłem przecież stracić i życie. Czy w ogóle powinienem tu wracać? Wyboru jednak nie miałem: będę potrzebował pomocy w załatwieniu materiałów wybuchowych czy czegokolwiek innego, co może mi być niezbędne. Mijając po drodze „komfortbary” roztrząsałem różne opcje z zawodowego punktu widzenia, a także zastanawiałem się, co bym z nim najchętniej zrobił, gdybym nie oglądał się na żaden profesjonalizm. Nie, kurwa. Zjechałem na parking przy przejściu granicznym