Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Ona i jej Dzikie Elfy pełnili rolę zwiadowców, którzy strzegli wojsk przed nie- spodziewanymi atakami z flanki i wysuwali się daleko przed czoło armii, aby szukać najlepszych dróg. Wydawało się, że Alhanie ubyło lat. Gilthas sądził, że była piękna, kiedy ujrzał ją po raz pierwszy, lecz jej uroda była 436 wówczas zwarzona chłodem niczym późno kwitnąca róża. Te- raz królowa kroczyła w jesiennym słońcu. Jechała na ratunek synowi i mogła to czynić z honorem, gdyż była przekonana, że Silvanoshei odkupił swoje winy. Jej syn był w niewoli, a nawet jeśli wpadł w te tarapaty przez swą fatalną obsesję na punkcie tej ludzkiej dziewczyny, matczyne serce potrafiło bez trudu za- pomnieć o tej części opowieści. Samar nie potrafił zapomnieć, ale milczał. Jeśli to, co sir Gerard powiedział o Silvanosheiu, okaże się prawdą, być może te trudne przejścia pomogą młodemu głupcowi wyrosnąć na mądrego mężczyznę, godnego miana króla. Ze względu na Al- hanę Samar miał taką nadzieję. Gilthas też nie był pozbawiony obaw. Miał nadzieję, że kiedy wyruszą w drogę, zdoła zapomnieć o lęku i złych prze- czuciach. Za dnia udawało mu się to. Pomagało śpiewanie. Pieśni o odwadze i męstwie przypomniały mu, że za dawnych czasów żyli bohaterowie, którzy pokonali straszliwe prze- szkody, by zwalczyć ciemność; że na elfów spadały gorsze nieszczęścia i nie tylko wychodzili z nich żywi, ale mieli się dobrze. W nocy jednak, kiedy próbował usnąć, tęskniąc za do- dającymi otuchy objęciami żony, czarne skrzydła rozpoście- rały się nad nim i przesłaniały gwiazdy. Martwiła go jedna sprawa. Nie mieli żadnych wieści z Sil- vanesti. Po prawdzie kurierowi trudno byłoby znaleźć ich na tej drodze, bo Alhana nie mogła powiedzieć posłańcom, gdzie dokładnie mają ich szukać, wysłała jednak własnych kurierów, by pełnili rolę przewodników, a oprócz tego każda wiewiórka mogła przekazać wiadomość o tym, że są w okolicy. Mijał czas, a wieści nie nadchodziły. Nie przybywali nowi posłańcy, a ich kurierzy nie wracali. Gilthas wspomniał o tym Alhanie. Królowa odparła szorst- ko, że posłańcy dotrą, kiedy dotrą, nie wcześniej, i nie warto z tego powodu nie dosypiać i marnować energii na zamartwia- nie się. Elfy posuwały się na północ w imponującym tempie i wkrót- ce znalazły się w południowej części gór Khalkist. Dawno te- 437 mu przekroczyły granicę krainy ogrów, ale nie widziały śladu swych odwiecznych wrogów i zdawało się, że ich strategia — marsz wzdłuż pasma gór i ukrywanie się w dolinach — poskut- kowała. Pogoda była piękna, dni chłodne, lecz słoneczne. Zi- ma wstrzymywała się ze swoimi srogimi śnieżycami i mroza- mi. W drodze nie wydarzyły się żadne wypadki; nikt poważnie nie zachorował. Gdyby bogowie byli obecni, można byłoby powiedzieć, że uśmiechali się do elfów, tak łatwa była ta część ich podró- ży. Gilthas zaczął się odprężać, a jego zmartwienia topniały w słońcu niczym drobna warstwa płatków śniegu, który cza- sami prószył w nocy. Wyczerpanie po całodziennym marszu i rześkie górskie powietrze zmuszały go do zapadnięcia w sen. Gilthas spał długo i mocno, i budził się wypoczęty. Potrafił na- wet powtarzać sobie stare ludzkie porzekadło: „Brak wieści to dobre wieści" i znajdować w tym pociechę. Potem nadszedł dzień, który Gilthas miał zapamiętać do końca swego życia. Miał zapamiętać każdy, najmniejszy nawet szczegół, bo tego dnia dla elfów z Ansalonu zmieniło się życie. Dzień zaczął się jak każdy inny. Elfy zbudziły się o pierw- szym brzasku. Sprawnie i szybko spakowały swoje posłania i wyruszyły w drogę, zanim jeszcze słońce wzniosło się nad szczyty gór. Posiłek jadły w drodze. W górach, gdzie roślin- ność była skąpa, trudno było znaleźć pożywienie, ale elfy to przewidziały i napełniły plecaki suszonymi jagodami i orze- chami. Do Sanction było jeszcze wiele mil, lecz wszyscy pewnie mówili o kresie podróży, który wydawał się odległy zaledwie o kilka tygodni. Tego dnia świt był piękny. Qualinesti zaśpie- wali swoją rytualną pieśń na powitanie słońca i tym razem Sil- vanesti przyłączyli się do nich. Słońce i marsz rozgrzały ich po zimnej nocy. Gilthas zachwycał się pięknem dnia i gór