Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Na Trzy Filary Prawdy! Wystarczy jedno moje słowo, by Clave zesłało na was takie zniszczenie, że będziecie pełzać niby robactwo, błagając, by pozwolono wam wydać waszą ohydną eh-brand! Ale wtedy nic już wam nie pomoże! Wtem kobieta zerwała się na równe nogi, by stawić czoło skalennikowi. – Crofcie! – wydyszała zrozpaczona. – Zabij tego jeźdźca! Nie pozwól, żeby odjechał z jakąkolwiek wiadomością. Wtedy będę mogła zostać w Kryształowym Stonedown, a Clave nie dowie się o tym, co uczyniliśmy. – Złapała go za kaftan w błagalnym geście, – Crofcie, wysłuchaj mnie. Zabij go! Sivit parsknął pełnym wzgardy śmiechem. Wtem zniżył głos, który stał się teraz cichy i śmiertelnie groźny. – Brak ci mocy. – To prawda – wyszeptał Croft do Hollian. Jego twarz skrzywiła się w grymasie cierpienia. – Niepotrzebny mu grim, by sprowadzić na nas zagładę. Muszę spełnić jego żądanie, gdyż w przeciwnym razie nie pożyjemy nawet tak długo, by pożałować swego buntu. Z jej gardła wyrwał się niemy krzyk. Przez chwilę Linden obawiała się, że młoda kobieta wpadnie w histerię. Z jej rozpaczy wyłoniła się jednak pełna gniewu godność. Hollian podniosła głowę i się wyprostowała. – Poświęcasz mnie – rzekła z goryczą. – Nie ma dla mnie ratunku ani nadziei. Musisz jednak wyświadczyć mi uprzejmość, na jaką zasługuję. Oddaj mi lianar. Croft spuścił wzrok, spoglądając na różdżkę, którą trzymał w rękach. Skurcz mięśni barków świadczył, że wstydzi się swej decyzji. – Nie – odparł cicho. – Za pomocą tej różdżki dokonujesz swych przepowiedni. Sivit na- mhoram-wist nie ma do niej żadnych praw, a w twoich rękach nie ma ona żadnej przyszłości. Zostanie w Kryształowym Stonedown jako modlitwa o to, by znów narodził się wśród nas eh- brand. Jeździec zapłonął triumfem niczym pełna złej woli pochodnia. Linden zauważyła czerwony błysk, który rozjarzył się nagle na końcu wioski. Moc Sundera. Na pewno zrobił użytek ze słonecznego kamienia. Wiązka zalśniła szkarłatem w kryształach, po czym zniknęła. Linden wstrzymała oddech w obawie, że jej towarzysz zdradził swą obecność, ale stonedownorzy byli tak zajęci własnymi sprawami, że chwilowe pojawienie się mocy pozostało nie zauważone. Oniemiała z rozpaczy Hollian odwróciła się od skalennika. Nagle stanęła jak wryta, zupełnie jakby uderzono ją w twarz. Wpatrywała się za narożnik domu, na którego dachu leżała Linden. W kręgu zebranych rozległy się stłumione westchnienia. Wszyscy spoglądali w tę samą stronę, co eh-brand. Co takiego... Linden wysunęła głowę nad okap akurat w tym momencie, kiedy Covenant, powłócząc nogami, wylazł na centralny plac wioski. Ruszał się jak półżywy. Prawą rękę miał obrzydliwie obrzękłą. W jego oczach płonęła trucizna, a z pierścienia buchały bezładnie języki białego ognia. Nie! – krzyknęła bezgłośnie. – Covenant! Był tak osłabiony, że każdy ze stonedownorów mógłby obalić go na ziemię jedną ręką. Hamował ich jednak szał jego gorączki. Krąg rozstąpił się przed nim mimo woli, przepuszczając go do środka. Zatrzymał się na chwiejnych nogach, rozsiewając wokół płomienie. – Linden – wychrypiał przez wyschnięte gardło. – Linden. – Covenant! Bez chwili wahania zeskoczyła z dachu. Nim stonedownorzy zdążyli się zorientować, co się dzieje, przepchnęła się między nimi i podbiegła do Covenanta. – Linden? – Rozpoznał ją z trudem. Jad i dezorientacja zmagały się ze sobą na jego obliczu. – Zostawiłaś mnie. – Półręki! – wrzasnął Sivit. – Biały pierścień! W powietrzu było jasno od niebezpieczeństwa. Biło ono z ogniska, odbijało się od ścian rozpadliny. Dziesiątki ludzi dygotało, gotowych eksplodować przemocą. Linden jednak wprowadziła wszystko w stan zawieszenia, skupiając się na Covenancie. – Nie. Nie zostawiliśmy cię. Przyszliśmy tu po żywność. I żeby uratować tę kobietę. Wskazała na Hollian. Jego deliryczne spojrzenie ciągle było wbite w jeden punkt. – Zostawiłaś mnie. – Powiadam wam, że to Półręki! – darł się jeździec. – Przybył zgodnie z przepowiednią Clave. Pojmijcie go! Zabijcie! Stonedownorzy wzdrygnęli się pod naciskiem słów Sivita, nie poruszyli się jednak. Powstrzymywał ich żar w spojrzeniu Covenanta. – Nie! – zapewniała gorączkowo Linden. – Wysłuchaj mnie! To jest jeździec Clave. Zabije ją, żeby wykorzystać jej krew. Musimy ją uratować! Przeniósł spojrzenie na Hollian, a potem z powrotem na Linden. Zamrugał powiekami, nie rozumiejąc jej słów. – Zostawiłaś mnie. Ból wywołany tym, że ocknął się w samotności, zamknął jego umysł na wszelkie inne problemy. – Głupcy! – szalał Sivit. Wtem zamachnął się berłem. Jego chude dłonie pokrywała krew. Z żelaznego trójkąta trysnęły kropelki czerwonego ognia. Szybki jak zemsta, ruszył naprzód. – Złożą ją w ofierze! – krzyczała Linden do zdezorientowanego Covenanta. – Jak Joan! Jak Joan! – Joan? – Jego niepewność natychmiast przerodziła się w gniew i truciznę. Zwrócił się w stronę jeźdźca. – Joan! Nim Sivit zdążył zadać cios, wokół Covenanta eksplodował biały płomień, który otoczył go swym żarem. Płonął srebrzystym gniewem, podpalał powietrze. Linden odskoczyła do tyłu, uniosła dłonie, by osłonić twarz. Pierwotna magia buchnęła we wszystkich kierunkach. Szalejąca moc wyrwała berło z rąk Sivita. Rozżarzone żelazo było czarne, czerwone, białe, aż wreszcie roztopiło się na ziemi, zostawiając po sobie tylko żużel. Srebrzysty płomień uderzył w ognisko. Po całym kręgu posypały się płonące żagwie. Skwiercząca błyskawica biła jak szalona w górę