Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Nie wolno ci myśleć, że ujdzie ci na sucho ciągłe niszczenie innych tylko dla jakichś tam twoich egoistycznych celów! Jesteś moim ojcem i mimo wszystko nadal cię kocham - przypusz- czalnie zawsze będę cię kochać, niezależnie od tego, co zrobisz - ale w końcu przychodzi czas, gdy człowiek musi się przeciwstawić, nawet tym, których kocha, a taki czas właśnie nadszedł. Koniec z tym, ojcze, niech dzisiejszy dzień będzie dla ciebie granicą. Stoisz tuż nad nią. Możesz zostać w tym miejscu albo nawet się cofnąć, a nie widzę powodu, dla którego nie mielibyśmy żyć ze sobą w zgo- dzie. Jeśli jednak przekroczysz ją choć o krok, zerwę z tobą na dobre. Wybaczyłam ci to, co zrobiłeś Scottowi. W tej chwili wybaczam ci krzywdę, którą wyrządziłeś mnie. Ale nie mogę ci wiecznie wy- baczać, tatusiu. Nie jestem świętą. Jestem twoją córką, a to jest ostatnia szansa na poprawę, jaką ci daję. Umilkłam. Cisza przedłużała się. - I jak, ojcze? - Dobrze. - Umowa stoi? - Stoi. Spojrzeliśmy na siebie. Ojciec był trochę spocony, a w oczach malowało mu się cierpienie. - Astma ci dokucza? - Mhm. - Czy w tej obrzydliwej bryce jest barek? Naleję ci trochę brandy. Jednakże w samochodzie nie było barku ani brandy. Spojrzałam na niego ponownie i zobaczy- łam, że położył rękę na siedzeniu, w połowie dzielącej nas odległości. Patrzyłam na nią przez chwilę, potem podniosłam i uścisnęłam. Jego palce czule, z wdzięcznością splotły się z moimi. Przez resztę drogi milczeliśmy. Kiedy samochód podjechał pod moją kamienicę, zaprosiłam go do środka, nie do wspólnego mieszkania, lecz do mojej prywatnej garsoniery, gdzie mogliśmy być sami. - Chcesz mi coś jeszcze powiedzieć? - szepnął ze strachem, przechodząc ze mną przez próg. - Tak - odparłam, kierując się prosto do barku, żeby nalać mu podwójną brandy. - Chcę z tobą porozmawiać o Scotcie. Rozdział czwarty 1 - Scott i ja zamierzamy się pobrać - powiedziałam. - Za miesiąc weźmiemy cichy ślub w Londy- nie. Przez moment myślałam, że ojciec zemdleje, choć naturalnie nic takiego się nie stało. Nie wpadł również w panikę, nie zaczął krzyczeć, nie wychylił brandy jednym tchem ani nie okazał innych oznak słabości. Przeciwnie, wszystko wskazywało na to, że doszedł do siebie w podziwu godnym tempie. Moje wynurzenia na temat matki musiały go przyprawić o prawdziwy wstrząs, deklaracja na temat Scotta natomiast dotyczyła czegoś, czego się obawiał już przed trzema laty. Przyglądałam się, jak po- ciąga mały łyk z kieliszka, żeby zyskać na czasie, i zastanawiałam się, czy nie próbuje sobie przypom- nieć swojej partii w dialogu, który w duchu przećwiczył już wtedy. - Cóż za niespodzianka! - rzekł. - Zawsze sądziłem, że Scott jest zagorzałym przeciwnikiem małżeństwa. To miłe, że jednak w końcu nie miałem racji! Spojrzałam na niego podejrzliwie, lecz nie odezwałam się. Ojciec podjął jeszcze jeden wysiłek. - Kupił ci pierścionek zaręczynowy? - spytał niewinnie. Zdjęłam rękawiczkę i błysnęłam mu brylantami przed nosem. - Bardzo ładny! - orzekł. - Moje gratulacje! Pewnie jesteś bardzo szczęśliwa i podekscytowana... Trochę to nagłe, nie sądzisz? A może już od jakiegoś czasu w tajemnicy utrzymywaliście ze sobą kon- takt? Objaśniłam mu kolejność wydarzeń. Siedzieliśmy na długiej białej sofie, on na jednym jej końcu, ja na drugim. Dzieliła nas spora od- ległość. W akwarium pod oknem pływały sennie dwie ostatnie różowe rybki, którymi w czasie mojej nieobecności opiekował się Beniamin. W pokoju było chłodno i ciemnawo. - Ojcze, doskonale wiem, co sobie myślisz, ale... - Vicky, proszę, nie mów do mnie "ojcze". To takie lodowate słowo. Skoro nie chcesz już na- zywać mnie tatusiem, możesz mi mówić "Korneliusz". - O, nie! Stanowczo potępiam zwracanie się do rodziców po imieniu. Oj, tatusiu, postaraj się być rozsądny! - Czyżbym był nierozsądny? Czyżbym histeryzował i wykrzykiwał sprzeciwy? Przecież dopiero co złożyłem ci szczere gratulacje! Miałam paskudne przeczucie, że właśnie w tej chwili próbuje mnie wymanewrować. - Na pewno były szczere? - wyjąkałam. - Oczywiście. Kobieta, zdolna zaciągnąć Scotta Sullivana do ołtarza, zasługuje na moje naj- szczersze gratulacje. - Myślisz, że Scott mną manipuluje, tak? - wybuchnęłam. - Posądzasz go o wszystkie najniższe pobudki! - Myślę tylko, że nie jest dla ciebie odpowiedni - rzekł krótko ojciec. - Ale co z tego? Nie mam prawa się wtrącać. To twoje życie. Wstał. - Już idziesz? - spytałam, nieco zbita z tropu. - Muszę wracać do biura. Mam ważne spotkanie. Ale chętnie zabrałbym cię dziś na kolację, że- by cię upewnić, że nie mam zamiaru się z tobą kłócić ani stawać ci na drodze. - O - powiedziałam, zdumiona jeszcze bardziej - dziękuję! Ale może niedzisiaj. Będę padać z nóg. Wiesz, ten poślizg czasowy. Co powiesz na jutrzejszy lunch? - Doskonale - ojciec rozejrzał się po pokoju, jak gdyby podziwiał jego przytulną i przesyconą spokojem atmosferę. - Czy moglibyśmy zjeść tutaj? Drogie restauracje zaczynają mnie nudzić... cho- ciaż, oczywiście, jeżeli masz ochotę na elegancki lunch, będę uszczęśliwiony, mogąc... - Nie. W Londynie codziennie jadłam lunch w eleganckich restauracjach. Podoba mi się twój pomysł z jedzeniem w stylu niedbałym. Na co byś miał apetyt? Kupię coś w Hamburger Heaven