Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Krew. To dobrze, to tutaj. Co ci jest, do jasnej cholery? Janek z trudem łapał powietrze. Wargi mu drżały: - Trup... Złapałem go za włosy. Nie mogę. Andrzej odsunął go i pochylił się nisko nad cegłami. Niewielka ich warstwa przygniatała zabitego człowieka - był jeszcze ciepły. - Jeżeli zaczniesz wrzeszczeć, zabiję cię. Zatoczył latarką duży krąg. Oparta o kupę gruzu, porzucona tu czy zapomniana, leżała łopata. Podszedł do niej ostrożnie. Znów krąg latarką. I jasne włosy na kamieniach. Przyklęknął, odsunął kamienie, poszukał ręki. Puls bił bardzo słabo. Poczuł się także słaby. Otarł ręką czoło. - Janek - szepnął. Ale Janek nie ruszył się, nie wierzył, że w tym świecie śmierci może być coś żywego. - Same trupy, wszędzie trupy - wyjąkał. Więc Andrzej nie czekał na pomoc, wziął ją sam. Choć była lekka, wydała mu się jakimś ogromnym ciężarem. Ruszył przed siebie, a Janek powlókł się za nim z najgłębszym przekonaniem, że Halina nie żyje, i dopiero kiedy jej jasna głowa opadła w samochodzie na jego ramię, kiedy brudne, zlepione włosy rozsypały się po mundurze - coś się w nim wreszcie wyzwoliło. - Obudź się - szepnął w jasne włosy. - Obudź się, jesteś już z nami. Słyszysz? Nim Smutny ruszył; z ciemności wyłoniło się znów czarne auto, przejechało i zniknęło za zakrętem. - Jedź, psiakrew. Jak się jeszcze raz to auto pokaże, zacznę strzelać. Smutny nacisnął sprzęgło. - Dobry wóz - powiedział z uznaniem. Auto gnało już pustymi ulicami. - Tym wozem wszystko się udaje. To tego Krauzego, pamiętacie? Szwaby mają dobre wozy. Ten, co tu się kręci, to też fajny samochód. Wszyscy gestapowcy takie mają. Ty, Andrzej, czy oni nie dali jej takich proszków na sen, że obudzi się dopiero na sądzie ostatecznym? - Nie, wszystko w porządku. A swoją drogą ten cholerny Czarny ma niezłe chody w gestapo - Andrzej odwrócił się. - No, jak ci tam, Janek? - Już nie dasz mi w mordę, jak się odezwę? - Nie. A jak się Halina obudzi, to ci powiem, że cię może jeszcze kiedyś wezmę na jakąś robotę, ale tylko wtedy, kiedy będzie można trzymać kobiety w ramionach, do tego jesteś jedyny. Tylko, chłopaki, ani pary z gęby do Haliny, skąd myśmy ją wydostali; rozumiecie? Nie musi wiedzieć, że za życia leżała już w grobie. Gdy Halina znalazła się wreszcie na kanapie u Łempickich, Krystyna przyklękła obok niej. - Andrzej, kiedy ona się obudzi? - Niedługo. - Andrzej, ona jest ranna. Patrz ile krwi. Andrzej przypatrywał się chwilę poplamionemu krwią workowi rzuconemu na krzesło. - Nie jest ranna - mruknął niechętnie. - Ja też mam zakrwawione ręce, a nie jestem ranny. Usiadł w fotelu. Napięcie minęło i teraz poczuł się znowu bardzo zmęczony. Wzrokiem poszukał Tadeusza. Stał, oparty o poręcz kanapy, wpatrzony w swoją łączniczkę. Niedawno patrzył tak na nieprzytomnego Tygrysa. "Ciekawe - pomyślał nagle - ile ten człowiek potrafi wytrzymać. My wszyscy pozmienialiśmy się tak bardzo, że staliśmy się prawie innymi ludźmi. Tylko on jest ciągle taki sam". - Tadeusz, dwa słowa. Odeszli na bok. - ...a teraz, dosłownie prawie tuż przed domem, przejechał po raz trzeci - dokończył relację. - Co to było? Czy nie trzeba się stąd likwidować? Tadeusz patrzył chwilę w deski podłogi, a potem uśmiechnął się: - Nie przejmuj się, to tylko Czarny osobiście dopilnowywał roboty. 55 Przechodząc obok domu, w którym mieszkał Kurt, Rudi Lorenz zatrzymał się i przez żelazne sztachety zajrzał do środka. Człowiek w roboczym kombinezonie układał płyty chodnika wiodącego od żelaznej furtki do drzwi: Na pozór nic nadzwyczajnego, kiedy jednak Rudi poszedł naprzód, wyraz jego ściągniętej twarzy przypominał wilka, wietrzącego niebezpieczeństwo. Rudi nie bał się o siebie, ale niebezpieczeństwo, jakie wyczuwał, groziło człowiekowi, dla którego miał głęboki szacunek. Niebezpieczeństwo wyraźnie groziło Kurtowi i Rudi Lorenz błogosławił w tej chwili fakt, że Diethl nauczył go patrzeć, i naturę, że obdarzyła go prawdziwie psim węchem. W gestapo zajrzał do swego pokoju właściwie po to tylko, żeby zdjąć płaszcz i rzucić teczkę na biurko, a potem natychmiast skierował się do pokoju byłego zwierzchnika. - No, co dobrego powiesz, Rudi? Kurt był wyraźnie w dobrym humorze, ale Rudi nie odpowiadał tym samym. Pochylił się ku niemu i powiedział poważnie: - Hauptsturmführer, pan jest w niebezpieczeństwie. Kurt drgnął. - Pan jest śledzony - ciągnął Rudi. - Nigdy bym się nie ośmielił tak twierdzić, gdybym nie miał całkowitej pewności. Zauważyłem to trzy dni temu: Ci ludzie, co układają chodnik, ten nowy mechanik przy pańskim wozie..