Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Rozumiała bowiem dobrze, że taka odpowiedź znaczy: „Powiem ci coś takiego, żeby cię szlag trafił i żebyś się tu więcej nie pętał! A wara ci od tego, czego ja chcę!" Była bowiem w tym chłopcu straszliwa nienawiść przeciw losowi i ludziom i wiecznie czujna nieufność, i ogromna skrytość serca. Jednej tylko pannie Joasi, może dlatego, że była jeszcze taka młoda, udawało się czasem szczerzej porozmawiać z Frankiem, niejako „dotrzeć do niego". Opowiedział jej, jak to, gdy nie miał jeszcze dwunastu lat, „wyrzuciło go" w świat z rodzinnej wsi. I o tym, jaka była ich chata i ile rosło śliwek, a ile gruszek w sadzie i że jedna jabłoń wcale nie rodziła, i o psie, i o krowach, i o całym obejściu, o wszystkim... A potem także o tym, jak żebrał, mył ławki przekupkom, sprzedawał gazety - o dalszym „przeklętym" życiu. - Będzie jeszcze wszystko inaczej, zobaczysz, Franku! - mówiła panna Joasia. Ale Franek potrząsał tylko głową. Nie. Nie wierzy. Nic się już nie zmieni. Tamci - to co innego. Są jeszcze mali, może się czego nauczą. Zresztą oni są z miasta i dobrze im w mieście. Ale on... Kiedy zaczęliśmy mówić z chłopcami o działce ziemi, którą Towarzystwo Ogródków Działkowych da świetlicy, Franek wzruszał tylko ramionami. Ziemię w dzierżawę takim ulicznikom kto da! Już lecą! Żeby tylko butów nie pogubili! Mimo to, choć pozornie nieufnie i niechętnie, przysłuchiwał się chciwie wszystkiemu. 59 I wreszcie pewnego dnia raczył niedbale zapytać: gdzież to nam „tę posesję" wydzielają i czy można aby „te dobra na księżycu" obejrzeć? I owszem - poszedł z panną Joasią. A kiedy stanęli na przeznaczonej dla świetlicy parceli, wziął garść ziemi w ręce, rozgniótł ją w palcach i nawet, zdaje się, powąchał, a potem skonstatował łaskawie, że „choć to je ugór, ale ziemia dobra - tłusta!" - A widzisz! - powiedziała panna Joasia. Ale okazało się, że triumfowała za wcześnie. Franek bowiem rozejrzał się uważnie i nagle zapytał surowo: - A gdzie są paliki? - Jakie znowu „paliki"? - No przecie te, co pokazują, odkąd ta działka jest nasza, niby -świetlicy. Panna Joasia wyjaśniła, że działka nie jest jeszcze odmierzona i że dopiero w tych dniach... Ale Franek pokiwał tylko głową nad jej bezgraniczną naiwnością i poszedł zostawiając ją głęboko upokorzoną i wściekłą. Z sennym też i umyślnie tępym wyrazem twarzy słuchał, gdy parina Joasia mówiła później o tym ich przyszłym wspólnym gospodarstwie. O tym, jak to będą wszyscy pracować dla wszystkich, dla tego wspólnego, gromadzkiego dobra, i jak to musi być u nich zgoda i wzajemna pomoc, i szacunek, i zaufanie, żeby ich działka wszystkim świeciła przykładem. Nie brał też nigdy udziału w dyskusjach chłopców, którzy już się za czuby często brali sprzeczając się nie tylko o to, czego i ile będzie się siać, lecz nawet o to, czy obsadzą altankę powojem, czy dzikim winem... A kiedy panna Joasia zagadnęła go wprost o przyczynę tej obojętności, odparł: - My tu baju-baju, a miasto taki ziemi nam nie da! Ja będę gadał, jak zobaczę odmierzoną parcelę i paliki! Ale tu już Janek, który chłonął każde słowo, nie mógł wytrzymać z tej irytacji: - A cholera by cię wzięła z tymi palikami! Ta zdumiał chłopak czy co?! Przecież ci powiedziała pani, że za parę dni się odmierzy! Ale Franek uśmiechnął się tylko krzywo i burknął: - Jak się odmierzy - to się będzie gadać! Więc pan Stach pokiwał głową i powiedział: - Źle to jest, Franku, że tobie tak się o te paliki rozchodzi. Bo widzisz, jaka to jest ta ziemia, którą dostaniecie? Gminna ziemia całego Lwowa, gromadzka. I to sobie jeszcze musisz rozważyć, Franek, po co Towarzystwo Ogródków Działkowych tę ziemię chce uprawiać. Oto, widzisz, chce, żeby ta ziemia, na której są teraz tylko cuchnące śmietniska, stała się parkiem dla dzielnic nie posiadających ogrodów. Taka dzielnica żółkiewska na przykład - bród, smród, prawdziwa zaraza. Robotnik, gdy wróci po pracy, a wyjdzie przed dom, łyku świeżego, ożywczego powietrza złapać nie może. W pyle, gnoju i zaduchu bawią się dzieci i wyrastają na ludzi chorych i złamanych. Więc nasze miasto pragnie, by nie tylko każdy człowiek mógł mieć kawałek ziemi, a na niej jarzyny, kwiaty i drzewka owocowe, ale żeby z tych działek powstał park, w którym wszyscy ludzie mieliby trochę zieleni, kwiatów i nieba. A potem rozłożywszy jakiś plan pokazywał: Bo to, widzicie, chłopcy, będzie tak: Tędy będą szły drogi między działkami, a tu będzie duży plac dla zebrań działkowców i zabaw, a tu znowu pływalnia. 61 Drogi wysadzi się drzewami owocowymi i te drzewa będą sobie stały na wiosnę takie białe i kwitnące, a pomiędzy nimi będą biegały dzieci. A przed altankami, tonącymi w zieleni dzikiego wina, róż lub kwitnącego groszku, usiądą sobie wieczorem po pracy ich ojcowie