Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- No, widzi pan? - zwrócił się do Antoniusza. - Moja kochana żona wierzy gospodyni z plebanii, a nie panu, który zajmuje się naukowo tymi sprawami. No, niechże pan jej łaskawie powie, są na zamku duchy czy nie ma duchów? Antoniusz położył dłoń na sercu. - Mogę przysiąc, że żadnych duchów nie ma, nie było i nie będzie. Pani Lichoniowa nie chciała jednak ustąpić. - Pan może nie widział, ale sam komendant milicji twierdzi, że tam dzieją się niestworzone rzeczy. Leśniczy uderzył pięścią w stół. - To dobre! Więc dlaczego komendant nie zaaresztował jakiegoś upiora?- Naraz zwrócił się do Antoniusza: - Widzi pan, jak to u nas na wsi? Ludzie wierzą w duchy i zabobony, a nie chcą uwierzyć nauce. Przytyk był aż nadto przejrzysty, więc pani Lichoniowa odęła się i rzekła obrażona: -Jak chcesz. Ja jednak uważam, że chłopcy nie powinni zbliżać się do zamku. Antoniusz widząc, że kobieta ustępuje, rzekł z przekonaniem: - Zaręczam, że oni nie będą narażeni na żadne niebezpieczeństwa. Wierzę, że pani ma zrozumienie dla potrzeb nauki. Pani Lichoniowa westchnęła: - Żeby tylko nie było jakiegoś nieszczęścia. Leśniczy zawołał zniecierpliwiony: - Nie martw się! Im nawet duchy nie dadzą rady. Antoniusz skłonił się niezwykle uprzejmie. - W takim razie mogę liczyć na pomoc... - A niech ich licho bierze! Przynajmniej w domu będzie spokój. - W takim razie - zwrócił się Antoniusz do chłopców - zgłosicie się dzisiaj o szóstej w namiotach pod zamkiem. Musimy was najpierw zaznajomić z naszą pracą, a jutro od rana zabieramy się do poważnej roboty. - Tak jest - wykrztusił Paragon. -1 niech ich pan porządnie przypilnuje - dorzucił leśniczy - bo to urwipołcie. - O to może pan być zupełnie spokojny - odparł Antoniusz z całą powagą. Skłonił się szarmancko, odwrócił się, a gdy odchodził, Paragonowi zdawało się, że plecy drżą mu od śmiechu. - O szóstej - szepnął Perełka i dopiero teraz zabrał się do zimnych już grzybów. Mandżaro siedział zamyślony. ,,Co też oni kombinują z tym Antoniuszem?" Po obiedzie Perełka zbliżył się do Mandżara. - Pójdziesz z nami? - zapytał pojednawczo. Mandżaro skrzywił się. - Mam ważniejsze zadanie. - Rozpracowujesz Marsjanina? - To moja sprawa. A wy? - zapytał z udaną obojętnością. - My? My pomagamy Antoniuszowi. - W czym? Perełka chciał zwierzyć się z planu, ale widząc nieprzejednaną i groźną postawę byłego nadinspektora, pomyślał, że byłoby nieostrożnością wtajemniczać go w ich" zamiary. A nuż sypnie... Powiedział więc niewinnie: - Jak to: w czym? Przecież słyszałeś. Będziemy mierzyli mury. - To powodzenia. Ja mam ciekawszą robotę. - Powodzenia - pożegnał go Perełka z nutką smutku w głosie. -Jeżeli masz ciekawszą robotę, to ci nie będziemy przeszkadzać. Rozstali się chłodno, nie spojrzawszy nawet na siebie. Perełka wolnym krokiem poszedł za szopę. - No i co? - zapytał Paragon, który już czekał na niego. - Nic. Ważny! Powiedział, że ma ciekawszą robotę. - No, widzisz. Ja go znam. Odgrywa obrażonego królewicza z bajki. - We dwóch będzie nam trudno - zmartwił się Perełka. - Trzeba będzie zaangażować tę dziewczynę. - Babę? - Co robić, jak nie mamy innego kandydata. Nie martw się, bracie. Zdaje mi się, że ona nam się przyda. Wygadana, to fakt. - A jak nie przyjdzie? - O to się nie bój. Mówiła, że ma detektywistyczne zdolności, a jak jej powiedziałem o Klubie, to aż jej oczy na wierzch wyszły. - Trudno - szepnął z rezygnacją Perełka. - Dziewczyna to nie to samo, co Mandżaro, ale jak nie ma kogo innego... - Zobaczysz, że dobrze będzie, tylko musimy ją wziąć do galopu, żeby nie zadzierała nosa... - urwał, gdyż na drodze pod lasem zobaczył pędzący rower, a na rowerze pulchną jak pączek 118 119 postać dziewczyny. Trącił Perełkę łokciem. - Mówiłem, że przyjedzie. - Dobrze już -wyszepta! Perełka przyglądając się rowerzystce-tylko żeby nie było z nią kłopotu. Jola spostrzegła ich z daleka. Okrążyła klomb, zahamowała i lekko zeskoczyła z roweru. - Serwus, chłopcy! - zawołała zbliżając się do stojących pod szopą detektywów. Ci patrzyli na nią wyczekująco. Powiodła po nich zdziwionym spojrzeniem. - Więc co, przyjmujecie mnie? - Tak - odrzekł poważnie Paragon. - Możemy cię przyjąć, ale przedtem będziesz musiała zdać egzamin. - Z największą przyjemnością. Więc co mam zrobić? - Dzisiaj na plebanię przyjechali nowi goście. Przywieźli ze sobą wielki, brezentowy wór. Twoim zadaniem będzie zbadać, co jest w tym worze. Jeżeli wykonasz zadanie do pół do szóstej, zostaniesz przyjęta do Klubu i... - chciał powiedzieć, że weźmie udział w wieczornej akcji, ale w porę połknął wymykające się słowo. Dokończył z namaszczeniem: - I dostaniesz stopień inspektora. Jola zaklaskała w dłonie. - Świetnie! - Będziesz pierwszym inspektorem wśród dziewcząt. - Wspaniale! - Postaraj się dobrze spełnić zadanie. - Zrobi się, panie szefie. Znam dobrze gospodynię z plebanii. Moja mama bierze od niej mleko