Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

.." .oOo. W tym miejscu Tatuś Muminka przestał czytać robiąc efektowną pauzę. - Ryjku - powiedział. - Podkręć lampę. Wystawcie sobie, że mam całkiem mokre łapki, kiedy czytam o tej nocy z Duchem! - Czy ktoś coś mówił? - mruknął Ryjek budząc się. Tatuś Muminka spojrzał na niego z wyrzutem i rzekł: - Przecież to ja czytam moje pamiętniki. - Z tym Duchem to dobre - odezwał się Muminek, który leżał w łóżku pod kołdrą podciągniętą aż po uszy. - Może zostać. Ale uważam, że te wszystkie twoje żałosne uczucia są trochę niepotrzebne. To się robi takie d ł u g i e. - Długie? - oburzył się Tatuś. - Co chcesz przez to powiedzieć? W pamiętnikach muszą być smutne uczucia. Są we w s z y s t k i c h pamiętnikach. Ja wtedy przechodziłem kryzys. - Co? - spytał Ryjek. - Czułem się okropnie - rzucił Tatuś z irytacją. - Wręcz potwornie. Byłem taki nieszczęśliwy, że ledwo zauważałem zbu­ dowany przez siebie piętrowy dom! - Czy na jabłoni Joka rosły jabłka? - zapytał Włóczykij. - Nie - odparł krótko Tatuś Muminka, po czym wstał i zamknął zeszyt. - Wiesz co, Tatusiu - powiedział Muminek. - Ten ustęp o Duchu jest doskonały. Naprawdę. Wszyscy uważamy, że Duch jest rzeczywiście przerażający. Ale Tatusia Muminka już nie było. Zszedł na dół i siedział teraz w salonie przypatrując się barometrowi, który nadal wisiał nad komodą. Nie była to już sterówka, lecz salon. Tatuś rozmyślał. "Co to takiego powiedział Fredrikson, kiedy zobaczył mój dom? Patrzcie no, co też ty potrafiłeś sklecić! Tak trochę protekcjonalnie. Tamci nawet nie zauważyli, że dom zrobił się wyższy. Może powinienem skrócić ten rozdział o uczuciach. Może to się wydaje głupie i wcale nie przejmujące? Może cała książka jest głupia?" - Siedzisz w takich ciemnościach - zdziwiła się Mama Muminka zaglądając przez drzwi od kuchni. Wracała właśnie ze spiżarni z porcją kanapek. - Uważam, że ten rozdział o kryzysie w mojej młodości jest głupi - powiedział Tatuś. - Chodzi ci o początek szóstego? - zapytała. Tatuś mruknął coś niezrozumiale. - To jedno z lepszych miejsc w całej książce - rzekła Mama Muminka. - Wszystko zaraz nabiera życia, jak dajesz parę stron bez przechwałek. Ale dzieci są za. małe, żeby to zrozumieć. Tobie też przyniosłam kanapkę na dobranoc. Hej, na razie! Mama weszła po schodach na górę. Trzeszczały w ten sam sposób co tamte. Dziewięć trzaśnięć. Ale te schody były znacznie lepiej zrobione od tamtych... Tatuś Muminka zjadł po ciemku kanapkę. A potem też poszedł na górę, do Muminka, Włóczykija i Ryjka, żeby czytać dalszy ciąg pamiętników. .oOo. - Szpara w drzwiach powiększyła się odrobinę i biały wąski dymek wśliznął się, zwinął i opadł na dywan. W środku białego zwitka mrugało dwoje bladych oczu - widziałem wszystko bardzo dokładnie z mojej kryjówki pod łóżkiem. - To naprawdę jest Duch - szepnąłem sam do siebie (na pewno mniej straszne było widzieć go niż słyszeć, jak wchodził po schodach). W pokoju zrobiło się bardzo zimno - jak to zwykle bywa w historiach o duchach - ciągnęło ze wszystkich kątów. Nagle - Duch kichnął! Drodzy czytelnicy, nie wiem, co wy byście poczuli w takiej sytuacji, ale ja natychmiast straciłem część szacunku dla niego, wypełzłem spod łóżka (zresztą Duch już i tak mnie zauważył) i powiedziałem: - Na zdrowie! - Sam sobie życz zdrowia - odparł gniewnie. - W tę ponurą noc przeznaczenia zmory zawodzą w wąwozie. - Czym mogę służyć? - zapytałem. - W taką noc przeznaczenia jak ta - ciągnął Duch z uporem - zapomniane kości grzechoczą nad brzegiem morza! - Czyje kości? - zdziwiłem się. - Z a p o m n i a n e! - odparł Duch. - Bladożółty strach szczerzy zęby nad tą potępioną wyspą. Miej się na baczności, śmiertelniku, wrócę tu o północy w piątek trzynastego bieżącego miesiąca! Powiedziawszy to, Duch zwinął się i frunął w stronę półot­ wartych drzwi, rzucając mi od progu okropne spojrzenie. Ale w sekundę później uderzył tyłem głowy we framugę i krzycząc "Ajaj!" zsunął się po schodach i wyleciał na dwór, w poświatę księżycową. Tam zawył trzy razy głosem hieny, ale już było trochę za późno, żeby to mogło zrobić jakiekolwiek wrażenie. Zobaczyłem, jak Duch rozwiewa się w pasemko mgły i odpływa w stronę morza. Nagle wybuchnąłem śmiechem. Mam już niespodziankę dla mojej kolonii! Mogę teraz zrobić coś okropnego, coś, na co nikt inny by się nie odważył! Trochę przed północą w piątek trzynastego, podejmowałem moich kolonistów na plaży przed sterówką. Wieczór był piękny i spokojny, Nakryłem na piasku i podałem skromny posiłek: zupę, chrupki chleb i wino jabłeczne Autokraty (które można było na­ bierać z dużych beczek stojących przy każdym skrzyżowaniu dróg). Porcelanę pomalowałem czarnym lakierem rowerowym i ozdobiłem ułożonymi na krzyż kośćmi. - Mogłeś wziąć ode mnie czerwonej farby powiedział Wier­ cipiętek. - Albo żółtej i niebieskiej. Wybacz, ale byłoby chyba trochę przyjemniej? - Wcale nie zamierzam stwarzać przyjemnego nastroju - odparłem stanowczo. - Dziś w nocy będą się tu działy potworne rzeczy. Bądźcie na wszystko przygotowani. - To coś smakuje prawie jak zupa rybna