Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Wyglądały jak włosy Sulkarczyka, kiedy jednak zbadałam wzrokiem jego twarz, zrozumiałam, że nie był to schwytany przez bramę-pułapkę morski wędrowiec. Ten mężczyzna miał ostre rysy twarzy i duży, wydatny nos, tak że mogłoby się wydawać, iż nosi ptasią maskę, w których stawali do walki Sokolnicy. - Kobieta! Nacisnął jakiś guzik na swojej półce, a potem obszedł ją, by stanąć przede mną. Oparłszy ręce na biodrach, zuchwale obejrzał mnie od stóp do głów i poczułam, że gniew zawrzał w moim sercu. - Kobieta - powtórzył i tym razem nie powiedział tego ze zdumieniem, ale w zamyśleniu. Później przeniósł ze mnie wzrok na więźnia w kryształowej trumnie, i znów na mnie. - Nie jesteś - ciągnął - taka jak tamta... Wskazał gestem drugą stronę podwyższenia. Nie mogłam odwrócić głowy, więc zobaczyłam tylko skraj płaszcza Ayllii. Nie poruszyła się i pomyślałam, że może schwytano ją w taką samą pułapkę jak mnie. - Więc chciałeś się nią posłużyć - jasnowłosy mężczyzna zwrócił się teraz do więźnia. - Z tamtą tego nie próbowałeś... Czym się od niej różni? Więzień nawet nie spojrzał na pytającego. Lecz poczułam falę nienawiści wychodzącą z kryształowej skrzyni, nienawiści, która mroziła zamiast palić, nienawiści, którą czasami wyczuwałam w moich braciach, ale nigdy tak ogromną. Władca podziemia okrążył mnie, ja zaś nie mogłam odwrócić głowy, żeby go widzieć. Z jego słów dowiedziałam się jednak, że nie potrafił od razu rozpoznać Mocy, więc na pewno nie miał nawet śladu tego talentu. Ta myśl dodała mi nieco otuchy, chociaż widząc więźnia nie powinnam się była łudzić nadzieją... Tak jak rozpoznał we mnie Czarownicę, tak ja wiedziałam, że mam przed sobą kogoś większego niż zwykły czarownik, Wielkiego Adepta, któremu podobnych już nie było w Escore, a nigdy w Estcarpie, gdzie Mądre Kobiety przezornie kontrolowały wiedzę, żeby nie pojawił się jakiś poszukiwacz w niedozwolonej dziedzinie. - Kobieta - po raz trzeci powtórzył nieznajomy. A przecież wycelowałeś w nią myślową sondę. Wydaje się, że choć przemoczona i brudna, jest czymś więcej, niż można by sądzić z jej wyglądu. A jeśli istnieje choćby najmniejsza szansa, że jest tobie pokrewna, mój przyjacielu, to zaiste tej nocy los się do mnie uśmiechnął! - A teraz... - Ruchem głowy dał znak strażnikom, którzy choć stłoczeni wokół, nie mogli mnie dotknąć, gdyż otaczona byłam jakąś barierą. - A teraz umieścimy cię w bezpiecznym miejscu i poczekasz, dziewczyno, póki nie znajdziemy dość czasu, żeby się tobą zająć. Czwórka strażników nieznacznie spychała mnie ze stopni, aż znalazłam się po przeciwnej stronie pomieszczenia, tuż za uwięzionym w krysztale adeptem. Nie mógł mnie już widzieć, ale wiedziałam, że wyczuwa moją obecność tak samo, jak ja jego. Później strażnicy cofnęli się, a z podłogi wysunęły się cztery kryształowe pręty, grube jak moja pięść. Kiedy ich końce wyrosły ponad moją głowę, zaczęły świecić. Paraliżująca mnie siła zniknęła, jednak gdy wysunęłam rękę, przekonałam się, iż pomiędzy belkami rozciąga się niewidzialna ściana. Byłam uwięziona. Między niewidocznymi ścianami było dość przestrzeni, żebym mogła usiąść, więc usiadłam i zaczęłam rozglądać się wokoło, chcąc jak najwięcej dowiedzieć się o tym miejscu; bynajmniej się nie zastanawiając, czy będę miała a tego jakikolwiek pożytek. Widziałam teraz Ayllię. Leżała nieruchomo na drugim stopniu podwyższenia, z odrzuconą do tyłu głową, jakby nieprzytomna lub śpiąca. Jeszcze żyła, gdyż jej pierś falowała oddechem. Ja również potrzebowałam snu. Kiedy tak siedziałam, napięcie i zmęczenie spadły na mnie niby dusząca zasłona i zrozumiałam, że muszę odpocząć. Dlatego skoncentrowalam się na pewnych zabezpieczeniach, które miały mnie obudzić, gdyby więzień kryształowej kolumny próbował znów mną zawładnąć. Zrobiwszy to, oparłam głowę na kolanach. W dłoniach ukrywałam różdżkę, którą przyniosłam z Escore. Czy należała do adepta? Jeśli tak, to musiał ją od razu zauważyć i pewnie chciałby odzyskać. Nie wiedziałam jednak, jak mógłby po nią sięgnąć poprzez kryształowe ściany swojej klatki. Nie wątpiłam, że był potrzebny władcy tych podziemi. Mnie również mógł czekać taki los. Odpędziłam jednak tę myśl; musiałam odpocząć, aby w razie potrzeby mieć jasny umysł. Rozdział XII Zasnęłam i znowu przyśnił mi się sen. Nie był to wszakże kolejny atak na moją wolę ani żądanie posłuszeństwa. Raczej wzięto mnie za rękę i zaprowadzono w bezpieczne miejsce, gdzie mogliśmy się wymienić myślami bez obawy, że ktoś nas podsłucha. Do krainy snów przywiódł mnie więzień kryształowej kolumny. Wydawał się młodszy, bardziej wrażliwy, nie przepełniony nienawiścią, pragnieniem rozerwania więzów i zniszczenia otaczającego go świata, nie pałał żądzą zemsty, był pozbawiony tego wszystkiego, co w nim na jawie wyczytałam. Wiedziałam już, że jest adeptem tak przewyższającym Mądre Kobiety z Estcarpu w kontrolowaniu Mocy, jak ja przewyższałam Ayllię. Teraz poznałam jego imię, a raczej imię, którego używał, albowiem stare prawo głosi, że nie wolno podawać prawdziwego imienia, gdyż wróg mógłby się nim posłużyć jak kluczem do wewnętrznej fortecy. Nazywał się Hilarion i kiedyś mieszkał w nadmorskiej cytadeli. Stworzył bramę, którą widziałam we śnie, ponieważ jego umysł nieustannie poszukiwał nowej wiedzy. A otworzywszy Przejście między światami, musiał zbadać, co się za nim kryło. Przybył do tego świata arogancki i dumny ze swej potęgi - zbyt arogancki, gdyż, ufny w swoją dotychczasową przewagę, nie przedsięwziął odpowiednich środków ostrożności. Wpadł więc w pułapkę nie mającą nic wspólnego z jego wiedzą, bo taka nie zatrzymałaby go nawet na chwilę