Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Te wszystkie walory miał z pewnością niejeden kapłan w kraju. Do zadania, jakie miał spełnić ks. biskup Wyszyński, potrzebny był specjalny charyzmat i specjalna łaska. I te cechy musiały z niego promieniować, skoro znaleźli się ludzie, którzy kardynałowi Hlondowi, przed jego śmiercią, podsuwali kandydaturę ks. biskupa Wyszyńskiego. Ksiądz infułat Bolesław Filipiak, audytor i wicedziekan Roty Rzymskiej, późniejszy kardynał kurialny, wygłosił 13 XI 1963 roku w Radio Watykańskim przemówienie z okazji 15_lecia prymasostwa ks. kardynała Wyszyńskiego. Wspomniał w tym przemówieniu swoją rozmowę z kardynałem Augustem Hlondem, który zwierzał się, że był u niego biskup lubelski. Prymas mówił, że ks. biskup Wyszyński zrobił na nim wielkie wrażenie: "Młody, inteligentny, dzielny, jestem rad, że tę ważną stolicę obejmuje ks. profesor Wyszyński". Ksiądz Filipiak niewiele myśląc powiedział: "Eminencjo, teraz już wiem, kto będzie przyszłym prymasem". Reakcja była prędka, niemal błyskawiczna i po ludzku biorąc całkiem zrozumiała: "Księże, ja jeszcze żyję". "Eminencjo, niełatwo być prorokiem, Eminencja wie, że go kocham, to po najdłuższym życiu Waszej Eminencji". I potem ks. Filipiak usłyszał: "Ks. profesor Wyszyński, niezła propozycja, doskonale". Niewiele dni i miesięcy upłynęło, zaledwie trzy lata. Ksiądz Prymas Hlond umiera i - jak dziś prymasowskie archiwum w Warszawie wykazuje - umierając dyktuje ks. doktorowi Antoniemu Baraniakowi, swemu sekretarzowi, list do Ojca świętego Piusa XII, w którym prosi o mianowanie Prymasem Polski ks. biskupa lubelskiego Stefana Wyszyńskiego. Okazuje się więc, że przyszłego Prymasa wskazał Ojcu świętemu umierający Prymas. Episkopat Polski, nie wiedząc o tym, także wysunął kandydaturę biskupa lubelskiego. Wybór okazał się zdumiewająco trafny. Kandydat miał najlepiej służyć Kościołowi w Polsce przez całe dziesiątki lat, w bardzo - chwilami krańcowo - różnych sytuacjach zewnętrznych. Służył wtedy, kiedy było "zapotrzebowanie" na męczennika i potem w okresie podjazdowej, wyniszczającej walki lat sześćdziesiątych, a także w fazie subtelnej dyplomacji lat siedemdziesiątych. Czyż więc wielkość ludzka biskupa lubelskiego była już oczywista przed trzydziestu i więcej laty? Zapewne znamiona wielkości nosi człowiek od urodzenia. Ale wielkim staje się zazwyczaj dopiero w konfrontacji z problemami swego czasu. I ponad trzydzieści lat temu nikt nie mógł przewidzieć, jakim będzie przyszły Prymas, tylko Duch Święty mógł podpowiedzieć wybór tego, a nie innego biskupa. A jednak cechy osobowe ks. Wyszyńskiego ułatwiały wielu ludziom z kręgów katolickich upatrywanie w nim "człowieka przyszłości". Po śmierci kardynała Hlonda kandydatura biskupa Wyszyńskiego była wymieniana przez ludzi, którzy nie mogli znać ostatniej woli umierającego Prymasa. Już wtedy widziano w biskupie lubelskim nie tylko naukowca, społecznika i gorliwego duszpasterza. Widoczna była jego duchowa siła, stanowiąca zawsze o niezłomności zasad. Widoczny był jego umiar, trzeźwa ocena sytuacji, brak złudzeń, otwartość na zewnątrz, zdolność do ogarniania całości sytuacji. Wszystko to predestynowało go do czynności, w których potrzebne są tak imponderabilia, jak i elastyczność. Nie ma powodu przeczyć, że katolicyzm polski nie był przygotowany na spotkanie z komunizmem. Nikt tego spotkania ani nie przewidywał, ani go sobie nie życzył. I reakcje musiały być bardzo różne, a czasem nawet skrajne. Reakcje biskupa Wyszyńskiego można było w jakiejś mierze przewidzieć, były one obliczalne. Z jednej strony, jako zaangażowany rzecznik katolickiej nauki społecznej, był na komunizm niejako uodporniony, znał go i nie mógł mieć wobec niego złudzeń. Z drugiej strony jednak był to człowiek umiejący zachować jednakową bliskość wobec ziemian i robotników, obracający się z tą samą łatwością w różnych środowiskach społecznych i kulturalnych