Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
– Czego chciał? – Próbował się z tobą skontaktować, ale twój telefon był odłączony. Ojciec powiedział mu, że już ci naprawili aparat. Miałam ochotę walić głową w ścianę. – Benito Ramirez to parszywa świnia. Jeśli jeszcze raz zadzwoni, w ogóle z nim nie rozmawiajcie. – Przez telefon wydawał się taki kulturalny... No pewnie, pomyślałam, to najkulturalniejszy bandzior i gwałciciel w całym Trenton, który teraz już wiedział, że może do mnie dzwonić o dowolnej porze. ROZDZIAŁ 8 W piwnicach bloku, w którym mieszkam, znajdowała się kiedyś pralnia, lecz obecny właściciel nie robił nic, aby przywrócić te pomieszczenia do stanu używalności. Dlatego też musiałam wozić brudne ciuchy do najbliższej pralni publicznej, znajdującej się kilometr dalej, już w Hamilton. Nie były to jakieś dalekie wyprawy, niemniej sprawiały kłopot. Wepchnęłam do torebki kartonowe teczki z dokumentami, które otrzymałam od Connie, zarzuciłam ją na ramię, a następnie wytaszczyłam pojemnik z brudną bielizną na korytarz. Starannie zamknęłam drzwi i doholowałam pojemnik do samochodu. W gronie automatycznych pralni samoobsługowych „Super Suds” wcale nie była taka zła. Obok budynku znajdował się niewielki parking dla klientów, a po sąsiedzku urządzono barek przekąskowy, gdzie można było kupić doskonałe kanapki z pieczonym kurczakiem, jeśli tylko ktoś miał wystarczająco dużo gotówki przy sobie. Ja jej nie miałam, toteż w niewesołym nastroju wrzuciłam bieliznę do bębna pralki, nasypałam proszku, wrzuciłam do szczeliny ćwierćdolarówkę i rozłożyłam na stoliku dokumenty, żeby się z nimi zapoznać. Pierwsza teczka dotyczyła sprawy niejakiego Lonniego Dodda, którego z miejsca zaliczyłam do najłatwiejszych obiektów. Ten dwudziestodwulatek mieszkał w Hamilton i został oskarżony o kradzież samochodu. Po raz pierwszy miał stanąć przed sądem. Z automatu w holu pralni zadzwoniłam do Connie, aby się upewnić, że Dodd nadal jest poszukiwany. – Zapewne znajdziesz go w garażu przy domu, powinien się grzebać w silniku auta – usłyszałam. – To nie pierwsze jego wykroczenie, kilkakrotnie zarobił już grzywnę. Tacy jak on wychodzą z założenia, iż nikt im nie będzie dyktował, co mają w życiu robić. Uważają, że jedynym ich grzeszkiem jest kradzież paru samochodów, a to przecież nic wielkiego, toteż nie zadają sobie trudu, aby stawić się w sądzie. Podziękowałam Connie za te informacje i wróciłam do stolika. Postanowiłam, że gdy tylko pranie dobiegnie końca, pojadę pod adres widniejący w dokumentach i spróbuję odnaleźć tego Dodda. Kiedy bęben pralki skończył wirować, przeniosłam swoje rzeczy do suszarki i spakowałam teczki z dokumentami do torebki. Usiadłam z powrotem i zaczęłam się tępo gapić przez wielkie panoramiczne okno na ulicę, gdy niespodziewanie ujrzałam niebieską furgonetkę. Byłam tak osłupiała, że zastygłam na parę sekund z rozdziawionymi ustami. Stałam się niezdolna do jakiegokolwiek ruchu, podczas gdy powinnam była zareagować natychmiast. Samochód zniknął mi z pola widzenia, dostrzegłam jednak błysk tylnych czerwonych świateł, gdy hamował przed pobliskim skrzyżowaniem. Dopiero teraz zerwałam się na nogi. Chyba wyfrunęłam z pralni, gdyż nie pamiętam, aby moje stopy się stykały z płytami chodnika. Z takim impetem ruszyłam z parkingu, że spod opon strzeliły kłęby dymu z rozgrzanej gumy. Dojeżdżałam już do skrzyżowania, kiedy nagle zajazgotał alarm. W pośpiechu zapomniałam go wyłączyć. Ryk syreny rzeczywiście był ogłuszający, aż bolały od niego bębenki. Kluczyk od urządzenia alarmowego wisiał na kółku razem z pozostałymi, a te tkwiły w stacyjce. Bez namysłu wdepnęłam hamulec, zatrzymując jeepa na środku ulicy. Poniewczasie zerknęłam we wsteczne lusterko, ale na szczęście nikt za mną nie jechał, bo już miałabym się z pyszna. Pospiesznie wyłączyłam alarm i ruszyłam dalej. Dostrzegłam furgonetkę Morelliego kilkadziesiąt metrów z przodu. Skręciła w prawo. Z podniecenia kurczowo zaciskałam palce na kierownicy, lawirując między innymi pojazdami. Ale kiedy skręciłam śladem furgonetki, jej już nigdzie nie było widać. Zaczęłam więc krążyć po uliczkach osiedla, rozglądając się uważnie na wszystkie strony. Zdegustowana, miałam już ochotę zrezygnować z dalszych poszukiwań, kiedy dostrzegłam niebieski wóz na placu na tyłach restauracji Manniego. Skręciłam w alejkę i zatrzymałam jeepa, blokując wyjazd. Przez chwilę gapiłam się na furgonetkę, nie mając pewności, co należy teraz zrobić. Nie wiedziałam nawet, czy Morelli nie siedzi za kierownicą. Równie dobrze mógł się ułożyć do snu w przedziale pasażerskim auta, jak też siedzieć przy stoliku w restauracji i zamawiać bułkę z tuńczykiem. Postanowiłam zaparkować nieco dalej i rozejrzeć się po okolicy. Doszłam do wniosku, że jeśli Joego nie będzie w samochodzie, ukryję się za którymś z aut i użyję gazu, kiedy tylko zbliży się do furgonetki. Pojechałam dalej, wstawiłam jeepa na wolne miejsce cztery wozy za furgonetką i wyłączyłam silnik. Odwróciłam się, aby sięgnąć po torebkę, gdy niespodziewanie drzwi otworzyły się gwałtownie i zostałam brutalnie wyciągnięta na zewnątrz. Zatoczyłam się i uderzyłam głową w szeroką pierś Joego. – Mnie szukasz? – zapytał ostro. – A sądziłeś, że zrezygnuję? – odparłam zaczepnie. – Nie licz na to, nigdy się nie poddam. Przez chwilę patrzył mi prosto w oczy, zagryzając lekko wargi. – Wierzę. Najchętniej powaliłabyś mnie na chodnik i przejechała po mnie kilka razy tam i z powrotem... Tak jak kiedyś