Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Pewnie. Jestem gotowy... Duke, znajdŸ Sorkê! Sorkê! ZnajdŸ... znikn¹³. Cholera! Ju¿! Na pla¿y w Kahrainie cztery palce w³¹czy³y stopery, cztery pary oczu zwróci³y siê na zachód, patrz¹c na rozpalone, popo³udniowe niebo, cztery g³osy odlicza³y sekundy. - Szeœæ... siedem... osiem. Uda³o siê! Teraz ju¿ nabrali pewnoœci. Duke, œwiergocz¹c radoœnie, usadowi³ siê na ramieniu Sorki i potar³ zimnym pyszczkiem o jej policzek. - Niezwykle satysfakcjonuj¹ce i produktywne doœwiadczenie - oznajmi³a pani biolog, uœmiechaj¹c siê szeroko. - Powiedz o tym Emily, dobrze, Bay? - poprosi³ Connell, wpychaj¹c rêkê pod ³okieæ ¿ony. - A my lepiej zajmijmy siê prac¹, jak¹ przewidziano dla nas na dzisiaj. - A wiêc œmieræ ch³opaka Gallianich okaza³a siê katalizatorem? - zapyta³ Emily Paul Benden, gdy wieczorem porozumiewali siê przez interkom. - Pol i Bay s¹ pe³ni nadziei - odpar³a Emily, wci¹¿ zasmucona z powodu tragedii. By³a zmêczona i wiedzia³a o tym. Nawet kiedy rozmawia³a z admira³em, maj¹c nadziejê us³yszeæ jakieœ pocieszenie, dobre wieœci z pomocnego kontynentu, po³ow¹ umys³u wci¹¿ zastanawia³a siê nad sprawami, które trzeba by³o za³atwiæ. - Zespó³ Telgara wykona³ niewiarygodn¹ pracê, Em. Komnaty s¹ olbrzymie. Cz³owiek nawet nie mo¿e odczuæ, ¿e siê znajduje na dwadzieœcia, trzydzieœci stóp wewn¹trz litej ska³y. Cobber i Ozzie siedmioma tunelami przekopali siê na kilkaset stóp w dó³. Jest nawet gniazdo na sprzêt komunikacyjny Ongoli, wykute wysoko w œcianie urwiska. To miejsce jest wystarczaj¹co du¿e, by pomieœciæ ca³¹ populacjê L¹dowiska. - Nie wszyscy chc¹ mieszkaæ w dziurze w ziemi, Paul. - Gubernator mówi³a równie¿ we w³asnym imieniu. - Jest te¿ kilka jaskiñ na poziomie ziemi, z bezpoœrednim dostêpem - odpar³ admira³ uspokajaj¹co. - Poczekaj tylko, a¿ zobaczysz. No w³aœnie, kiedy przylecisz? Ja muszê siê pojawiæ przy nastêpnym Opadzie albo mnie wylej¹. - Nie mów, ¿e tego nie chcesz! - Emily - Paul ponownie przybra³ powa¿ny ton. - Niech Ezra przejmie twoje obowi¹zki. Razem z Jimem mog¹ nadzorowaæ za³adunek. Inni niech pilnuj¹ transportu i konserwacji œlizgaczy oraz skuterów. Pierre powinien przylecieæ tutaj i zaj¹æ siê wy¿ywieniem. Bêdzie mia³ najwiêksz¹ kuchniê na Pernie. - Na pewno siê ucieszy. Dotychczas mia³ najwiêksz¹ dziurê w ziemi do wêdzenia miêsa! Ale martwiê siê smokami, Paul. - Chyba ich opiekunowie bêd¹ musieli sobie poradziæ sami, Emily. Wnioskuj¹c z tego, co mówisz, nie s¹dzê, ¿eby mieli jakieœ problemy. - Dziêkujê, Paul - odpar³a z wdziêcznoœci¹, uspokojona pewnoœci¹ brzmi¹c¹ w jego g³osie. - Zarezerwujê sobie miejsce w œlizgaczu jutro wieczorem. Po podnieceniu spowodowanym wys³aniem Duke’a na pó³noc, posy³anie smoczków miêdzy Kahrainem a L¹dowiskiem nie wzbudza³o ju¿ takich emocji, ale pomaga³o przezwyciê¿yæ nudê d³ugiej podró¿y. W drodze powrotnej Sean kaza³ jeŸdŸcom æwiczyæ lot w zwartym i luŸnym szyku, a tak¿e, co wa¿niejsze, uczyæ siê, jak