Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Synekura - powiedzia³a kwaœnym tonem. - Posadê zwykle dostaje siostrzeniec króla, najstarszy syn albo ktoœ inny z rodziny. Oszuœci, pijawki i dranie... Zwykle bardziej im siê spieszy po nasze pieni¹dze. Wallie na wszelki wypadek siêgn¹³ po chioxin. Nnanji pogrzeba³ w worku przyniesionym przez Matarro i wydoby³ swój miecz. Gdy zaskrzypia³ wysuwany trap i z hukiem uderzy³ o kamienne nabrze¿e, obecni rzucili siê do okien. Thana stanê³a tu¿ przy Walliem i wyjrza³a przez ¿aluzje. - O! - szepnê³a. - Niez³y widok! Jej entuzjazm by³ zrozumia³y. Po trapie wchodzi³ m³ody mê¿czyzna niemal dorównuj¹cy wzrostem Shonsu. Porusza³ siê z gracj¹. Bardzo œniady, przystojny, w pomarañczowej przepasce biodrowej ³ sanda³ach, wygl¹da³ jak rzeŸba z drzewa orzechowego. Przez ramiê mia³ przewieszon¹ skórzan¹ sakwê z bogatymi zdobieniami. Walliemu nasunê³o siê skojarzenie z reklam¹ kostiumów pla¿owych. Nowo przyby³y zasalutowa³ kapitanowi i b³ysn¹³ w uœmiechu bia³ymi zêbami. - Jestem Ixiphino, ¿eglarz czwartej rangi, urzêdnik portowy Aus... Tomiyano odpowiedzia³ z zaskakuj¹c¹ uprzejmoœci¹, a w tym czasie goœæ lustrowa³ za³ogê. Mê¿czyŸni stali blisko wiader z piaskiem. Niechêæ do szermierzy nie oznacza³a automatycznie sympatii dla czarnoksiê¿ników. - Witam w Aus, kapitanie - powiedzia³ Ixiphino z kolejnym olœniewaj¹cym uœmiechem. - W imieniu starszych i czarodzieja. - Czarodzieja? - A! Pierwsza wizyta w tych stronach? Czarodziejem jest groŸny lord Yzarazzo Siódmy. W Aus od dawna nie ma barbarzyñskich szermierzy. - A co ze szczurami wodnymi? Znowu b³ysk zêbów. - Nie bêd¹ niepokojeni, póki nie zejd¹ ze statku. Mamy dwa lokalne prawa, kapitanie. Pierwsze mówi, ¿e szermierz, który postawi stopê na l¹dzie, zostanie wyeliminowany. Na zawsze. Tomiyano poczerwienia³. - Moja matka jest szermierzem. Zajmuje siê naszymi interesami. - Wielka szkoda. Mo¿e handlowaæ z pok³adu. Jeœli zejdzie na brzeg, naruszy prawo. - bdphino wzruszy³ ramionami i doda³: -Przekona siê jednak, ¿e Aus to dobre miejsce do handlu, a zysk prawdopodobnie bêdzie wiêkszy, ni¿ s¹dzicie. - Dlaczego? - Niektórzy ¿ywi¹ uprzedzenia do miast czarnoksiê¿ników, wiêc zawija tu mniej statków ni¿ kiedyœ. Lecz miejscowi kupcy s¹ uczciwi, oczywiœcie w miarê, a ludzie spokojni. - Czarnoksiê¿nicy utrzymuj¹ porz¹dek w Aus? Urzêdnik siê zaœmia³. - Tak, i to z dobrym wynikiem. Choæ cz³onkowie za³ogi rozsunêli siê dyskretnie, ¿eby obserwuj¹cy mieli lepszy widok, przybysz nie patrzy³ w stronê nadbudówki. Dziwne! - Co robi¹ czarnoksiê¿nicy w razie, powiedzmy, buntu uczniów? - zapyta³ Tomiyano. Kolejny wybuch œmiechu. - Trzymamy naszych uczniów w ryzach, kapitanie. By³o w mieœcie paru awanturników. Czasami zjawiali siê szermierze i próbowali wszczynaæ burdy. Zapewniam ciê