Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Spotkało go zaszczyt bycia schwytanym przez prawdziwą galaktyczną arystokratkę. Członkinię jednego z wysokich rodów, następczynię długiej linii przodków, której krew była zapewne równie błękitna co przyprawa z Kessel. W początkowej fazie wojny domowej, kiedy Związek Rebeliantów był słabą i praktycznie pozbawioną szerszego wsparcia organizacją, szlachetnie urodzonych wstępujących w jego szeregi uznawano za pariasów, a oni sami kierowali się raczej żądzą przygody niż pragnieniem walki o wolność. Imperator zdołał ugłaskać wysokie rody nadając im traktatem z Inseh immunitety rodowe i swobody polityczne. Dopiero kiedy wybudowano Gwiazdę Śmierci okazało się co te obietnice są warte, niczym stało się uznanie opinii publicznej wobec militarnej potęgi Imperium. To zmusiło seniorów rodów do działania. Zwycięstwo w bitwie o Yavin i zniszczenie pierwszej Gwiazdy Śmierci podniosło prestiż Rebelii, spowodowało też wzrost zaufania do niej. Tu i ówdzie zaczęto nawoływać do wstępowania w szeregi powstania, obdarowywano organizację sprzętem wojskowym i dużymi sumami kredytów. Nagle okazało się, że wysokie rody też mają w Rebelii swój własny interes. Z uwagi na tę wydatną pomoc szlachetnie urodzeni ochotnicy otrzymywali zwykle honorowe stopnie oficerskie i, w miarę możliwości bezpieczne dla nich stanowiska tyłowe. Na przykład oficera śledczego, tak jak dziewczyna stojąca obok Keitha. Spojrzała na niego ponownie. Musnęła oczami totem na jego ramieniu, ale nie dała po sobie poznać, że wie co on oznacza. - Podnieście go i opatrzcie - powiedziała spokojnie - Potem niech dołączy do pozostałych. - Dziękuję - odparł Keith wolno się podnosząc - Jestem pani dłużnikiem. Cięła go w twarz wzrokiem niby klingą lodowego miecza. - Może pan sobie zatrzymać tę wdzięczność - wycedziła chłodno - Nie potrzebuję jej i nie sądzę, abym kiedykolwiek potrzebowała. - Jasne - skwitował spokojnie - Zawsze można tak powiedzieć. - A czego pan oczekiwał? - dodała ze zmęczeniem - Że oddam honory? Wzniosę okrzyk tryumfu? Pozwolę nosić w niewoli szablę u boku? Nie odpowiedział. Wpatrywał się tylko w jej oczy. Rebelianci wokół znieruchomieli przysłuchując się tej wymianie zdań. - To jest wojna, człowieku - mruknęła gorzko - Ciesz się, że żyjesz. - Przeżycie to nie wszystko - stwierdził cierpko - Czasem może być karą za grzechy, których się nie popełniło. Uśmiechnęła się okrutnie. - Spójrz na swoje ramię, żołnierzu - powiedziała lodowato - Na swój totem. Jak możesz mówić o grzechach, których się nie popełniło? Czy znasz w ogóle znaczenie słowa grzech? Galvin wyprostował się nagle, jakby z dumą. - Nigdy nie strzeliłem nikomu w plecy. Jeden z rebeliantów nie wytrzymał. - Oprócz setki niewinnych ludzi na Liqur Tanay, Daen'khaan i w Podwójnym Systemie Irtrian nikomu! - krzyknął nieopanowanie - Ty psie, jak możesz łgać tak w żywe oczy? Wzrok Galvina spoczął na nim. - Byłeś tam i widziałeś. - zauważył Keith spokojnie - Pewnie wiesz najlepiej. - Jesteś z 6 Legionu, facet - odparł tamten tłumiąc furię - Lepiej się zamknij, bo... - Spokój ! - krzyknęła dziewczyna czując, że sytuacja zaczyna wymykać się spod kontroli - Nie będziemy bawić się w dyskusje. W ogóle cała ta rozmowa jest zbędna. Wynośmy się stąd. Dalej! Sanitariusz spryskał ranę na czole Galvina opatrunkiem w sprayu i dwóch żołnierzy chwyciło