rozpoznawaæ i wykorzystywaæ pr¹dy powietrza. Tej nocy ognisko by³o wiêksze, a Pol i Bay wœliznêli siê w kr¹g jego œwiat³a, by przedyskutowaæ obserwacje dotycz¹ce smoczków i metodê zastosowania ich wyników do smoków. Connell w³aœciwie nie musia³ zbytnio nak³aniaæ swoich przyjació³ do zachowania ostro¿noœci: wszyscy a¿ za dobrze pamiêtali o Marcu i Duluthu. Aby nie dopuœciæ do niezdrowego zainteresowania tematem, Sean zaproponowa³, ¿eby nastêpnego dnia jeszcze poæwiczyæ latanie w szyku, co bardzo przyda siê w walce z Opadem. - Jeœli wiecie, jak¹ macie pozycjê w stosunku do innych jeŸdŸców skrzyd³a, zawsze bêdziecie wiedzieli, dok¹d wróciæ - powiedzia³, akcentuj¹c ostatnie s³owo. - Twoje smoki s¹ takie m³ode - ci¹gn¹³ Pol, widz¹c przychyln¹ reakcjê - bior¹c pod uwagê cechy ich gatunku. Smoczki wydaj¹ siê nie ulegaæ degeneracji. Innymi s³owy nie starzej¹ siê fizjologicznie, tak jak my. - To znaczy, ¿e mog³yby ¿yæ po naszej œmierci? - zapyta³a zdumiona Tarrie. Obejrza³a siê na Porth, której ciemny kszta³t odcina³ siê od roœlinnoœci. - S¹dz¹c po tym, co ustaliliœmy, to tak, Tarrie - odpar³ biolog. - Nasze g³ówne organy degeneruj¹ siê - podjê³a Bay - chocia¿ nowoczesna technologia umo¿liwia naprawê lub wymianê, daj¹c nam drugie, aktywne ¿ycie. - Czyli smoki raczej nie zachoruj¹? - Tarrie rozjaœni³a siê na tê myœl. - Przynajmniej tak s¹dzimy - odpar³ Pol, ale ostrzegawczo uniós³ palec. - Jednak z drugiej strony nie widzieliœmy ¿adnych starszych smoczków. Sean prychn¹³, co Sorka z³agodzi³a uœmiechem. - Tak naprawdê to mo¿emy s¹dziæ jedynie wedle w³asnego pokolenia - powiedzia³a. - Mo¿emy leczyæ tylko nasze smoczki, bo one nam ufaj¹, a zwykle maj¹ tylko oparzenia, zadrapania lub otarcia skóry. To bardzo pocieszaj¹ce, ¿e smoki s¹ równie d³ugowieczne. - O ile nie pope³nimy jakiegoœ b³êdu - powiedzia³ ponuro Otto Hegelman. - Wiêc ich nie pope³niajmy! - odpar³ Connell zdecydowanie. - A ¿eby ich nie robiæ, podzielimy siê jutro na trzy grupy. Szeœæ, szeœæ... i piêæ. Potrzebujemy trójki przywódców. Chocia¿ Sean pozostawi³ tê kwestiê otwart¹, natychmiast zosta³ wybrany. Po krótkiej dyskusji wytypowano jeszcze Dave’a i Sorkê. PóŸniej, kiedy Connellowie u³o¿yli siê wygodnie na piasku miêdzy Faranth i Carenathem, dziewczyna przytuli³a siê do mê¿a i poca³owa³a go w policzek. - Za co to? - Za to, ¿e da³eœ nam nadziejê. Ale Sean, martwiê siê. - O? - M¹¿ odgarn¹³ jej w³osy ze swoich ust i wpasowa³ siê barkiem w zag³êbienie w piasku. - S¹dzê, ¿e nie powinniœmy czekaæ zbyt d³ugo, zanim spróbujemy siê teleportowaæ. - Zgadzam siê ca³kowicie. Jestem wdziêczny Polowi i Bay za ich komentarze o d³ugowiecznoœci smoków. Bardzo mnie pocieszyli. - Czyli jak d³ugo my zachowamy rozs¹dek, bêd¹ ¿yæ nasze smoki. - Przytuli³a siê do niego. - ¯a³ujê, ¿e obciê³aœ w³osy, Sorka - mrukn¹³ Sean, wyci¹gaj¹c z ust kolejny lok. - Przedtem nie jad³em ich tak du¿o. - Krótkie w³osy ³atwiej wchodz¹ pod he³m - wymamrota³a sennie. Wkrótce oboje ju¿ spali