Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Były to dla niej ostatnie minuty w ciągu najbliższych kilku godzin, kiedy mogła sobie pozwolić na prywatne myśli. Po starcie cały czas wypełniała praca. Poza należącymi do niej obowiązkami w kabinie pierwszej klasy, nadzorowała cztery inne stewardesy. W wielu zamorskich lotach obsługą kabin kierowali stewardzi, ale linie Trans America zachęcały starsze członkinie personelu do obejmowania nadzoru, jeśli tylko się do tego nadawały. Samolot zatrzymał się. Przez okno Gwen widziała w przodzie światła innego odrzutowca, a z tyłu rząd złożony z jeszcze kilku. Ten na przodzie skręcał właśnie na pas startowy, ich samolot miał być następny. Opuściła składane siedzenie i przypięła się pasami. Pozostałe dziewczęta znalazły sobie miejsca gdzie indziej. Znów rozmyślała, czuła gorzką słodycz i roztrząsała wciąż to samo powracające pytanie. Usunąć dziecko Vernona czy nie usuwać? Tak czy nie? Być albo nie być?... Znajdowali się na pasie startowym... Przerwać ciążę czy nie przerywać?... Silniki pracowały szybciej, już się toczyli, nie tracąc czasu. Za kilka sekund, nie więcej, mieli znaleźć się w powietrzu... Tak czy nie? Pozwolić żyć czy skazać na śmierć? Jak dokonać wyboru pomiędzy miłością a rzeczywistością, sumieniem a rozsądkiem? Okazało się jednak, że Gwen niepotrzebnie ogłosiła komunikat o zmniejszeniu mocy. - Nie mam zamiaru przestrzegać dzisiaj procedur zmniejszających hałas - burknął kapitan Harris do Demeresta kołując na start. Demerest, który przepisywał właśnie skomplikowaną trasę odlotu, na którą otrzymał przez radio pozwolenie - zwykle robił to nieobecny pierwszy oficer - skinął głową. - Święta racja! Popieram - odparł. Większość pilotów poprzestałaby na tym, ale Demerest, co znamienne, przysunął do siebie książkę lotów i w rubryce "uwagi" wpisał: "Pzh zaniechane. Powody: pogoda, bezpieczeństwo". Wpis ten mógł później spowodować kłopoty, ale takie, którym Demerest z przyjemnością stawiał czoło. Światła w kabinie pilotów były przyćmione. Czynności kontrolne przed lotem dobiegały końca. Mieli szczęście, że ruch na lotnisku chwilowo się zmniejszył. Dotarli dzięki temu szybko na miejsce startu na progu drogi startowej dwa_pięć bez długiego postoju na ziemi, co spotkało większość odlatujących dziś samolotów. Jednakże dla następnych maszyn zwłoka w odlocie znów zaczęła rosnąć. Rząd samolotów za nimi wydłużał się, a orszak innych kołował od dworca. Przez radio płynął wartki strumień instrukcji wydawanych przez kontrolera ruchu naziemnego samolotom linii United, Eastern, American, Air France, Flying Tiger, Lufthansa, Braniff, Continental, Lake Central, Delta, Twa, Ozark, Air Canada, Alitalia i Pan Am lecącym do najróżniejszych portów docelowych, których nazwy brzmiały jak skorowidz atlasu świata. Dodatkowe paliwo zamówione przez kapitana Harrisa na wypadek dłuższego czasu pracy silników na ziemi okazało się ostatecznie niepotrzebne. Nawet jednak przy takim obładowaniu paliwem mieścili się nadal w granicach bezpiecznego obciążenia startowego, co właśnie obliczył drugi oficer Jordan, ponownie rozpościerając swoje wykresy, jak miał to robić jeszcze wiele razy dziś i jutro do zakończenia lotu. Demerest i Harris nastawili teraz radia na pasmo kontrolera drogi startowej. Na pasie dwa_pięć znajdujący się przed nimi brytyjski Vc 10 linii Boac otrzymał polecenie startu. Ruszył naprzód, z początku powoli i ociężale, później szybko. Jego firmowe kolory - granat, biel i złoto - rozbłysły na krótko w światłach innego samolotu, a potem znikły w kurzawie wirującego śniegu i czarnych wyziewach spalin z dysz. Natychmiast potem rozległ się monotonny głos kontrolera odlotów. - Trans America dwa, kołuj na miejsce na drodze dwa_pięć i zatrzymaj się. Z lewej, na pasie jeden_siedem, lądowanie. Pas jeden_siedem z lewej przecinał w połowie drogę dwa_pięć. Używanie ich obu naraz łączyło się z pewnym niebezpieczeństwem, ale kontrolerzy nabrali takiej wprawy w rozmieszczaniu lądujących i startujących maszyn, że nie marnowali ani chwili, a do skrzyżowania dróg nie docierały nigdy dwa samoloty równocześnie. Piloci, mający nieprzyjemną świadomość, grożącego im zderzenia, dowiedziawszy się przez radio, że obie drogi są w użyciu, wykonywali polecenia kontrolerów co do joty. Harris fachowo i szybko wyprowadził samolot na pas dwa_pięć. Wpatrując się w śnieżną zadymkę Demerest dostrzegł światła samolotu, który właśnie miał dotknąć kołami ziemi na pasie jeden_siedem. Wcisnął kciukiem guzik mikrofonu. - Trans America dwa, zrozumiałem. Zajęliśmy pozycję, widzimy lądowanie - zameldował. Zanim lądujący samolot przeciął ich pas startowy, znów usłyszeli głos kontrolera. - Trans America dwa, pozwalam na start