Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Na jednym daty jeszcze nie było. 114 ------------------------------------------------------------- page 115 Na Kamionku skutego łańcuchami Baranka umieszczono w środku mapy Polski. U św. Marcina na krzyżu zawieszono kotwicę, symbol Polski walczącej, a niżej, na tle biało -czerwonej Polski, ustawiono gipsową Pietę. U jezuitów Chrystus w y c i ą g a z z a b i a ł o -czerwonej zasłony ogromne, ociekające krwią ręce; wyżej napis: „Krew brata twego głośno woła”. U św. Anny Matka Boska, królowa Polski, stoi pod orłem w koronie (tym „prawdzi- wym”), a z cierniowej, prawdziwej korony, którą trzyma w opuszczonych rękach, spływają na ciało Chrystusa dwie wstęgi – czarna i biało-czerwona. Oczywiście, strasznie to naiwne, nacjonalistyczne i w złym guście. Na pewno wywołuje w Urbanie jakże zrozumiałą pogardę. Taką samą, jaką w innych wywoływała jego cudowna gorączka pod czerwonym sztandarem. Teraz inni mają gorączkę. Urban jak zawsze jest w mniejszości; jak zawsze heroicznie rozmija się z epoką. Jesteśmy patetyczni i łzawi. Ktoś pisze w liście do paryżanina, do Polaka w Paryżu: „A jeżeli zobaczy Pan gdzieś wolność, proszę się jej od nas nisko pokłonić”, i to wcale nie śmie- szy, wzrusza. Miłosz napisał po wprowadzeniu stanu wojennego, w związku z zachodnim sloganem: „Niech Polacy sami rozwiązują swoje problemy” – sami!!! – napisał wiersz, i wiersz krąży w odpisach niczym łańcuszek świętego Antoniego: kto go dostanie, przepisuje dziesięć razy i przekazuje innym. Wiersz nazywa się „Jeszcze tym razem”, i dyszy pragnieniem zemsty: o tak, rozwiążemy sami nasze problemy! Kiedy tylko będzie można, rozwiążemy! Ze Wschodu dostały swoje srebrniki nasze „radosne, tak własne Judasze” – tak własne, ...Że kiedyś tylko naszą będzie sprawą By je ukarać w myśl starego prawa, Że własne gniazdo, własną brudną plamę Władni jesteśmy własnymi rękami Zmyć i uprzątnąć. I ukamienować Tych, którzy winni Na rozstajnych drogach. Tych, którzy winni: Jaruzelskiego, Urbana, Fraka... Tak, dobry jest Miłosz w marzeniach o zemście, i to się w nim lubi. Czy nie wyryto na cokole pomnika poległych z 1970, czy nie wyryto tuż przed wojną polsko-jaruzelską słów z jego wiersza: Który skrzywdziłeś człowieka prostego/ Śmiechem nad krzywdą jego wybu- chając... z wiersza kończącego się słowami: Lepszy dla ciebie byłby świt zimowy / I sznur, i gałąź pod ciężarem zgięta? A Urban z miejsca – bystrości nikt mu nigdy nie odmawiał – z miejsca zrozumiał, że to o nim, dla niego, i wykpił wiersz w jakimś felietonie. Wykpił, bo przecież nie ma „człowieka prostego”! (Stara teza ludzi Fraka: jeśli nawet ktoś jest „prosty”, ma przestać być; po to, między innymi, wymyślono socjalizm.) Nie najlepszy był to felieton, zbyt sprzeczny z rzeczywistością, z oczywistością. Bo przecież jesteśmy! Z naszymi grobami, krzyżami, sentymentami. Pewnie, że jesteśmy! Nosimy czarne krzyżyki, nosimy cierniowe pierścionki, i czekamy, czekamy na naszą wielką chwilę. A długo przyjdzie czekać. W 1983 groby wielkopiątkowe były dość neutralne. U paulinów grób ocenzurowano: usunięto biało-czerwoną flagę, czerń, ciernie... Ludzie prymasa ocenzurowali, kazali usunąć: czy prymas nie za bardzo się przed NIMI trzęsie? Nie lubi się prymasa, ani trochę się go nie lubi, tego drugiego Uszatka po Urbanie, tego pioruno- chronu papieża – jak Urban jest piorunochronem Generała. Zostało tyle (i nawet lepiej): grób 115 ------------------------------------------------------------- page 116 zakratowany jak cela, wokół kraty brudny mur, pokryty nieczytelnymi strzępkami napisów, wewnątrz leżący Chrystus i twarz Matki Boskiej Częstochowskiej; n a d k r a t ą n a p i s : OTWÓRZCIE! W „kościele twórców” na Nowym Mieście ciało Chrystusa leży, zakryte białym przeście- radłem, w prawdziwej celi więziennej: stołek z miednicą, pół bochenka ciemnego chleba, dwie puste prycze... a nad tym wszystkim – zwykłe, otwarte okno, w którym świeci Najświęt- szy Sakrament. W kościele, w którym wikarym jest ksiądz Popiełuszko, u św. Stanisława Kostki, grób ozdobiono akcesoriami stanu wojennego: pałką, tarczą plastykową, pojemnikiem po gazie. U jezuitów czerwona wrona (CZERWONA WRONA-a!) – Szatan – żąda od wszystkich pokłonu. Nie za darmo. Cała jest otoczona pudełkami z tym, co za oddanie mu (jej. Wronie) czci można dostać: paszport, dacza, samochód... A z tyłu, za tym wszystkim – daleki, samot- ny krzyż. Gdzie indziej jak zwykle. Kamienie, ciernie, druty kolczaste i biało-czerwone wstęgi. Wszystko jest jak zwykle: aresztowania, procesy, kartki żywnościowe bez pokrycia, cią- głe uczucie głodu i sny o jedzeniu. Ale święto też jest, choć ponure. I cudowna ciekawość, co się jeszcze wydarzy: zwycięzcy chyba tej ciekawości nie mają, zwycięzcy tak dobrze się nie bawią. My, ludzie prości, to zdobyliśmy na lewo kawałek szynki, cudownie poprzerastany tłuszczem („Ale żeby szynka była tłusta, bo to dla chorego!”), to udała nam się manifestacja, to nabraliśmy zwycięzców. O, na przykład tak. Wałęsa (później jest, później, wypuścili go, uznali za zwykłego, prywatnego obywatela, tylko pilnują jak króla na wygnaniu) miał przyjechać do Warszawy na uroczystą mszę za po- wstańców getta, z udziałem prymasa, ale nie dojechał. Wysiadł w drodze „prywatny obywa- tel” z konwojowanego przez bezpiekę samochodu i poszedł za potrzebą w krzaki . Chwilk ę później wyszedł z krzaków jego wąsaty, identycznie ubrany sobowtór, i pojechał do Warsza- wy, a Wałęsa mógł wreszcie spotkać się z Komisją Krajową Solidarności. Przepadamy za Wałęsą w Wielkanoc 1983, naprawdę przepadamy. Wielkanoc 1984. Ludzie opowiadają sobie rosyjski dowcip. Niby bystry, niby inteligentny chłopak zdaje na studia