Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Ale w takim wypadku straci tylko czas.-Z drugiej strony, jeśli okaże się, że prawidłowo wydedukował położenie celu, może odnieść zwycięstwo o tak wielkim znaczeniu, że przełożeni zapomną o jego ostatnich porażkach. Pułkownik zerknął na skulonego w tylnym przedziale Azowa. Jest coś, co nas łączy, pomyślał. Nienawidzę tej wojny tak samo jak ty. Nie powinna się była zaczynać. Po ośmiu latach prób pokonania tych rebeliantów nie jeste- śmy bliżej zwycięstwa niż w momencie ataku. Zabiliśmy pół miliona ludzi. Cztery miliony wygnaliśmy do sąsied- nich państw. Zmusiliśmy pięć milionów wieśniaków do porzucenia pól i gnieżdżenia się w przeludnionych mia- stach. Zniszczyliśmy tysiące wsi. Zbombardowaliśmy i zatruliśmy miliony akrów rolniczych areałów. Atakowa- liśmy rebeliantów za pomocą najlepszych bojowych śmi- głowców i transporterów opancerzonych na świecie. I nadal ich nie pokonaliśmy. Przepełniliśmy ich tylko większą determinacją i potężniejszą żądzą oporu. Ta wojna zniszczy reputacje i zrujnuje kariery. Wliczając w to moją; jeśli nie będę ostrożny. Zrobię wszystko. Będę torturował, masakrował i wymyślał bestialstwa. Wszystko, co tylko jest w stanie zapewnić mi przychylność przełożonych, przekonać ich, że należy mi się w nagrodę przeniesienie gdzie indziej. Gdziekolwiek. Byle poza ten okropny kraj i idiotyczną wojnę. Tak, pomyślał pułkownik, mamy ze sobą coś wspólne- go, Azow. Obaj nienawidzimy miejsca, gdzie jesteśmy, i swoich obowiązków. Ale w przeciwieństwie do ciebie, ja nie dopuszczę do tego, żeby ta wojna mnie pokonała. Ty się poddajesz, a ja robię się twardszy. Ty dajesz się ponosić wypadkom, ja je kontroluję. Ja stawię czoło problemowi wykorzystując wszelkie niezbędne środki. Odwrócił wzrok od Azowa i wpatrzył się w zielonkawy ekran i żywy obraz burzy na zewnątrz. Kłębiący się wciąż piach wydawał się nieco rzadszy, a wiatr jakby słabszy. Za kilka godzin powietrze będzie jasne i przejrzyste. Ale Zajsan miał nadzieję, że nastąpi to jeszcze niepręd- ko. Gdyby tylko burza utrzymała się do dziesiątej, byliby- śmy już daleko od fortecy, na pozycji, gotowi do uderze- nia. Tylko o to proszę! Jeszcze trochę czasu! Kolumna prowadzona przez wóz Zajsana zmierzała na południowy wschód, w stronę doliny u podnóża gór. Druga kolumna jechała na północny wschód, na drugą stronę masywu. A kiedy obie szczęki imadła staną na swoich miejscach, Zajsan wyśle sygnał do wkroczenia w góry i za- ciskania tych pancernych szczęk. W końcu, oczywiście, wo- zy bojowe dotrą do tak trudnego terenu, że nie będą mogły jechać dalej. Ale wówczas z ciężarówek wysiądą żołnierze i zaczną przeszukiwać masyw górski na piechotę. Kiedy namierzą obozowisko rebeliantów, przekażą ich koordynaty do działonowych, a ci otworzą ogień z armat czołgów i transporterów opancerzonych. Zajsan wiedział, że po- trzebna mu jest nagonka, jak na polowaniu na ptaki czy króliki. Pomyśłał więc o śmigłowcach. Jak tylko ucichnie burza, śmigłowce wylecą na żer i przeszukają każdą grań i dolinę w tych górach. Jeśli są tam rebelianci, zostaną wykryci i zniszczeni. Całe rozumowanie pułkownika zakończyło się chłodną myślą. Atakując fortecę, wyświadczyliście mi przysługę. Osiągnąłem taki poziom wściekłości i desperacji, że wre- szcie ujrzałem sytuację jasno. Nie jestem w stanie atako- wać we wszystkich kierunkach. Ale jeśli jesteście w tych górach, należycie do mnie. Nieważne, jak długo będzie trwała ta operacja. Znajdę was. Będę wam zadawał wszelkie możliwe katusze, sprawię, że pożałujecie, że postanowiliście odbić Amerykanina i poniżyliście mnie. Kiedy burza na zielonkawym ekranie zaczęła przycichać, pułkownik przypomniał sobie nagle drugiego Amerykanina, tego pokrytego szokującym kamuflażem bandytę, który zatrzasnął go w celi i niemal udusił gazem łzawiącym, tego samego, którego Azow widział strzelającego z murów. Zaj- san, nie potrafił powiedzieć, w jaką część raportu Azowa wierzy, a jaką musi zataić dla zabezpieczenia się przed oskarżeniem o niekompetencję, ale na pewno wiedział jedno - Amerykanin istnieje. Dotknąwszy poparzonej gazem twarzy, pułkownik" przysiągł na świętość grobu Lenina, że człowiek, który spowodował to wszystko, będzie cierpiał bardziej niż jakikolwiek Afgańczyk. Bę- dzie cierpiał bardziej, niż może wytrzymać istota ludzka. Rozdział 4 Kiedy wciąż pogrążeni w Ciemnościach mozolnie wspinali się pod górę, kurzawy piachu-zaczęły słabnąć. Wiatr wciąż wiał, drzewa przyginały się do ziemi, konary skrzypiały, ale przynajmniej oddalili się od piachu. Już zostawiliśmy go za nami, pomyślał Rambo. Ściskając kolanami boki konia, kurczowo trzymał w ramionach Trautmana, który bezwładnie siedział na siodle przed nim. Niewidoczny w mroku mudżahedin prowadził wierzchowca za uzdę. - Pułkowniku? Żadnej odpowiedzi. - Pułkowniku, muszę poluzować pana opaskę! Trautman nie reagował, zwisając w ramionach Johna. - Pułkowniku! - Rambo przesunął dłoń na klatkę piersiową mężczyzny. Serce biło słabo. Uniósł dłoń wyżej i poklepał pułkownika po policzku. - Pułkowniku, proszę się obudzić! - Co? - Trautman poderwał głowę