jednak, panie, ¿e metody czarnoksiê¿ników s¹ równie skuteczne jak szermierzy, jeœli nie bardziej. Czar mo¿na rzuciæ na odleg³oœæ. Tomiyano zrobi³ pow¹tpiewaj¹c¹ minê. - Zamieniacie wrogów w ¿aby? - W trupy, kapitanie. Zwêglone trupy. ¯eglarze wymienili spojrzenia. - Nie licz¹c tej jednej restrykcji, kapitanie, Aus Jest jak ka¿de inne miasto. Op³ata portowa wynosi dwie sztuki z³ota. Kapitan uniós³ brwi. - Brzmi rozs¹dnie. - W wiêkszoœci portów jest w³aœnie taka. Wy¿sza oznacza ³apówkê, na co moi pracodawcy nie pozwalaj¹. Tomiyano poda³ urzêdnikowi dwie monety i wymieni³ z nimi uœcisk d³oni. Czwarty z³o¿y³ lekki uk³on, jakby zbiera³ siê do odejœcia. - Wspomnia³eœ, panie, o dwóch prawach. - Tak! Ale¿ ze mnie g³upiec. - Mê¿czyzna uœmiechn¹³ siê po raz kolejny. - W Aus obowi¹zuje ca³kowity zakaz wstêpu dla szermierzy wysokiej rangi, Szóstych i Siódmych. Nie wpuszczamy ich nawet do portu. Zreszt¹ takich jest niewielu. Nie macie na pok³adzie wolnych szermierzy, prawda? - Oczywiœcie, ¿e nie - odpar³ Tomiyano. Urzêdnik zerkn¹³ w stronê nadbudówki rufowej, a potem przeniós³ rozbawiony wzrok na kapitana. - Przysiêgasz na swój statek, ¿eglarzu? Wallie zacisn¹³ d³oñ na rêkojeœci chioxina. Na czo³o wyst¹pi³ mu pot. - Tak. Nnanji ze œwistem wci¹gn¹³ powietrze do p³uc. Przybysz rzuci³ Trzeciemu cyniczny uœmiech i potrz¹sn¹³ g³ow¹, jakby mia³ do czynienia z niegrzecznym dzieckiem. Okrêci³ siê na piêcie i ruszy³ w dó³ po trapie. Kapitan otar³ czo³o grzbietem d³oni i zacz¹³ wykrzykiwaæ rozkazy. - Panie bracie! Znowu siê zaczyna, pomyœla³ Wallie. Ju¿ przy pierwszym spotkaniu mia³ okazjê siê przekonaæ, ¿e Nnanji jest niepoprawnym idealist¹. Wiedzia³, ¿e któregoœ dnia jego postawa œci¹gnie na nich k³opoty. Tym razem dla Czwartego sprawa by³a oczywista. - Mówi³em, ¿e nie mo¿esz z³o¿yæ mi doniesienia, Nnanji. Oskar¿ysz kapitana przed jego matk¹? M³odzieniec poczerwienia³ jak burak i zmierzy³ wzrokiem grupkê szermierzy. Mimo pó³mroku widaæ by³o wrogie miny Thany, Liny i Matarro. Oczy Broty przybra³y twardy wyraz. - Mój syn post¹pi³ tak ze wzglêdu na was, adepcie! - Nie chcê, ¿eby mnie ratowano krzywoprzysiêstwem, pani! Mój honor by³by splamiony. Szaleñstwo! Samobójstwo! Wallie mia³ na g³owie dwa miasta pe³ne czarnoksiê¿ników, a Nnanji prowokowa³ ¿eglarzy, ¿eby go wyrzucili na brzeg. Z pewnoœci¹ nie doczeka³by nastêpnego portu. Zreszt¹ nie tylko on. Raptem Wallie dostrzeg³ rozwi¹zanie. - To nie by³o krzywoprzysiêstwo, Nnanji, tylko najprawdziwsza prawda. Nie jesteœmy wolnymi szermierzami. Czwarty spojrza³ na niego têpym wzrokiem. - Mówi³eœ, ¿e istniej¹ trzy rodzaje szermierzy. Pomin¹³eœ jeden. Najemników. - Oni me stanowi¹ osobnej grupy. Rzadka trafiaj¹ siê specjalne zadania. Nnanji ¿ywi³ mieszane uczucia wobec najemników. Uwa¿a³, ¿e zabijanie za pieni¹dze nie jest honorowe