Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Pan Kelly ciężko oparł się o samochód. Jego spocona twarz wyrażała skrajne cierpienie. — Jezu Chryste — wyszeptał. — Myślałem, że już nigdy tutaj nie dotrzemy. Teraz chyba wszystko będzie dobrze, prawda? Doktor Petrie uspokajająco położył dłoń na jego ramieniu. — Nie ma powodu w to wątpić, panie Kelly — powie- 16 dział. — Pański syn naprawdę jest poważnie chory, ale tutaj pracują doskonali lekarze. Znają się na rzeczy i zrobią dla małego Davida wszystko, co tylko będą w stanie. Pan Kelly pokiwał tylko głową. Był zbyt zmęczony, aby dyskutować z doktorem. — Jeśli chce pan oczekiwać na wiadomości w poczekalni, niech pan wejdzie do szpitala głównym wejściem i zapyta o nią recepcjonistkę. Pokaże panu drogę. Kiedy porozmawiam z lekarzami, pod opieką których znajdzie się David, odszukam tam pana, dobrze? Pan Kelly znów pokiwał głową. — Dziękuję, doktorze — powiedział. — Niech pan tylko przypilnuje, żeby David miał dobrą opiekę. — Oczywiście. Doktor Petrie pozostawił Kelly'ego samemu sobie, po czym pchnąwszy wahadłowe drzwi, znalazł się na oddziale przyjęć szpitala. Korytarz, w którym po chwili się zagłębił, miał jasne, kremowe ściany. Doktor szedł nim dość długo, aż wreszcie otworzył drzwi pokoju, do którego zmierzał. W środku jego stary przyjaciel, doktor Selmer, mówił właśnie coś do grupki lekarzy i pielęgniarek, trzymając w rękach probówki z próbkami krwi. — Jak leci? — zapytał doktor Petrie od progu. Selmer bez słowa odłożył probówki i po chwili obaj wyszli razem na korytarz. Anton Selmer był niskim mężczyzną o kręconych włosach, szerokim, płaskim nosie i o niezliczonej ilości piegów na twarzy. Miał niewielki astygmatyzm i nosił okulary w grubych rogowych oprawach. W tej chwili ubrany był w zielony płaszcz chirurgiczny. Westchnął ciężko i wzruszył ramionami. — Jeśli chodzi o ten ostatni przypadek, to jeszcze nic ci nie powiem, Leonardzie. Dopiero zaczynamy analizę krwi, plwociny i moczu. Dobrze jednak postąpiłeś, że przywiozłeś chłopaka właśnie tutaj. 17 — Czy jednak nic ci nie przychodzi do głowy? Doktor Selmer wzruszył ramionami. — Co ci mogę powiedzieć? Miałeś rację, mówiąc, że objawy trochę przypominają cholerę, ale, oczywiście, nie jest to cholera. Poważny jest stan gardła i płuc chłopaka, a kończyny nabrzmiałe. Być może chodzi o jakiś bardzo rzadki przypadek alergii, ale moim zdaniem w grę wchodzi raczej jakaś choroba zakaźna. Zakaźna i bardzo ciężka. Doktor Petrie potarł zarośnięty policzek. — Cholera — powiedział doktor Selmer z uśmiechem. — Wyglądasz, jakbyś wczoraj wieczorem dobrze się bawił. Doktor Petrie odwzajemnił uśmiech. — Każdy rozwiedziony mężczyzna ma prawo czasami świętować swój dobry los — zażartował. — A prawdę mówiąc, byłem na przyjęciu w klubie golfowym. — Patrząc na ciebie, nie żałuję, że mnie tam wczoraj nie było. Wyglądasz jak chodząca śmierć. Z którychś drzwi wynurzyła się postać zgrabnej ciemnowłosej pielęgniarki i obaj mężczyźni przez kilka sekund spoglądali za nią z wyraźnym zainteresowaniem. W końcu doktor Petrie przerwał ciszę: — Jeżeli choroba małego Davida jest zakaźna, dobrze będzie, gdy zbadamy jego rodziców. Przyda się też, jeżeli dowiemy się, w jaki sposób chłopak się zaraził. Poza tym, nie miałbym nic przeciwko temu, żeby samemu się zbadać. — Kiedy tylko dowiemy się, z czym mamy do czynienia, zastosujemy środki zapobiegawcze wobec wszystkich osób, które miały kontakt z chłopcem. Chryste, dopiero co uporaliśmy się z zimową epidemią grypy. Epidemia cholery to ostatnia rzecz, jakiej bym teraz pragnął. — Jaki miły początek tygodnia — zauważył doktor Petrie. — A przecież ten Kelly nawet nie mieszka w mojej dzielnicy. Prowadzi garaż na Północno-Zachodniej 20 Alei. Doktor Selmer ściągnął z głowy zieloną czapeczkę chirurgiczną. 