Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Dziękuję! - rzekł Dyzma niknąc w ciemności. Uśmiechnął się smutnie. Jakże ofiarny był teraz Skin! A przecie babka chorowała od dawna i nikt się z pomocą nie kwapił. Wizyta u Fusta wróci mu przyjaciół, tylko on nimi już się cieszyć nie potrafi. Turkot zbliżał się tymczasem. Wkrótce powóz zrównał się z nim minąwszy pałac. Kto i dokąd jechał? Do Lipowca chyba. W ciemności zaprzęgu poznać nie było można. Przemknął i znów w ciemności się stopił. Dyzma szedł prędko, gnany niepokojem. Tuż koło domu powóz znów go minął, tym razem ku pałacowi dążąc. Sekundę zdziwił się chłopak, ale wnet wrócił myślą do babki. Bawił bardzo długo; do rana musiało być niedaleko. Ojciec umarł nad ranem i matka o brzasku; godzin tych bał się Dyzma, najcięższe dla niego były do czuwania. Zmokły, z głową zwieszoną, wszedł do domu. Bez światła trafił do drzwi sypialni. Spojrzał tam i oczom nie wierzył; przy posłaniu na kolanach klęczała Elżunia łkając. Babka patrzyła na nią bez słów, z uśmiechem szczęśliwości. - Elżuniu! - zawołał z wybuchem radości. Obejrzała się na niego i wyciągnęła obie ręce. - Patrz... nie ma jej! - rzekł głucho, oczyma wskazując umierającą. - Od dwóch tygodni mowę straciła, ale widzi cię i cieszy się. Dzięki Bogu, żeś już przyjechała. Objął rękoma jej złotą głowę i namiętnie do piersi przytulił. - A jakżeś przyjechała? Sama? - Nie. Z panem Rudolfem - odpowiedziała. Zdziwił się. - Jakże? Prosiłaś go o to? - Nie. Jedziemy razem od Krakowa. Przełożona odesłała mnie na kolej z księdzem kapelanem. Pana Rudolfa zobaczyłam na platformie. Ukłonił mi się, więc kapelan, dowiedziawszy się, że to twój dyrektor, powierzył mnie jego opiece i tak razem jechaliśmy. Widocznym było z tonu, że ani przełożona, ani kapelan, ani Elżunia nie znajdowali w tej opiece nic niestosownego. Więc i Dyzma po chwili namysłu postanowił kwestii nie podnosić. Tymczasem blask radości zgasł na twarzy staruszki, oczy zamknęła i zdawała się usypiać. Dyzma usiadł przy Elżuni i zaczęli rozmawiać cichutko. Dziecko wyrosło na dziewczynę smukłą i ładną jak kwiat. Chłopak napatrzyć się jej nie mógł. Miała oczy jak bławatki, twarzyczkę delikatną, usta jak różowe korale, i za serce chwytający wdzięk w spojrzeniu i głosie. Bóg mu zabierał opiekunkę, a w zamian oddawał to śliczne, młode stworzenie, aby był jej ojcem i miał w domu serce sobie oddane. Gdy mu tak szczebiotała cichutko, przytulona pieszczotliwie do piersi, czuł, że jej ból i rozpacz łagodniała, że do duszy napływała otucha i energia. Miał jeszcze dla kogo żyć i komu służyć. Dzwonek zwołujący do pracy przerwał im rozmowę. Zdał tedy chorą staraniom siostry, opowiedział, jak ma z nią postępować, i spokojniejszy ruszył do fabryki. Podczas obiadu zastał Elżunię śpiącą, a Skinową przy chorej. W sieni stały dwa wielkie kufry. Nie pytana, Skinowa wyrecytowała mu wszystko, co się stało podczas tego pół dnia. - Furgon fabryczny przywiózł te tłomoki ze stacji. Dyrektor tu był przed godziną, pytał o pana. Zaraz po jego odejściu namówiłam do snu pannę Elżbietę. Ja tu zabawię do wieczora. Na noc przyjdzie Balcerowa. Wam koniecznie trzeba odpocząć. Bóg wie, jak długo jeszcze wypadnie czuwać. - Dziękuję pani za pomoc, ale jeśli nas wspieracie jak swoich, dlaczego nazywacie mnie panem, a siostrę panną Elżbietą? Ci sami my, jak byliśmy przed intrygą i rozbratem z fabryką. - Ej, co przeszło, nie warto wspominać! Głupstwo się stało. Miciński zbuntował; my zawsze zostaliśmy przyjaciółmi. Nie narzucałam się, bo myślałam, że mnie odepchniecie. Teraz każdy żałuje awantury i rad was przeprosić. Dyzma zajrzał do babki i nie czekając dzwonka wrócił do roboty, byle nie słuchać trajkotania kumoszki. Wychodząc już, spostrzegł księgę darowaną przez Fusta na stoliku, więc ją do kuferka schował. W ciągu dnia dyrektor spotkał go parę razy, ale nie przemówił. Nareszcie Dyzma sam go zaczepił: - Mówiono mi w domu, że pan mnie potrzebował. - Nie. Wstąpiłem, aby zwrócić twej siostrze pozostałe z drogi pieniądze. - Dziękuję panu stokrotnie za opiekę nad nią. - Nie ma za co. Nie miałem żadnego kłopotu