Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Od zalanej krwią poduszki odcinała się spokojna, niezwykle łagodna, twarz Joffego. Przy biurku jego gospodarował B., członek kolegium G. P. U. Listu na nocnym stoliku już nie było. Zażądałem od B, natychmiastowego zwrotu listu. B. mamrotał, że nie było żadnego listu. Wygląd jego i głos świadczyły o tem, że kłamie. Po upływie kilku minut do mieszkania zaczęli schodzić się przyjaciele ze wszystkich krańców miasta. Oficjalni przedstawiciele komisarjatu spraw zagranicznych i instytucyj partyjnych czuli się osamotnieni w tłumie opozycjonistów. W ciągu nocy przez mieszkanie przewinęło się kilka tysięcy osób. Wiadomość o skradzionym liście rozeszła się po mieście. Dziennikarze cudzoziemscy rozesłali o tem depesze. Dalsze ukrywanie listu stało się niemożliwe. Rakowskiemu doręczono wkońcu jego fotograficzną odbitkę. Nie umiem wytłumaczyć sobie przyczyny, dla której list, napisany przez Joffego do mnie, zapieczętowany przezeń w kopercie z mojem nazwiskiem, został doręczony Rakowskiemu i w dodatku nie w oryginale, lecz w odbitce fotograficznej. List Joffego – to jego dokładny wizerunek duchowy, ale wizerunek, zrobiony na pół godziny przed śmiercią. Joffe wiedział, jaki był mój stosunek do niego, łączyło go ze mną głębokie zaufanie wewnętrzne, dał mi więc prawo skreślenia w liście wszystkich ustępów, które uznam za nienadające się do ogłoszenia. Gdy nie udało się ukryć tego listu przed światem, cyniczny wróg usiłował nadaremnie wyzyskać na swoją korzyść te właśnie ustępy, które nie były przeznaczone do publikacji. Joffe śmiercią swą chciał pomóc sprawie, której służył przez całe życie. Ręką, która za pół godziny miała wymierzyć strzał we własną skroń, spisywał ostatnie zeznania świadka i ostatnie rady przyjaciela. Oto, co napisał Joffe do mnie osobiście w swym pożegnalnym liście: „Łączą mnie z Wami, drogi Lwie Dawidowiczu, dziesiątki lat wspólnej pracy i, śmiem przypuszczać, osobistej przyjaźni. Daje mi to prawo do powiedzenia Warn na pożegnanie, co wydaje mi się w Was błędnem. Nigdy nie wątpiłem, że wytknięta przez Was droga jest słuszna i, jak Wam wiadomo, przez dwadzieścia zgórą lat, od chwili ,,ciągłej rewolucji”, idę razem z Wami. Zawsze jednak byłem zdania, że brak Wam nieugiętości, nieustępliwości Lenina, jego gotowości do zupełnie samotnego kroczenia po drodze, którą uznał za słuszną, a która, w jego przewidywaniu, zyska większość dla siebie i zostanie w przyszłości uznana przez wszystkich za słuszną. Począwszy od roku 1905-go mieliście zawsze politycznie racje i nieraz już mówiłem Wam, iż na własne uszy słyszałem, jak Lenin przyznawał się do tego, że w 1905-ym roku nie on, lecz Wy mieliście słuszność. Nie kłamie się przed samą śmiercią, powtarzam więc Wam to jeszcze raz... Ale Wyście wyrzekali się często swojej słusznosci w imię przecenianej przez Was ugody, gwoli osiągnięcia 370 kompromisu. Jest to błąd. Powtarzam: politycznie mieliście zawsze rację, a teraz macie większą słuszność, niż kiedykolwiek. Partja zrozumie to kiedyś, a historja na pewno oceni. Nie obawiajcie się więc, gdy dziś opuści Was jeszcze ten i ów, lub tembardziej, gdy nie wszyscy przyjdą do Was tak prędko, jakbyśmy sobie tego życzyli. Macie słuszność, ale rękojmią triumfu Waszej słuszności będzie właśnie najdalej posunięta nieustępliwość, surowa prostolinijność, wyrzeczenie się wszelkich kompromisów, co stanowiło przecież zawsze tajemnicę zwycięstw, odnoszonych przez Iljicza. Nieraz już chciałem Wam to powiedzieć, ale zdobyłem się na to dopiero teraz,. na pożegnanie”. Pogrzeb Joffego wyznaczono na dzień powszedni i na godzinę pracy, aby robotnicy moskiewscy nie mogli w nim wziąć udziału. Zebrało się jednak conajmniej dziesięć tysięcy osób i pogrzeb stał się poważną manifestacją opozycyjną. Frakcja Stalina robiła tymczasem przygotowania do zjazdu, dążąc do postawienia go wobec dokonanego faktu rozłamu. Tak zwanych wyborów na konferencje lokalne, które posyłały delegatów na zjazd, dokonano przed oficjalnem proklamowaniem z gruntu kłamliwej „dyskusji”, podczas której zorganizowane na sposób wojskowy oddziały gwiżdżących osobników rozbijały zebrania, naśladując klasyczne wzory faszystów. Trudno sobie wogóle wyobrazić coś bardziej haniebnego od przygotowań do XV-go zjazdu. Zinowjew i jego grupa mogli się łatwo domyśleć, że zjazd będzie tylko ukoronowaniem politycznem owego pogromu fizycznego, który zaczął się na ulicach Moskwy i Leningradu w dziesiątą rocznicę przewrotu październikowego. Zinowjew i jego przyjaciele mieli teraz jedną jedyną troskę: kapitulować we właściwym czasie. Nie mogli przecież nie zdawać sobie sprawy z tego, że biurokraci stalinowscy uważali za prawdziwego wroga nie ich, opozycjonistów drugiego powołania, lecz złączone ze mną główne jądro opozycji