18 — Zawsze wiedziałem, że jesteś aniołem stróżem całego Miami, Leonardzie. Wyobrażam sobie, jak podczas Sądu Ostatecznego zasiadasz po prawej ręce Boga. No, może jako drugi po jego prawicy. Doktor Petrie uśmiechnął się. — Pewnego dnia, Anton, trzaśnie w ciebie piorun, karząc cię za to, że nie wierzysz w Boga. Wiesz co, trochę roztrzaskałem samochód, jadąc tutaj. Jakiś skurwysyn w ciężarówce zablokował całą jezdnię i musiałem ominąć go, wjeżdżając na chodnik. A ten gnój, uwierzyłbyś, po prostu siedział sobie wygodnie w kabinie i palił papierosa! Doktor Selmer zmarszczył czoło. — To samolubne społeczeństwo, Leonardzie. Nikt nie przejmuje się losami innych ludzi. Powolnym krokiem ruszyli przed siebie korytarzem. — To się stało chyba właśnie wtedy — powiedział doktor Selmer. — Co się stało? — Wtedy właśnie chłopak umarł. Doktor Petrie zatrzymał się i wbił w przyjaciela ciężkie spojrzenie. — Chcesz powiedzieć, że on nie żyje? Doktor Selmer ujął go za rękę. — Leonardzie, bardzo mi przykro. Myślałem, że wiedziałeś. Przywiozłeś chłopaka, kiedy już był martwy. Dobrze zrobisz, jeśli dokładnie wyczyścisz cały samochód. Nie sądzę, żebyś sam chciał umrzeć wkrótce na to, na co zmarł ten chłopiec. Doktor Petrie pokiwał głową. Czuł się, jakby ktoś uderzył go ciężkim młotem w głowę. Widział już wiele śmierci, lecz do tej pory były to głównie ataki serca czy wylewy krwi do mózpu jego starszych i starzejących się pacjentek. Ludzie, którymi opiekował się doktor Petrie, w pełni zdawali sobie sprawę ze swej śmiertelności i nieuchronności bliskiego kresu. A David Kelly miał zaledwie dziewięć lat życia za sobą 19 i właśnie dzisiaj miał pojechać na szkolną wycieczkę do Małpiej Dżungli. — Anton — powiedział doktor Petrie. — Później się z tobą skontaktuję. Teraz muszę powiedzieć o tej śmierci ojcu chłopca. — W porządku. Poproś jednak oboje rodziców, aby zgłosili się do szpitala na badania kontrolne. Nie chciałbym, żeby to, co przytrafiło się chłopakowi, spowodowało również ich śmierć. Doktor Petrie przyśpieszył i po chwili znalazł się przed drzwiami poczekalni. Zanim je otworzył, spojrzał przez małe, okrągłe okienko na wysokości głowy i zobaczył pana Kel-ly'ego siedzącego na czerwonym plastikowym krześle. Palił papierosa i próbował czytać wczorajszy „Miami Herald". Cóż powiedzieć temu człowiekowi? Jak powiedzieć ojcu, że jego jedyny syn, dziewięcioletni syn, właśnie umarł? Po chwili wahania doktor Petrie zebrał się w sobie i pchnął drzwi. Pan Kelly podniósł głowę. W spojrzeniu, jakim obdarzył doktora, błąkały się iskierki nadziei. — Czy pan go widział? — zadał pytanie. — Czy wszystko w porządku? Doktor Petrie położył dłoń na ramieniu mężczyzny i widząc, że ten próbuje wstać, delikatnie przycisnął go do krzesła. Sam również usiadł i spojrzał w zmęczone, ale pełne wiary oczy Kelly'ego