Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
– Nie, dalibóg, śmieszny z was człek: myślicie, że będą się cackać z parszywym Żydem! Czy taki parch zasługuje na sprawiedliwość? Ten wasz Quandieu wraz z całą bandą powiedzą, co powiedzieć wypadnie, jeżeli trzeba będzie dowieść, że parszywy Żyd jest winowajcą, oczywiście w spółce z nami, z bandą bezbożników i zaprzańców zatruwających francuską młodzież. Marek, wstrząśnięty, wciąż protestował, lecz Férou podjął jeszcze gwałtowniej: – Ależ wiecie przecież doskonale, co się dzieje w Moreux. Zdycham tam z głodu, pogardzany i zepchnięty niżej od nieszczęsnego kamieniarza, co tłucze szaber na szosie. Ksiądz Cognasse, kiedy się zjawia, aby odprawić mszę, oplułby mnie chyba, gdybyśmy się spotkali. I dlatego że odmówiłem śpiewania na chórze oraz dzwonienia na nabożeństwo, dlatego nie mam na chleb codzienny... Znacie księdza Cognasse. Tam w Jonville zdołaliście go mniej więcej okiełznać, od czasu jak się wam udało zyskać poparcie ze strony mera. Ale bądź co bądź ani na chwilę wojna nie ustaje między nim a wami i proboszcz, gdyby mu tylko popuścić, rozdarłby was w kawałki... Nauczyciel – toż to bydlę robocze, to lokaj każdego, facet zdeklasowany, wykolejeniec, na którego chłopi zezują nieufnie, a księża spaliliby go, aby nad calutkim krajem roztoczyć wyłączne panowanie katechizmu! Z goryczą mówił dalej, wyliczając strapienia i udręki znoszone przez tych, których nazywał „potępieńcami szkolnictwa powszechnego”. On sam, syn pastucha, po chlubnym ukończeniu nauki w szkółce rodzinnej wsi, a następnie w École Normale, stale cierpiał niedostatek, albowiem powodowany uczciwością, zdobył się na szaleńczy krok zaślubiając ekspedientkę sklepową, która za jego sprawą zaszła w ciążę, kiedy był ledwie suplentem w Maillebois. Czyż zresztą i Markowi, którego żona ma babkę stale darzącą ich prezentami, czyż jemu samemu wiedzie się znów tak dobrze w Jonville, gdzie żyje w ustawicznych kłopotach finansowych, w ciągłej walce z księdzem, aby ocalić własną godność i niezależność? Na szczęście, sekunduje mu tam nauczycielka szkoły żeńskiej, panna Mazeline, tęga głowa i złote serce; ta mu dopomogła pozyskać sobie stopniowo radę miejską oraz całą gminę. Stało się to dzięki pomyślnym okolicznościom i przykład ten stanowił wyjątek na terenie całego departamentu. A to co się dzieje w Maillebois, czyż nie jest godnym uzupełnieniem całości obrazu? Panna Rouzaire, skaptowana przez księży i mnichów, urywająca godziny lekcji na to, by prowadzić uczennice do kościoła, w misji ogłupiania zastępuje siostrzyczki zakonne tak gorliwie, że kongregacja uznała za zbędne zakładanie w Maillebois szkoły dla dziewcząt! A ten biedaczyna Simon to niewątpliwie człek porządny, ale schlebia wszystkim ze strachu, by go nie nazwano parszywym Żydem; pozwalał siostrzeńcowi chodzić do szkoły zacnych braciszków, kłania się nisko klechom, co zapaskudzają okolicę. – Parszywy Żyd! – zakończył brutalnie Férou. – Jest i na zawsze pozostanie tylko parszywym Żydem! Nauczyciel Żyd – toż to zgroza!... Zobaczycie, zobaczycie! I zniknął w tłumie, gestykulując gwałtownie, tak że chwiała się cała jego duża, niezgrabna postać. Marek stał dłuższą chwilę na skraju chodnika, wzruszając ramionami; uważał kolegę za półwariata, gdyż odmalowany przez niego obraz wydawał mu się doprawdy grubo przesadzony. Na cóż by się wszakże zdała dyskusja z tym nieszczęśliwcem, któremu niepowodzenia w końcu do reszty odbiorą rozum? Marek ruszył dalej, kierując się w stronę placu Kapucyńskiego, niezdolny jednak otrząsnąć się z wrażenia wywołanego wszystkim, co usłyszał, i trapiony głuchym niepokojem. Było już kwadrans po dwunastej, kiedy Marek wchodził do domku przy placu Kapucyńskim. I od kwadransa „te panie” wraz z Genowefą czekały na niego w jadalni przed zastawionym stołem. To nowe spóźnienie rozsierdziło panią Duparque do ostateczności. Nie odezwała się ani słowem, ale jej gwałtowne, nerwowe ruchy, gdy siadała i rozwijała serwetkę, świadczyły, jak surowo potępia podobny brak punktualności. – Najmocniej przepraszam – wyjaśniał Marek – musiałem czekać na przybycie urzędników sądowych, a na placu tak tłoczno, że nie podobna było się przecisnąć. Chociaż sobie poprzysięgła milczeć, pani Duparque przecie zawołała: – Mam nadzieję, że nie będziesz się zajmował tą okropną sprawą! – Zapewne – odparł z prostotą – mam nadzieję, że nie wypadnie mi się nią zajmować, chyba że będzie to moim obowiązkiem