Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Boże Wszechmogący, Ham, niewiele brakowało, a wpakowałabym ci kulkę w łeb. Nie powinieneś podkradać się tu o tak późnej porze. Runął przez drzwi prosto pod jej nogi. Odrzucony pistolet brzęknął o stół. Tess znalazła się obok niej na podłodze, zanim jeszcze Bess zdołała ułożyć głowę Hama na swoich kolanach. - Okropnie krwawi. Przynieś kilka ręczników i mocno je tu przyciśnij. -Bess... - Bądź cicho. Muszę zobaczyć, co się stało. Tess rozerwała koszulę i nacisnęła mocno na ranę. - Zadzwoń po pogotowie, po helikopter. On potrzebuje natychmiastowej pomocy. - Zaczekaj. - Ham złapał Bess za rękę. - On ma... - Ścisnął ją mocno, próbując złapać oddech, żeby dokończyć zdanie. - On ją ma, Bessie. On ma naszą Willę. - Co takiego? - Wytężając słuch, Tess prawie przytknęła ucho do jego ust. - Kto ma Willę? Ale Ham stracił przytomność. Kiedy uniosła głowę, ujrzała pełne przerażenia oczy Bess. - Wezwij policję, natychmiast! Teraz mógł się już zatrzymać. Kluczył, zawracał, szedł środkiem strumienia, a potem po głazach. Niestety, musiał spętać konie, ale trzymał je blisko. Willa obserwowała każdy jego ruch. Znała wzgórza i wiedziała, że nie byłoby mu łatwo ją znaleźć, nawet gdyby musiała uciekać pieszo. Tylko przedtem musi się uwolnić. Najpierw ściągnął ją z konia i ponownie spętał jej nogi w kostkach. Potem wziął swoją strzelbę, usiadł naprzeciwko niej i położył karabin na kolanach. - Zdejmę ci knebel. Przepraszam, że musiałem go użyć. Sama wiesz doskonale, że krzyk na nic by się nie zdał. Mogą próbować nas odszukać, ale jeszcze nie teraz, poza tym pozacierałem ślady. Wyciągnął ręce, żeby rozwiązać węzeł. - Teraz trochę porozmawiamy. Kiedy mnie wysłuchasz, wszystko wróci do normy. - Ściągnął jej knebel. - Ty cholerny morderco! - Wcale tak nie myślisz. Jesteś po prostu zła. - Zła? - Wściekłość sprawiła, że mocno szarpnęła rękami, próbując rozwiązać krępujące ją więzy. - Zabiłeś Hama. Zabiłeś wszystkich pozostałych. Urządzałeś sobie rzeź mojego bydła. Zabiję cię gołymi rękami, jeśli tylko będę miała taką możliwość. - Ham to był wypadek. Lubię go z całego serca, ale on mnie zobaczył. - Jak chłopiec przyłapany z pustym słoikiem po konfiturach, opuścił głowę. -Zabijanie bydła było błędem. Teraz już wiem, że nie powinienem ci tego robić. Przepraszam. - Jesteś... - Zamknęła oczy i zacisnęła bezradnie ręce w pięści. - Dlaczego? Dlaczego to wszystko zrobiłeś? Myślałam, że mogę ci ufać. - Możesz. Słowo honoru, że możesz. W naszych żyłach płynie ta sam krew, Willo. Zawsze możesz ufać swoim krewnym. - Wcale nie jesteś moim krewnym. - Jestem. - Starł płynącą mu po policzku łzę. Niezmiernie cieszyło go, że może jej o tym powiedzieć. - Jestem twoim bratem. - Jesteś kłamcą, mordercą i tchórzem. Gwałtownie uniósł głowę i jego ręka wyrwała się do przodu. Uderzył ją i w tym samym momencie tego pożałował. - Nie mów takich rzeczy. Mam swą dumę. Wstał i zaczął nerwowo chodzić tam i z powrotem, próbując się uspokoić. Doskonale wiedział, że gdy zawodzą nerwy, wówczas wszystko wymyka się z rąk. Trzeba panować nad sobą, narzucać innym własną wolę, a wtedy można poradzić sobie nawet z najtrudniejszą sprawą. - Jestem twoim bratem, tak samo jak Lily i Tess są twoimi siostrami. -Powiedział to spokojnie, nie zwracając uwagi na błyskawicę, która przecięła niebo jak elektryczny miecz. - Chcę ci to wszystko wyjaśnić. Chce, żebyś zrozumiała, dlaczego to wszystko zrobiłem. - Dobrze. - Jedna strona twarzy paliła ją jak płomień. Za to również jej zapłaci, przyrzekła sobie. Za wszystko jej zapłaci. - W porządku, Jim, wyjaśnij mi wszystko. Ben włożył rewolwer do kabury, przesunął palcem po pasie i przypiął go. Karabinek kaliber 30, który miał przy sobie, mógł wyrządzić ogromne szkody, ale takiej właśnie broni potrzebował. Nie chciał myśleć o tym, co czuje, bo mógłby nie utrzymać się na drżących nogach. Wiedział jedynie, że musi działać. Mężczyźni już wskoczyli na siodła, a Adam wykrzykiwał rozkazy. Ben tym razem nie wydawał żadnych poleceń. Nikt również nie przydzielił mu żadnych zadań. Wziął kapelusz Willi i dał go do obwąchania Charlie'emu. - Szukaj jej - powiedział półgłosem. - Szukaj Willi. - Wepchnął kapelusz do sakwy i wskoczył na konia. - Ben. - Tess chwyciła za uzdę. - Zaczekaj na innych. - Nie mogę. Odsuń się na bok, Tess. - Nie jesteśmy pewni, gdzie... ani kto. - Chociaż brakowało tylko jednego człowieka. - Dowiem się, gdzie. A wcale nie muszę wiedzieć, kto. - Jednym szarpnięciem uwolnił końską głowę z jej uchwytu. - Muszę jedynie go zabić. Tess podbiegła do Adama, zarzuciła Lily ręce na szyję i mocno się do niej przytuliła. - Ben odjechał. Nie zdołałam go zatrzymać. Adam kiwnął głową i dał sygnał do wyjazdu. - On wie, co robi. Nie martw się. - Odwrócił się i objął je obie.— Wejdźcie do domu - powiedział do Lily i położył dłoń na jej lekko zaokrąglonym brzuchu. - Czekajcie i nie martwcie się. - Nie będę się martwić. - Pocałowała go. - Znaleźliście mnie. Znajdziecie i ją. Przywieźcie ją całą i zdrową do domu. - W tej prośbie była jakaś wiara i ufność. Po tych słowach odsunęła się do tyłu, żeby mógł dosiąść konia. - Tess, weź Lily do domu. - Nate ściągnął lejce, żeby uspokoić swego podnieconego wierzchowca. - Nie wychodźcie z domu. - Dobrze