go pod ręce. - Pójdę sam - zaprotestował, ale i tak zawlekli go pod sam transporter. To była duża, stara maszyna ze śladami brutalnego usuwania cesarskich godeł. Wewnątrz było duszno, w kącie siedziało trzech innych żołnierzy Imperium. Rebelianci wepchnęli Galvina do środka i sami także wsiedli zajmując pozycje tuż przy rufowych drzwiach. Przez umieszczone w burtach pojazdu okna można było zobaczyć co dzieje się na zewnątrz. Keith usiłował odnaleźć miejsce, gdzie leżał Varini, ale transporter niemal natychmiast po zamknięciu drzwi uniósł się i ruszył naprzód. 3 Wnętrze maszyny wypełniał szum powietrza omywającego kadłub, niekiedy słyszalny był też wysoki pisk generatorów. Obok burt co chwilę migały rozmyte, szare płachty pni mijanych drzew, a niekiedy przez liściastą kopułę lasy przenikały promienie słońca zmuszając Galvina do zmrużenia oczu. Natychmiast zauważył kiedy minęli linię sensorów wartowniczych i wlecieli w pobliże bazy. Droga południowa wiodła korytem niewielkiego potoku o gładkich, pozbawionych drzew brzegach, wprost ku koszarom i kosmoportowi. Widok, jaki otworzyła ona oczom Keitha był niemal dokładnie taki, jak jego najgorsze przewidywania. Teren wokół koszarów zamienił się w pobojowisko. Trzy z czterech hangarów były wysadzone i płonęły jasnym ogniem podsycanym poszarpanymi instalacjami gazowymi. Budynki koszarów podziurawiono salwami dział plazmowych jak sito, w zachodnie skrzydło tkwił wbity kadłub desantowca planetarnego z herbem Republiki na burcie. Keith naliczył co najmniej dziesięć spalonych AT-ST i cztery roztrzaskane Walkery. Przedpole usiane było mnóstwem ciał, przeważnie w białych uniformach szturmowców. Grupki obdartusów, zapewne jeńców, zajmowały się ich usuwaniem. Płyty lądowiska nie można było dostrzec, ale prawdopodobnie wszystkie stojące tam maszyny zostały zniszczone w momencie ataku. Nad całym tym obszarem niczym ponury duch zagłady wisiała chmura dymu z płonącego lasu, pożar wznieciło zapewne wysadzenie emitera pola deflekcyjnego. Transporter płynnie skręcił, zwolnił i łagodnie osiadł obok wybetonowanej pochylni wiodącej do podziemnych garaży. Drzwi złożyły się z cichym sykiem i obaj strażnicy wyskoczyli na zewnątrz gestami ponaglając Keitha i pozostałych. - Niech pan ich zabierze na poziom Dwa, sierżancie - rozkazała dziewczyna, wyskakując z przedziału bojowego maszyny - Tam poczekają na przesłuchanie. - Przesłuchanie? Jakie przesłuchanie? -zapytał Galvin patrząc na nią - Imperator nie żyje. Vader nie żyje. Floty Imperium już nie ma. Po co wam zeznania grupy szaraków? Znów poczuł na sobie jej lodowaty wzrok. - Dostał pan rozkaz, sierżancie - powtórzyła nie odrywając wzroku od Galvina - Proszę go wykonać. Ponaglani szturchnięciami karabinowych luf szturmowcy weszli do budynku i dotarli korytarzem do stacji wind, nadzorowani przez sierżanta. W kabinie windy był tłok, ale żaden ze schwytanych nie próbował przejąć inicjatywy. Wszyscy byli zbyt przygnębieni lub zmęczeni. Na poziomie Dwa mieściły się dawniej oddziały szpitalne i ambulatoria, ale rebelianci zlokalizowali tu kwatery swojego sztabu. Zapewne dlatego, że tam było najmniej zniszczeń, domyślił się Keith. Kiedy drzwi windy rozsunęły się, oczom Galvina ukazało się mrowie oficerów spacerujących korytarzem. Mały konwój jeńców ruszył naprzód, wzdłuż szeregu wielkich okien ciągnących się na zachodniej ścianie