Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Nie - rzekła chłodno kobieta zwana Goldmoon. - Ona jest moja. Nie możesz jej zabrać. - Czarownico! - parsknął poszukiwacz. - Ja jestem Najwyższym Teokratą! Biorę, co chcę! Ponownie chciał chwycić laskę. Towarzyszący kobiecie wysoki mężczyzna wstał. - Córka wodza mówi, że jej nie weźmiesz - rzekł szorstko i odepchnął poszukiwacza. Pchnięcie nie było mocne, lecz pijany Teokratą całkiem stracił równowagę. Usiłował ją odzyskać, wymachując na oślep ramionami. Wychylił się do przodu - za mocno - potknął się o swe urzędowe szaty i wpadł głową naprzód w huczący ogień. Ogień buchnął gwałtownie, a potem rozszedł się mdlący zapach przypalonego ciała. Ciszę, jaka zapanowała wśród osłupiałych ludzi, przerwał wrzask rozszalałego Teokraty, który zerwał się na równe nogi i zaczął wirować opętańczo. Stał się żywą pochodnią! Tanis i inni siedzieli, nie mogąc się ruszyć z miejsca, sparaliżowani wstrząsającym wypadkiem. Tylko Tas miał dość przytomności umysłu, by podbiec z zamiarem udzielenia pomocy. Teokratą jednakże wrzeszczał i wymachiwał rękoma, podsycając tylko płomienie, które spalały jego ubranie i ciało. Wydawało się, że nie ma sposobu, by mały kender mógł mu pomóc. - Masz! - Starzec chwycił ozdobioną piórami laskę barbarzyńców i podał ją kenderowi. - Przewróć go. Potem będziemy mogli ugasić ogień. Tasslehoff wziął laskę. Zamachnął się nią z całej siły i uderzył Teokratę prosto w pierś. Mężczyzna upadł na podłogę. Tłum westchnął. Sam Tasslehoff stał z otwartymi ustami i ściskając w ręku laskę, spoglądał na zdumiewający widok u swych stóp. Płomienie zgasły natychmiast. Szaty mężczyzny były całe, bez żadnych uszkodzeń. Jego skóra była zdrowa i różowa. Teokratą podniósł się do pozycji siedzącej, a na jego twarzy odmalowała się trwoga i zdumienie. Popatrzył na swoje ręce i szaty. Na skórze nie było żadnego śladu. Na szacie nie dymił najmniejszy nawet węgielek. - Uzdrowiła go! - oświadczył głośno starzec. - Laska! Spójrzcie na laskę! Spojrzenie Tasslehoffa padło na laskę, którą miał w rękach. Była wykonana z błękitnego kryształu i emitowała jaskrawe błękitne światło! Staruszek zaczął wykrzykiwać. - Zawołajcie straże! Aresztujcie kendera! Aresztujcie barbarzyńców! Aresztujcie ich przyjaciół! Widziałem, jak przyszli z tym rycerzem - wskazał na Sturma. - Co takiego? - Tanis zerwał się na równe nogi. Oszalałeś, starcze? - Zawołajcie straże! - Wieść już się rozeszła. - Widzieliście...? Laskę z błękitnego kryształu? Znaleźliśmy ją. Teraz zostawią nas w spokoju. Wezwijcie straże! Teokrata z wysiłkiem podniósł się na nogi. Na jego bladą twarz wystąpiły czerwone plamy. Barbarzyńska kobieta i jej towarzysz wstali z wyrazem lęku i niepokoju na twarzach. - Przeklęta czarownico! - Głos Hedericka drżał z gniewu. - Uzdrowiłaś mnie złą mocą! Tak jak ja spalę się, by oczyścić me ciało, tak ty spłoniesz, by oczyścić swą duszę! Powiedziawszy to, poszukiwacz wyciągnął rękę i zanim ktokolwiek zdążył go powstrzymać, włożył ją ponownie do ognia! Dławił się z bólu, lecz nie krzyknął. Potem odwrócił się i ściskając zwęgloną i poczerniałą rękę, przepchnął się chwiejnym krokiem przez szemrzący tłum z obłąkańczym wyrazem zadowolenia na wykrzywionej bólem twarzy. - Musicie stąd uciekać! - Zasapana Tika podbiegła do Tanisa. - Wszyscy w mieście polowali na tę laskę! Ci zakapturzeni ludzie powiedzieli Teokracie, że zniszczą Solace, jeśli przyłapią kogoś na przechowywaniu jej. Mieszkańcy miasteczka oddadzą was w ręce straży! - Ale to nie nasza laska! -: zaprotestował Tanis. Posłał wściekłe spojrzenie starcowi i zobaczył, że ten rozsiadł w swoim fotelu z wyrazem zadowolenia na twarzy. Starzec uśmiechnął się do Tanisa i puścił do niego oko. - Myślisz, że oni ci uwierzą? - Tika załamywała ręce. - Spójrz! Tanis obejrzał się. Ludzie przyglądali im się wrogo. Niektórzy chwycili mocniej kufle. Inni położyli dłonie na rękojeściach mieczy. Okrzyki dobiegające z dołu ściągnęły jego spojrzenie ponownie ku przyjaciołom. - Nadchodzą strażnicy! - krzyknęła Tika. Tanis wstał. - Będziemy musieli wyjść przez kuchnię. - Tak! - pokiwała głową. - Tam od razu nie zajrzą. Tylko pośpieszcie się. Wkrótce otoczą gospodę. Pomimo lat rozłąki przyjaciele nadal potrafili w chwili zagrożenia reagować jak zgrany zespół. Caramon nałożył swój błyszczący hełm, wyciągnął miecz, zarzucił plecak na ramiona i pomógł wstać bratu. Raistlin wychodził zza stołu ze swoją laską w dłoni. Flint ściskał w rękach topór bojowy i patrzył ponuro spod brwi na gapiów, którzy wahali się, czy zaatakować tak dobrze uzbrojonych ludzi. Tylko Sturm siedział i spokojnie popijał piwo. - Sturm! - ponaglił go Tanis. - Chodź już! Musimy uciekać! - Uciekać? - Rycerz spojrzał ze zdumieniem. - Przed tą hołotą? - Tak. - Tanis zamilkł; kodeks honorowy rycerza nie pozwalał na ucieczkę przed niebezpieczeństwem. Musiał go jakoś przekonać. - Sturmie, ten człowiek jest religijnym fanatykiem. Prawdopodobnie spaliłby nas na stosie! Poza tym... - z pomocą przyszła mu nagła myśl - ... trzeba chronić damę. - Dama, oczywiście. - Sturm wstał natychmiast i podszedł do kobiety. - Pani, jestem do twych usług. - Ukłonił się. Dwornego rycerza nie można było popędzać. - Wydaje się, że wszyscy jesteśmy w tych samych opałach. Twa laska naraziła nas na znaczne niebezpieczeństwo - ciebie, pani, na największe. Znamy dobrze tę okolicę: wychowaliśmy się tutaj. Wy, jak wiem, jesteście obcy w tych stronach. Byłoby dla nas zaszczytem, gdybyśmy mogli towarzyszyć tobie, pani, i twemu dzielnemu przyjacielowi, i bronić waszego życia. - Chodźcie! - poganiała Tika, ciągnąc Tanisa za rękę. Caramon i Raistlin już byli przy drzwiach do kuchni. - Idź po kendera - rzekł do niej Tani s. Tasslehoff stał, jakby zapuścił korzenie w podłogę, i gapił się na laskę, która szybko powracała do poprzedniego, buro-brązowego koloru