Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Dokąd ona poleci, ta mnemokopia? - zdecydował się wreszcie zapytać. - Do Antaresa A. - Do Antaresa... To duża gwiazda? - Ogromna, czerwony olbrzym. - I ona ją zbada, naprawdę? - Tak, ujrzy dalekie planety, księżyce wokół nich krążące. Będzie to widzieć nie własnymi oczyma, bo mnemokopia oczu nie ma, a właściwie ma bardzo wiele, tyle, ile automatów przekazujących jej swe obserwacje. Pobierze próbki powierzchni planety, to znaczy zrobią to automaty, które, dokonawszy analizy, podadzą jej wyniki... - I mnemokopia zapamięta to wszystko? - Nie tylko zapamięta, ale zanalizuje, wyciągnie wnioski i w postaci pęku fal wyrzuci je ku Ziemi. - Dotrą one do Układu Słonecznego, gdy my... - Gdy z ciebie, profesorze, ani ze mnie nie zostanie najmniejszy nawet ślad na tym globie. - I mimo to?... - Tak. Ci, którzy przyjdą po nas, odbiorą te fale i wiedzieć będą o Antaresie wszystko. - Rozumiem - cicho powiedział profesor. - Właściwie to jest nawet słuszne. My całe życie pracujemy, by powiększyć wiedzę, a raczej zmniejszyć niewiedzę ludzkości. Dlaczego nasze mnemokopie nie miałyby pójść w nasze ślady... Oparł swoją siwą głowę na rękach i wpatrywał się w mego androida. Spojrzałem w tym samym kierunku, ale android stał nieruchomy i tylko popołudniowe słońce, rzucając skośne promienie, zapaliło odblaski w jego pancerzu. Odezwał się dopiero po dłuższej Chwili: - Podobno one myślą szybciej od nas, ludzi? - Myślą szybciej - potwierdziłem. - To wynika z wielokrotnie większej prędkości impulsu biegnącego w metalicznym przewodniku w porównaniu z organicznym włóknem nerwowym: - To znaczy, że one myślą lepiej ? - Są po prostu wstanie sprawdzić większą ilość koncepcji myślowych. - O to właśnie chodzi... Znowu zamilkł, a mnie się wydawało, że ciągle krąży wokół tematu, którego nie decyduje się podjąć. - Poza tym mnemokopia ma o wiele więcej czasu do myślenia niż my, ludzie, z konieczności ograniczeni długością naszego życia - dorzuciłem, by ostatecznie wyjaśnić sprawę. - Tak... zresztą wszystko jedno, powiem ci - profesor zdecydował się wreszcie. Patrzył teraz na mnie swymi starczymi, wyblakłymi oczyma. - Widzisz, od siedmiu lat rozwiązuję problem; być może najdonioślejszy problem, jaki rozwiązywałem w życiu. Chodzi o magnetochemiczne równanie komórki... - przerwał i wpatrywał się we mnie wyczekująco. - Nic ci to nie mówi - kontynuował po chwili z uśmiechem. - To prawda, mnie się zdaje, że wszyscy powinni być zainteresowani równaniem komórki, a w istocie, z wyjątkiem kilkuset specjalistów, nikt nic o tym nie wie i nic nikogo to nie obchodzi... W każdym razie dla mnie to bardzo ważna sprawa, przynajmniej przez ostatnie siadem lat. Ale właśnie w tym siódmym roku zorientowałem się, że zabrałem się do tego równania zbyt późno... - Nie rozumiem. Jak to zbyt późno?... - przerwałem mu. - Nie rozumiesz i zrozumieć tego nie możesz. Jesteś jeszcze młody. Otóż w pewnym wieku problemy stają się zbyt skomplikowane. To oczywiście subiektywne wrażenie, bo problemy pozostają te same, tyko nasza zdolność rozumowania... Przykra sprawa... - zająknął się. - Wiem do czego zmierzasz. To będzie niemożliwe powiedziałem stanowczo. - Ale dlaczego'? Powiedz mi dlaczego'? Przecież mnemokopia, myśląc wielokrotnie szybciej, rozwiąże problem. - Ale wyniki przekazać będzie mogła dopiero z Antaresa. - Mógłbym ją zapytać jeszcze przed odlotem. - To niemożliwe. - Dlaczego? -... - Nie powiem ci, ale wierz mi, że to jest niemożliwe. - Nie rozumiem. Przecież można odblokować mnemokopię i zapytać... - Teoretycznie można, ale tego nie zrobię. Konsekwencje mogłyby być zbyt poważne. - Konsekwencje? Nie rozumiem. On rzeczywiście nie rozumiał i nie uwierzyłby, nawet gdybym mu wytłumaczył. - Musisz mi wierzyć na słowo - na słowo cybernetyka dodałem. Ale on nie uwierzył... Kosmolot krążył po kołowej niemal orbicie w tej strefie przestrzeni okołoziemskiej, z której odlatują statki do gwiazd. Zbliżaliśmy się ku niemu, ale gdyby nie tykający monotonnie wskaźnik radarowy, mierzący malejącą odległość, wydawałoby się, że wisimy w tym samym miejscu próżni, ponad wielkim zielonkawym lampionem Zielni. Oprócz nas w rakiecie stały rzędami automaty wyspecjalizowane w transpozycji engramów, długi rząd czarnych brył. Profesor milczał. Milczał podczas lotu i milczał, gdy na czele kolumny maszerujących automatów przechodziliśmy przez mroczne, niebiesko fosforyzujące, korytarze kosmolotu. Sala transpozycji znajdowała się w samym środku statku. Gdy weszliśmy, zabłysnął reflektor, oświetlając biały blat stołu, z którego wybiegały grube pęki przewodów i nikły w ścianach sali. Profesor spojrzał na mnie pytająco. Skinąłem głową. Podszedł do stołu, podczas gdy automaty zajmowały swoje miejsca przy pulpitach. Potem wszystkie światła zgasły, zapłonęły różnokolorowe lampki kontrolne i jarzył się tylko reflektor, oświetlając leżącego profesora i kępy siwych włosów spadające na posadzkę spod wirujących ostrzy automatu. - To nie będzie bolało - powiedziałem do niego. Nie wiem czy zrozumiał, czy w ogóle mnie słuchał. Zamknął tezy i chyba już spał. Potem widziałem jego mózg, drgający, pulsujący w takt uderzeń serc