Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Wszelkie inne knowania i intrygi nie miały znaczenia. Jennet nie był mu już potrzebny. Poza tym rozkazał Hoppy’emu, aby wyruszył do akcji, jeśli nie wróci przed zapadnięciem zmroku. Jennet mógłby zadanie tylko utrudniać. Hoppy nie miał praktycznie żadnych szans, żeby dotrzeć do barki. Zastrzeliliby go, gdyby tylko wystawił głowę spomiędzy drzew. Wydanie Jenneta nie pogorszy jego sytuacji, może ona natomiast stać się wtedy nieco klarowniejsza. Wszystkie te rozważania przeprowadził Simon błyskawicznie. — Jeśli bardzo ci na tym zależy — odpowiedział prawie natychmiast na pytanie Greka. — Chcę się tylko przekonać, czy nie próbujesz mnie wpakować w jakąś aferę — powiedział Gallipolis. Niewykluczone, że mówił prawdę. — Ale najpierw wyciągnij spluwę i połóż na podłodze, a potem pchnij w moją stronę. Nie mam nic przeciwko temu, gdybyś chciał sobie postrzelać, ale nie wyjdziesz na tym najlepiej. Półautomatyczne pistolety są lepsze od automatycznych. Nie masz szans i nie ważne, czy jesteś dobry. Simon spełnił polecenie. Pistolet, który odebrał kapitanowi, był dla Templara bezwartościowy, a Gallipolis miał karabin w ręce nie po raz pierwszy i z pewnością wiedział, jak zrobić z niego użytek. Grek pchnął mocno ladę, która obróciła się skrzypiąc i odsłoniła spory otwór w podłodze. Następnie celnym kopnięciem skierował lugera wprost do skrytki. — Wstań i odwróć się. Chcę zobaczyć, czy nic nie zostało. Święty stał z wyciągniętymi ramionami, a Gallipolis dokładnie go przeszukiwał. Zakończył badając dłonią wewnętrzną stronę ud. — Nie zrozum mnie źle — powiedział — ale mam w barku bliznę po kuli. Tamten też był rozbrojony, ale miał pistolet w kroku. Kiedy się odwróciłem, facet otworzył zamek błyskawiczny w rozporku i pociągnął za cyngiel. — Fajny numer — powiedział Święty, nie wspominając o nożu ukrytym pod ramieniem. — Idziemy — rzucił Grek — tylko nie podchodź zbyt blisko. Zatrzymał się przed drzwiami pokoju do gry w karty i zastukał lekko. — Nie wychodźcie, dopóki was nie zawołam. Mamy gościa. I nie rzucajcie Franka na podłogę. Spróbujcie na stół. Wtedy jest mniejszy hałas — powiedział nie spuszczając oczu z Simona. Ruszyli przez hali. Na przeciwko drzwi kuchennych, na rufie barki, znajdowała się duża sala, która pełniła funkcję salonu. Pośrodku pomieszczenia stał ogromny bar, który, gdy trzeba było, utrudniał wejście lub wyjście. — Wyjdź na pokład i zawołaj ich — polecił Gallipolis. — Ja zostanę tutaj i będę miał cię na oku. Simon wyszedł na zewnątrz i pomachał rękami. Po chwili z lasu wyłonił się Lafe Jennet, zaś Hoppy Uniatz podążał tuż za jego plecami. — Na twoim miejscu nie robiłbym użytku z tej spluwy — poradził Simon. — Moi przyjaciele wiedzą, gdzie jestem, jeśli nie wrócę przed wieczorem, będziesz ich miał na karku. — Niektóre z twoich opowieści są chyba prawdziwe — odrzekł Gallipolis obojętnie. — Zobaczymy. Ja nigdy nie strzelam, jeżeli nie muszę. Obserwował zza uchylonych drzwi dwójkę mężczyzn, którzy zbliżali się do barki. — Jeżeli ta wielka małpa pracuje dla ciebie, to każ jej odłożyć broń, zanim wejdzie na barkę. — Dobrze, ale nie wymachuj mu pistoletem przed nosem, bo może się zdenerwować. Hoppy jest niezwykle wyczulony na te sprawy. Może próbować go odebrać. Bądź dla niego miły. Zaproponuj mu coś do picia. Simon mówił niedbałym pełnym nonszalancji głosem. W rzeczywistości jednak czuł rosnące napięcie. Próbował pozbyć się absurdalnej myśli, która powoli rodziła się w jego podświadomości. Wszystko wskazywało na to, iż na barce naprawdę znajduje się podrzędne kasyno gry, gdzie jacyś gracze łamią pobłażliwe prawo i tracą pieniądze. Skoro tak, to Grek nie kłamał. Jeśli natomiast Grek nie kłamał, to Lafe Jannet również mówił prawdę. Obaj powiedzieli wszystko, co wiedzieli. Jeżeli zatem rozumowanie Simona było poprawne, to zarówno Grek jak i Lafe stanowili jedno z ogniw intrygi. Simon poczuł się bezradny wobec natłoku faktów, które jego umysł na próżno usiłował uporządkować i połączyć w całość. Templara zawiodły aktorskie zdolności. Wiedział, że nie zdoła zagrać przekonywająco swojej roli. — Cześć szefie. Hoppy Uniatz uniósł dłoń i wytarł z czoła stróżki potu zalewające mu oczy. Jego sweter pokrywały wielkie mokre plamy. — Co się dzieje? — Wejdź do środka — zachęcał Simona — mają tu bar. — Bar? Twarz Hoppy’ego natychmiast pojaśniała. A zatem Opatrzność nie opuściła go nawet tutaj. W tym dzikim i nieprzyjemnym zakątku postanowiła wynagrodzić mu sowicie wszystkie niewygody, których doznał podczas wyprawy na barkę. Stanął u wrót raju, za którymi tryskały źródła destylowanej rozkoszy. Hoppy poczuł przypływ nowych sił. Potężny cios kolana pchnął Janneta na chybotliwą kładkę, po której wchodziło się na barkę. — Rusz się do cholery — ponaglał Hoppy. Czego się gapisz. Właź na górę! — Odłóż pistolet. Nie będziesz go potrzebował — polecił Święty. — Ale… — Odłóż pistolet, Hoppy. — Ty możesz już wejść do środka — powiedział Gallipolis cicho. Simon usłuchał. Zaraz za nim do wnętrza wszedł Jennet, ponaglany przez Hoppy’ego silnymi uderzeniami kolana