Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Odnosiła wrażenie, że cały incydent miał ją raczej zawstydzić niż wyrządzić realną szkodę. Zostawiono ją w świetle dnia z bronią leżącą obok. Świadczyło to o subtelnym i inteligentnym poczuciu humoru. Oponn? Niewykluczone, choć bogowie rzadko działali tak bezpośrednio. Woleli posługiwać się niczego nieświadomymi agentami, wybranymi z tłumów śmiertelników. W całej tej tajemniczej sprawie pewne było tylko jedno. Straciła okazję zabicia powiernika monety – przynajmniej dzisiaj. Podniosła się i otworzyła swą grotę Kurald Galain, przysięgając sobie, że następnym razem nieznani wrogowie już jej nie zaskoczą. Wokół zamigotały czary. Kiedy się ustabilizowały, Serrat zniknęła. W martwym, gorącym powietrzu strychu gospody „Pod Feniksem” wirowały drobinki pyłu. Pochyły sufit wznosił się od wysokości pięciu stóp przy wschodniej ścianie do siedmiu przy zachodniej. Przez usytuowane na obu końcach długiego, wąskiego pomieszczenia okna do środka wpadało światło. Crokus i Apsalar spali na przeciwległych końcach. Siedząca na skrzyni przy klapie w podłodze Meese czyściła sobie paznokcie długą drzazgą. Opuszczenie domu Mammota i przejście po dachach do gospody okazało się łatwe. Właściwie nawet zbyt łatwe. Irilta zameldowała, że nikt na ulicach ich nie śledził. A same dachy były opustoszałe. Wyglądało to tak, jakby usunięto przed nimi wszelkie przeszkody. Kolejny przykład talentów Węgorza? Meese chrząknęła cicho. Niewykluczone. Bardziej jednak prawdopodobne było to, że przywiązuje zbyt wiele wagi do instynktownego niepokoju, który wędrował wzdłuż jej kręgosłupa niczym nieokreślone swędzenie. Nawet w tej chwili miała wrażenie, że śledzą ich czyjeś ukryte oczy. Rozejrzała się po cuchnącym stęchlizną strychu, powtarzając sobie, że to niemożliwe. Ktoś zastukał cicho w klapę. Drzwi się otworzyły i stanęła w nich Irilta. – Meese? – szepnęła głośno. – Jestem tutaj – burknęła, odrzucając drzazgę na pokrytą plamami oleju podłogę. – Powiedz Scurve’owi, że na tym strychu w każdej chwili może wybuchnąć pożar. Irilta stęknęła, gramoląc się na górę, po czym zamknęła klapę i otarła kurz z rąk. – Na dole robi się dziwnie – oznajmiła. – Przyjechał miejski wóz i wylazł z niego strażnik z jakimś drugim facetem. Przynieśli Colla. Ten stary dureń ledwo zipie. Oberwał mieczem. Położyli go w pokoju Kruppego piętro niżej. Suity pobiegła po cyrulika, ale nie wiem, czy to coś da. Jest z nim naprawdę kiepsko. Meese przymrużyła powieki, spoglądając na śpiącego Crokusa. – Jak wyglądał ten drugi facet? Irilta uśmiechnęła się. – Warto by z nim chwilę pobaraszkować. Mówi, że znalazł Colla na Zgryzocie Jatema. Podobnież krwawił jak zarzynana świnia. Ocknął się na chwilę i powiedział mu, żeby zawiózł go tutaj. Gość siedzi teraz na dole i opycha się żarciem za trzech. – Cudzoziemiec? – mruknęła Meese. Irilta podeszła do okna wychodzącego na ulicę. – Mówi Daru tak, jakby to był jego rodzony język. Ale twierdzi, że przybywa z północy. Pale, a przedtem Genabaris. Wygląda mi na żołnierza. – Masz jakieś wiadomości od Węgorza? – Na razie mamy zatrzymać chłopaka tutaj. – A dziewczynę? – Też. Meese westchnęła głośno. – Crokusowi nie spodoba się, że musi tu siedzieć. Irilta spojrzała spode łba na chłopaka. Czy naprawdę śpi? – Nie ma wyboru. Słyszałam, że pod mieszkaniem Mammota czeka paru strażników. Przyszli za późno, ale byli cholernie blisko. – Starła pył z okna i wychyliła się na zewnątrz. – Chwilami mogłabym przysiąc, że kogoś widzę. Czy może coś. Ale jak mrugnę, znika. – Rozumiem cię. – Meese podniosła się ze skrzypnięciem kości. – Chyba nawet Węgorz zaczyna się pocić. – Zachichotała. – Życie staje się coraz gorętsze, moja droga. Czekają nas trudne czasy. Irilta skinęła głową z ponurą miną. – Cholernie trudne. Kapitan Paran po raz trzeci napełnił sobie kufel. Czy to właśnie miał na myśli Tiste Andii, mówiąc, że szczęście się od niego odwróci? Po przybyciu na ten kontynent znalazł troje przyjaciół. Było to dla niego coś zupełnie nowego i nieoczekiwanego, i cenił to bardzo wysoko. Ale Tattersail, którą znał, nie żyła, a jej miejsce zajęło... dziecko. Toc również zginął. A teraz wyglądało na to, że Colla czeka taki sam los. Przeciągnął palcem po kałuży rozlanego na blacie piwa, tworząc rzeczułkę spływającą do szczeliny między deskami. Patrzył, jak płyn ścieka w dół i znika mu z oczu. Czuł, że na jego prawej goleni tworzy się mokra plama, zignorował to jednak. Grube deski z równie solidnymi nogami łączyły metalowe sworznie