Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Byłoby miło, gdyby w Polsce przestała występować zima. Mogłoby się kończyć na jesieni. No, może jakie dwa-trzy dni obfitych opadów śnieżnych na samo Boże Narodzenie - i już. Od stycznia odwilż, przebiśniegi etc, w lutym już bzy non stop do czerwca - potem szaleństwo róż, lilii i dalii - aż do listopada. I da capo. Lecz tymczasem - o! - słońce już zapada, na niebie festiwal różów i czerwieni. Robi się coraz chłodniej, trzeba dorzucić do ognia. Ogrodniczka zjada swój chleb z serem, słuchając Mozarta. Muzyka wspaniale brzmi w listopadowym ogrodzie, zwłaszcza że sąsiedzi opuścili już swoje domki letniskowe i można ją nastawić głośniej. Ogromny żółty księżyc w pełni pojawia się tuż nad sosnami. Całe liliowe niebo promienieje, ogarnięte tym księżycem i tym Mozartem. Adagio z Serenady B-dur (KV 361). To o nim właśnie - w sztuce Petera Schaeffera „Amadeusz" - mówi Salieri, z pełną uwielbienia zawiścią: „Początek był bardzo prosty: pulsowanie fagotów i rogów w najniższych rejestrach. A potem, nagle, wzniósł się ponad to wszystko jeden, jedyny ton oboju. Wisiał nieruchomo w miejscu, przeszywał mnie. Wtem ton przejął klarnet, nasycił słodyczą i rozwinął we frazę tak rozkoszną, że zrobiło mi się ciemno przed oczami. Co za męka". Nawiasem mówiąc, jest to jedna z dwóch najlepszych scen sztuki. Mam sposobność to ocenić, gdyż krakowscy przyjaciele Ela i Marek zaopatrzyli mnie w egzemplarz maszynopisowy , Amadeusza". Sztuka w czytaniu okazuje się zadziwiająco wątła, jak na podstawę przej- 153 mującego filmu Formana. Właściwie pozwala tym bardziej docenić jego mistrzostwo. Oglądałam „Amadeusza" wieczorem 1 listopada, w telewizji. Zupełnie mimo woli. Przecież niepodobna gapić się z jednakowym zacięciem na ten sam film, już po raz dziesiąty czy dwunasty! - a jednak się gapiłam, na nowo zafascynowana. Profesor Raszewski uważał ten film za oburzający, bo mający ambicję wyjaśnić wszystko w życiu i twórczości Mozarta, który był - tajemnicą. Ale ja myślę, że to nie jest film o Mozarcie. To jest film o Salierim. I nawet nie tyle o nim, co o wielkim wyborze. Wybór dotyczy tego, czy chcemy stać się w naszym życiu narzędziem Boga czy narzędziem Szatana. Jest to zawsze - niezależnie od presji okoliczności - sprawa naszej wolnej woli. Dostajemy zestaw propozycji, utrudnień i pokus. I wybieramy sami. „W jakiejś wiedeńskiej knajpie stoi w tej chwili chichoczący smarkacz, który - nie odkładając kija bilardowego - może rzucić na papier niedbałe nutki, przy których moje najcenniejsze nuty wyglądają jak martwe gryzmoły. Grazie, Signore! Obdarzyłeś mnie pragnieniem, by Ci służyć, pragnieniem, jakiego zwykli ludzie nie znają... A potem zadbałeś o to, by służba przyniosła wstyd Twemu słudze. Grazie! Obdarzyłeś mnie pragnieniem, którego zwykli ludzie nie czują - a potem odebrałeś mi głos. Grazie tanti! Tchnąłeś we mnie poczucie doskonałości, którego zwykli ludzie nie mają, a potem ukazałeś mi moją bezgraniczną miernotę. (...) Wiesz, jak ciężko pracowałem - po to tylko, bym kiedyś, uprawiając sztukę, dzięki której, jedynie, ten świat zyskuje dla mnie jakiś sens, mógł usłyszeć Twój głos! I oto słyszę go nareszcie: powtarza jedno nazwisko, MOZART! (...) Jego to uczyniłeś swoim wysłannikiem. A mnie wynagrodziłeś, ofiarowując mi najwyższy przywilej: oto jestem jedynym z żyjących, zdolnym odkryć w nim Twoje wcielenie! (...) Dio Ingiusto! Jesteś wrogiem! Do ostatniego tchu, ze wszystkich sił, będę Ci szkodził na tej ziemi!". Okropne cierpienie zranionej ambicji. , JCról miernot" tak bardzo był zadowolony ze swego dzieła, póki nie skonfrontował go z dziełem stworzonym przez wielki talent. Nagłe ujrzał, czego brak jego utworom: żaru, czaru, uwodzicielskiego blasku, tajemniczego promieniowania. I w żaden sposób nie umiał tchnąć tego we własną pracę. Jego dzieła nie zachwycały - choć budziły aplauz. Choćby 154 starał się ze wszystkich sił - ludzie ich nie pokochają. Choćby za pomocą skomplikowanych zabiegów i wysiłków nadał rozgłos swoim utworom, choćby opłacił, sprowokował czy sam sobie pisał pochwalne recenzje - ludziom jego dzieła nie są potrzebne. Nie kochają ich. Kochają - Mozarta