Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

H. Smitha. A Louise, oczywiście, po południu była zwykle zajęta. Sprawunki załatwiała rano, kiedy ja jeszcze nie mogłam wyjść, bo monsieur Dambreuse nigdy nie wstawał przed jedenastą, i zawsze wychodziła z hotelu od strony rue Saint-Ho-nore. Aż pewnego dnia coś go napadło. To była niedziela i zabrał żonę i dwoje młodszych dzieci do Luwru, żeby popatrzyły na obrazy Poussina. Później dzieci chciały zjeść podwieczorek i żona zaproponowała Ritza. „Tam za duży hałas - powiedział jej - zupełnie papuzia klatka z bogatymi wdowami. A ja znam spokojny ogródek, do którego nikt nie przychodzi..." No, ale właśnie w tamto popołudnie myśmy przyszły obie... ja i Louise. 126 Nigdy przedtem nie piłam herbaty w tym ogrodzie pomiędzy St. James i Albany ani Louise nigdy tam nie bywała, ale jakiś impuls... czasami doprawdy wierzę w Siłę Wyższą, pomimo że jestem katoliczką... nakazał mnie i jej iść tam wtedy po południu. Oprócz nas nie było nikogo, a ty wiesz, jakie towarzyskie są Francuzki. Grzeczny ukłon i „bonjour, madame", wymiana słów od stolika do stolika przy tej cudownej pogodzie, no i już po paru minutach siedziałyśmy razem, podawałyśmy sobie kanapki i cukier, obie aż nazbyt zadowolone z takiej okazji do pogawędki czysto damskiej, po całych sześciu miesiącach w pokoju hotelowym z mężczyzną. Przedstawiłyśmy się jedna drugiej i obie mówiłyśmy o swoich tak zwanych mężach. Dziwny tylko wydawał mi się fakt, że ci dwaj mężowie zasiadają w zarządzie tej samej spółki metalurgicznej. Spośród wszystkich zalet monsieur Dambreuse, szczególnie miło mi wspominać jego prawdomówność. On zawsze, kiedy tylko mógł, mówił prawdę... doprawdy bardziej zaufania godny niż większość mężczyzn, którzy kłamią bezużytecznie z czystej próżności. „Ciekawe, czy oni się znają" - mówiła Louise akurat w chwili, kiedy do ogrodu wkroczył monsieur Dambreuse prowadząc za sobą dosyć przysadzistą żonę i dwoje wyrośniętych dzieci, jedno płci żeńskiej trochę zezowate i cierpiące na katar sienny. Louise wykrzyknęła: „Achille!" i jeszcze teraz widzę tę jego minę, z jaką odwrócił się i zobaczył nas we dwie przy podwieczorku razem, i wprost muszę się uśmiechnąć. - Ciotka znów 127 delikatnie chusteczką otarła oczy. - I popłakać troszeczkę też - dodała - bo to był koniec idylli. Mężczyzna nie potrafi wybaczyć kobiecie, wobec której wyszedł na głupca. Z niejakim oburzeniem powiedziałem: - Przecież wybaczyć mogła tu tylko ciocia. - Och nie, mój drogi. Ja bym chętnie to wszystko kontynuowała. Louise także zgodziłaby się dzielić go ze mną, a madame Dambreuse chyba w ogóle nie połapała się w sytuacji. On miał na imię rzeczywiście Achille i przedstawił jej nas obie jako żony dwóch jego kolegów-dyrektorów z tej spółki metalurgicznej. Już nigdy jednak nie odzyskał całkowicie szacunku dla samego siebie. I odtąd, kiedy w połowie tygodnia zachowywał się dosyć spokojnie, przecież wiedział, że ja wiem, dlaczego, i to go żenowało. Nie był człowiekiem rozwiązłym. Tkliwie przedtem piastował w sercu swój sekrecik. A teraz poczuł się nagi, biedaczek, wystawiony na pośmiewisko. - Ależ, ciociu - wykrzyknąłem - jakżeż by ciocia mogła znosić tego człowieka po odkryciu, że on ciocię przez cały czas oszukiwał? Ciotka Augusta wstała i podeszła do mnie zaciskając małe piąstki. Myślałem, że chce mnie uderzyć. - Durniu młody - zwróciła mi uwagę jak uczniako-wi. - Monsieur Dambreuse był mężczyzną i mogę tylko żałować, że ty nie miałeś możliwości wyrosnąć na takiego. I raptem już z uśmiechem pogłaskała mnie uspokajająco po policzku. 128 - Przepraszam cię, Henry, to nie twoja wina. Zostałeś przecież wychowany przez Angelikę. Czasami miewam straszne uczucie, że tylko ja jedna jedyna na tym świecie jeszcze umiem czerpać z życia radość. To dlatego płakałam sobie troszeczkę... zanim wróciłeś. Wtedy powiedziałam do monsieur Dambreuse: „Achille, kocham to wszystko, co robimy, tak samo jak kochałam przedtem. I nie szkodzi, że wiem, dokąd chodzisz po południu. To mi nie sprawia żadnej różnicy". Ale oczywiście jemu sprawiało różnicę, bo już nie miał żadnego sekretu. A on przecież czerpał swoją radość z tej tajemniczości, więc porzucił nas obie tylko po to, by gdzie indziej znaleźć nowy sekret. Nie miłość. Właśnie sekret. Najsmutniejsze ze wszystkiego, co mi kiedykolwiek mówił, były słowa: „Nie ma już drugiego St. James i Albany w całym Paryżu". Spróbowałam go pocieszyć. „A nie mógłbyś - zapytałam - wynająć dwóch pokoi u Ritza na dwóch innych piętrach?" Wyjaśnił, że nie mógłby: „Windziarz by wiedział. To by nie była prawdziwa tajemnica". Słuchałem ze zdumieniem i, muszę przyznać, dosyć poruszony. Po raz pierwszy zdałem sobie sprawę z grożących mi niebezpieczeństw. Jak gdyby ciotka Augusta wlokła mnie za sobą - niczym Don Kichot wlókł Sancho Pansę - na jakiś niedorzeczny rycerski wypad, tylko że w sprawie nie rycerskiej, będącej dla nie; zabawą. - Dlaczego ciocia jedzie do Stambułu? - zapytałem. - Czas pokaże - odrzekła. 9. Podróże... 129 Dalekosiężna myśl przyszła mi do głowy: - Chyba ciocia nie szuka monsieur Dambreuse? - Nie, nie, Henry. Achille prawdopodobnie, tak jak Curran, już nie żyje... zresztą miałby teraz prawie dziewięćdziesiąt lat. A pan Visconti... biedny, niemądry pan Visconti. On także musiałby mieć około... osiemdziesięciu pięciu co najmniej, czyli już nie te lata, w których się potrzebuje towarzystwa kobiet. Krążyła opowieść, że kiedy wrócił po wojnie do Wenecji, nieznani sprawcy utopili go w Canale Grandę po bójce z jakimś gondolierem o kobietę, ale ja w to nigdy naprawdę nie wierzyłam. On nie z tych, którzy biją się o kobiety, znał się na wielu sztuczkach i zawsze potrafił ze wszystkiego się wywinąć. Jakież długie jest moje życie... zupełnie jak życie twojego stryjka Jo. Znów ogarnął ją smutek i po raz pierwszy pomyślałem, że hodowanie dalii to może za mało, żeby wypełniać dni mężczyźnie na emeryturze