Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Kształcił się tedy po polsku, lecz Polakiem nie był. Polskie brzmienie jego nazwiska byłoby - Siemiaszko; Siemaszko brzmi po rusku. Był więc Rusinem z pochodzenia, ale poczucia narodowego nie miał w sobie ni ruskiego, ni polskiego; potem wprosił się pomiędzy Moskali. Niestety, wykształcenie duchowieństwa unickiego było zawsze niedostateczne, znacznie niższe od łacińskiego. Zachodzi jeszcze druga okoliczność. Wiadomo, że katolicki kapłan nie może zawierać ślubów małżeńskich; unickie duchowieństwo ma zaś od Stolicy św. ten przywilej, że żonatego wolno wyświęcić, a zatem kleryk ruski, jeżeli chce się w ogóle żenić, musi się z tym spieszyć, i pojąć żonę, dopóki nie jest kapłanem, a zatem przed wyższymi święceniami żenią się więc wszyscy młodo, zazwyczaj na początku ostatniego roku studiów, bo potem już nie mogliby się żenić (dlatego też owdowiały ksiądz nie może żenić się powtórnie). Zachodzi jeszcze drugie ograniczenie: taki żonaty kapłan nie może sprawować w cerkwi wyższych dostojeństw, które zastrzeżone są dla bezżennych. Celibat jest wszakże czymś bardzo rzadkim u duchowieństwa świeckiego, zwanego "białym"; toteż do wyższych godności powołuje się tylko zakonników z jednego ruskiego zakonu Bazylianów, spośród tzw. duchowieństwa "czarnego". Po klasztorach uprawiano tedy nauki; dość powiedzieć, że Bazylianie mieli kilkadziesiąt gimnazjów, w których sami byli profesorami; oni też tylko odbywali wyższe studia teologiczne. Kapłan "biały" nie miał na to czasu, ani sposobów. Nie mógł się uwalniać na jakiś czas od swych obowiązków, parafialnych i wyjechać na studia, bo kto mu będzie przez ten czas żywić żonę i dzieci? Trzeba by też szczególnego powołania do nauk, żeby się im oddawać, nie pytając, czy się to na coś przyda. Więc taki ksiądz "biały" wiedząc, że nigdy nie będzie niczym więcej, jak skromnym i ubożuchnym (przy kilkorgu dzieciach) plebanem wiejskim, nie garnął się do książek. Józef Siemaszko miał więcej od innych ogłady, nabytej w tych zamożnych domach, gdzie lekcji udzielał i gdzie się też spotykał z biblioteczkami domowymi; czytywał nie tylko książki szkolne, połapał to i owo z literatury. Wykształcenie jego było nader nierówne i powierzchowne, ale między ślepymi jednooki królem, więc górował nad rówieśnikami. Zwrócił uwagę swego biskupa, który sam doradził mu, żeby się nie żenił. Wiadomo było, co to znaczy; dzięki temu zrobił dziwnie szybką karierę. Do jakiego stopnia brakowało cerkwi ludzi zdolnych, znać z tego, że Siemaszko już jako subdiakon, licząc zaledwie 22 lata, był profesorem kleryków w Poczajowie. Wnet został asesorem konsystorskim, a gdy liczył lat 24 był już w konsystorzu oficjałem; tegoż roku protojerejem, kanonikiem, w r. 1825 został prałatem w 27 roku życia. Sam pisał potem o tej karierze w te słowa: "Co było zresztą robić, skoro biskup nie miał nikogo lepszego? Na bezrybiu i rak ryba". Przebywał stale koło zacnego władyki (tj. biskupa) Martuszewicza, który był biskupem łuckim i ostrogskim, a zarazem egzarchą na gubernie: wołyńską, podolską i kijowską, ale z wielkich tych tytułów tyle było zaledwie rzeczywistości, .iż rezydował w Żydyczynie, w zapadłej mieścinie w jednej ze swych diecezji, w łuckiej. Ale od r. 1822 zmienił Siemaszko miejsce pobytu i to od razu radykalnie na wielkie miasto stołeczne, bo został wysłany na reprezentanta diecezji do tzw. kolegium petersburskiego, które było władzą administracyjną nad wszystkimi diecezjami unickimi. Ponieważ był trochę otrzaskany w języku rosyjskim (którego inni całkiem nie znali), więc znów był naprawdę potrzebny i wybijał się nadal. Czytał w tych latach ogromnie dużo, ale bez wyboru, a przeważnie po rosyjsku i to głównie powieści. Sam powiadał, że w jednym roku przeczytał aż 400 książek; mogły to więc być tylko takie, przy których nie trzeba się zastanawiać i które niczego nie uczą. Szybka kariera uderzyła mu do głowy. Chciałby jeszcze wyżej