Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

W odpowiedzi ponownie objęła go mocniej. — Uważasz, że powinniśmy spisać kontrakt małżeński? - spytała. — Nie. Lecz jeśli sobie zażyczysz, spiszemy. - Zobaczył jej uśmiech, ni to maskę, ni to obietnicę. - To niepotrzebne, prawda? Łączą nas ścisłe więzy, mamy przed sobą wspólną przyszłość, dopełniamy się wzajemnie. Sukces naszych zamierzeń zależy wyłącznie od połączonych działań. Nie zapominaj, że Tess jest zmyślna, sprytna i nie da się oszukać. Dla niej umowa to umowa. A jednak obiecuję, że dostaniesz, co zechcesz. Na pewno, pomyślała. Sir William odłożył na stół ostatnią kartkę papieru zapisaną po francusku przez Poncina. Nie mógł otrząsnąć się z osłupienia. - Mój Boże... - wymruczał, wiercąc się w wysłużonym ulubionym fotelu. W gabinecie panował przyjemny półmrok, ogień wesoło trzaskał w kominku, zaciągnięte kotary chroniły przed przeciągiem. Wstał. Czuł się bardzo stary. Nalał do szklanki nieco trunku, z niedowierzaniem popatrzył na leżące przed nim arkusze, po czym usiadł i znów zaczął je kartkować. Starannie posklejana ostatnia część listu ojca Angelique zawierała przemyślany plan usidlenia Malcolma Struana. Na innych stronach znalazł datę oraz opis gwałtu dokonanego w Kanagawie przez ronina skrytobójcę, szczegóły zagadkowej śmierci we francuskim poselstwie, imię mama--san, która dostarczyła lekarstwo, opis transakcji opłaconej "zgubionymi" kolczykami oraz krótką relację z wyprawy podjętej przez Poncina na wody zatoki dla usunięcia kompromitujących śladów - kilku ręczników, ziół i jednej buteleczki. Druga, jako dowód, spoczywała ponoć do dzisiaj w szufladzie jego biurka. Na pierwszej kartce było kilka zdań wstępu. Sir Williamie, będzie Pan czytał te słowa już po mej śmierci. Jeśli nastąpi ona w sposób gwałtowny, proszę wykorzystać załączone dalej dowody. Otwarcie przyznaję, że używałem swej wiedzy do wyłudzania pieniędzy od Angelique - szantażem, jeżeli zechce Pan użyć tego słowa, choć proszę pamiętać, że szantaż jest bronią dyplomatów i obaj posługiwaliśmy się nim nieraz w mniej zbożnym celu. Informacje, które Panu przekazuję, spisałem na wypadek, gdybym został zamordowany. Wiem, moja śmierć może wyglądać na przypadkową i niekoniecznie musi być spowodowana przez nią. Jest wielu mężczyzn, którzy nie cofnęliby się przed zbrodnią dla tej kobiety (Babcott, McFay, Gornt), a to co wiem, oraz mój udział w jej... ,,przestępstwach" to zbyt mocne słowo... manipulacjach, czynią mnie niewygodnym. Dalsze strony pozwolą Panu schwytać mordercę i ustalić, kto się naprawdę za tym kryje. Nie miałem złych zamiarów względem Angelique, użyłem jej jedynie dla własnych potrzeb, lecz nigdy nie zażądałem, by została moją kochanką. Powtarzam: moja śmierć tylko pozornie może być dziełem przypadku. Jeżeli naprawdę zginąłem z woli Boga, niech tak zostanie, zdążyłem się wyspowiadać (choć ojciec Leo nadal nie wie wszystkiego) i pójdę przed Panem ku wielkiej przygodzie - jak większość z nas - nieczysty. Boże wybacz. Dlaczego Pan, nie Henri, stal się moim powiernikiem? Właśnie, dlaczego? Pod spodem widniał zamaszysty podpis. - Dlaczego ja? - mruczał sir William. - Jak to możliwe, że to słodkie dziewczę zdołało tak skrzętnie wszystko ukryć? Zataić przed Malcolmem, na miłość boską! Przed Babcottem i Hoagiem? Niemożliwe, naprawdę niemoż liwe. Andre z pewnością postradał zmysły i... Jedynym namacalnym dowodem był list od ojca - choć i on, wyrwany z kontekstu, nie musiał świadczyć o prawdzie. Reszta to pomówienia Poncina, bez większej wartości, gdyż brak zeznań oskarżonej. Równie dobrze mogły rarodzić się w chorym umyśle. Andre pożądał jej tak jak wszyscy, często widziano, jak za nią chodził, raz nawet Vervene nakrył go w jej pokoju... Cholernie ciekawe, iż tak po prostu użył słowa "nieczysty", choć zdawał sobie sprawę z sytuacji. Nieszczęśnik. Sir William zadrżał. Seratard wspomniał mu w tajemnicy o przypadłości Poncina. Na syfilis zapadały wszystkie warstwy społeczne, znano go we wszystkich miastach, wioskach i osiedlach; w Sankt Petersburgu, Londynie, Paryżu, w komnatach pałacowych i najnędzniejszych zaułkach kazby, w po-kątnych burdelach i wśród Dam Nocy, w Chinach i w naszym Pływającym Świecie. Och, Andre, po co mi dałeś to wszystko? Znalazłeś śmierć trzymając za rękę dziewczynę, którą kupiłeś i skazałeś na zagładę. Postąpiłeś okrutnie, choć wszyscy wierzymy, że miała możliwość wyboru. Zginąłeś przypadkiem. Naprawdę? Henri nie był o tym do końca przekonany. - Zastanawiające, Williamie - powiedział rano. - Ciała, a dokładniej 560 36 - Gai-jin cz. II 561 rzecz biorąc szkielety, spoczywały tak, jakby obie ofiary były już martwe przed wybuchem pożaru. Żadnych śladów przestrachu, ramię w ramię, splecione dłońmi. Dziwi mnie to, gdyż Andre nie chciał umierać, a ogień budzi instynktowną chęć ucieczki. Nie możesz po prostu leżeć w płonącym pomieszczeniu. Nie, to niemożliwe. — Co sugerujesz? — Sam nie wiem. Mogli popełnić samobójstwo przed pożarem. Trucizna, nic innego nie wchodzi w rachubę. Andre ostatnimi dniami wariował na myśl o chorobie i desperacko szukał pieniędzy, by opłacić dziewczynę. Lecz z drugiej strony powiedz, czy ktoś taki jak on targnąłby się na własne życie? Wierzysz w to? Nie