Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Prawie wszystkie kobiety miały podówczas moc tak wielką, że mogły do tego stopnia zawładnąć sercem mężczyzny, iż jedna miłość stawała się dziejami całego życia, źródłem najszczytniejszych postanowień! Ale też damy miały we Francji znaczenie ogromne: każda z nich była władczynią, każdą z nich cechowała piękna duma, kochankowie należeli do nich, choć im się nie oddawały, a często w imię miłości przelewali strumienie krwi, żeby zaś do dam swoich należeć, narażali się na rozliczne niebezpieczeństwa. Ale Maria ze snu, łaskawsza i wzruszona oddaniem kochanka, nie broniła się zbytnio przed szturmem miłosnym, jaki przypuścił urodziwy szlachcic. Która z tych Marii była prawdziwa? Czy domniemany uczeń widział we śnie Marię prawdziwą? Czy w pałacu Poitiers napotkał damę w masce cnoty? Problem to delikatny, rozstrzygnąć go trudno, a honor dam wymaga, żeby pozostał kwestią sporną. W momencie, kiedy może Maria wyśniona miała zapomnieć już o swojej królewskiej godności, kochanek uczuł, jak uchwyciła go czyjaś żelazna dłoń i rozległ się nad nim słodko-kwaśny głos wielkiego prowota: - No, marku nocny, który szukasz Boga po omacku, obudźże się! Filip ujrzał czarniawą twarz Tristana i poznał jego sardoniczny uśmiech; potem na schodach dostrzegł mistrza Korneliusza i jego siostrę, a za nimi strażników. Na widok wszystkich tych twarzy diabelskich, tchnących albo nienawiścią, albo ponurą ciekawością oprawców, Filip Goulenoire siadł na posłaniu i przetarł oczy. - Przebóg! - zawołał wyciągając sztylet spod poduszki. - Oto godzina rozprawy na noże! - Ho, ho - ozwał się Tristan - przecież to słowa szlacheckie! Czy to nie Jerzy dEstouteville, siostrzeniec dowódcy królewskich łuczników? Kiedy z ust Tristana padło prawdziwe jego nazwisko, Jerzy pomyślał mniej o sobie, niż o niebezpieczeństwie, jakie zagroziłoby jego nieszczęsnej kochance, gdyby został poznany: ażeby więc rozwiały się wszelkie podejrzenia, zawołał: - Do mnie, moi hultaje! Był to okrzyk straszny, okrzyk człowieka pogrążonego w szczerej desperacji. Młody dworak dał potężnego susa i dzierżąc sztylet pomknął ku schodom. Lecz akolitom wielkiego prowota podobne spotkania nowiną nie były. Zręcznie pojmali Jerzego, nie dziwiąc się, że młodzieniec jednego z nich mocno sztyletem ugodził - żelazo zresztą ześliznęło się szczęściem po kolczudze; rozbroiwszy go, związali mu ręce i cisnęli na łoże przed nieruchomego i zamyślonego prowota. Tristan spoglądał w milczeniu na ręce więźnia i, podrapawszy się w brodę, wskazał je Korneliuszowi mówiąc: - Nie są to ręce ani opryszka, ani terminatora. Ten człowiek to szlachcic. - Zbój nie szlachcic - westchnął boleśnie dusigrosz. - Mój poczciwy Tristanie, cham to czy szlachcic, zrujnował mnie ten łajdak! Rad bym już widzieć, jak przypiekają mu nogi i ręce albo jak stroją go w wasze śliczne ciżemki. Nie ma co wątpić, że to herszt owego legionu widzialnych czy niewidzialnych diabłów, którzy znają wszystkie moje tajemnice, otwierają moje rygle, okradają mnie i wpędzają do grobu. Bogacze to, mój kumie! Ale tym razem wpadną nam w ręce ich skarby, bo ten tutaj to właściciel min króla Egiptu. Odzyskam moje ukochane rubiny i spore sumy; a godny nasz monarcha będzie miał dukatów co niemiara... - O, moje skrytki pewniejsze są niż twoje - uśmiechnął się Jerzy. - Przyznaje się, łotr przeklęty! - zawołał skąpiec. Wielki prowot obejrzał z uwagą odzież Jerzego dEstouteville, po czym jął badać zamek u drzwi. - Czyś to ty poodkręcał śrubki? Jerzy nie odpowiedział. - A milcz sobie, jeśli chcesz. Niebawem wyspowiadasz się świętej torturze - ozwał sie Tristan. - To mi słowa! - ucieszył się Korneliusz. - Zabrać go - rozkazał prowot. Jerzy poprosił, żeby pozwolono mu się ubrać. Na znak dowódcy pachołkowie sprawiedliwości odziali więźnia czyniąc to z wprawą niańki, która wykorzystuje moment uspokojenia, żeby bębnowi włożyć czyste majtki. Nieprzebrany tłum zatarasował ulicę du Murier