Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Nalał tylko sobie i wypił. I znowu nalał i wypił. Czy on zwariował, pomyślała Marynka. Tadeusz, ty tak sam? — roześmiała się sztucznie matka. Potem minęło koszmarne pół godziny. Ruszkowscy, ludzie dobrze wychowam, odsiedzieli je przykładnie, prawie nie tykając jedzenia. Ojciec był stracony: co chwilę nalewał sobie kielicha, upił się w mig. I matka, i Marynka udawały, że nie dostrzegają tego popijania, ale w pewnym momencie ojciec zabełkotał: — To tak się sprawy mają.-, niech się pan nie gniewa, że zalewam robaka, z pana równy gość, nie gniewa się pan, co? Matka syknęła: — Tadeusz, jak ty się zwracasz do pana profesora, jak śmiesz? Boże, wstać i uciec, myślała Marynka, zawołać: jesteście wstrętni, nie mam 235 z wami nic wspólnego! Po półgodzinie Ruszkowską podniosła się, za nią profesor: dziękujemy państwu za miły; wieczór... Cóż mogli powiedzieć? Gdyby nie ta krowa, Bronka, wieczór miał szansę powodzenia, a teraz tego ekscesu Bronki już się nie odrobi i co oni sobie o nas pomyślą? Nie zaproszą nas do siebie, przepadło, przepadło, myślała Marynka, żegnając Ruszkowską najpiękniejszym ze swoich uśmiechów. Matka płonęła wypiekami, ledwo panowała nad sobą, okazała jednak na tyle taktu, że nie zatrzymała Ruszkowskich; biedna mama, pomyślała Marynka. Trzasnęły drzwi, goście wyszli, matka wróciła do salonu. — I nie zaprosili — powiedziała matka, potknęła się o dywan. — A tak się cieszyłam, że zaproszą. Niczego nie zjedli, a ja wszystko, co najlepsze, dla nich... Tyle dobrego, zmarnuje się — ręce matki dygotały, sięgając po półmisek. Ojcu odbiło się; cham, pomyślała z nienawiścią Marynka, schlał się, bez pamięci, wytrąbił pół butelki koniaku. Choćby go nie wiem w co ubrać, zawsze będzie wyglądał jak kloc, zawsze pozostanie prostakiem. Biedna mama. Och, biedna. Współczucie Marynki było autentycznie wielkie. Z takim prostakiem całe życie. Powinna się teraz z nim rozwieść. Jeszcze ją trochę doszlifować, pomyślała Marynka, i będzie niezła. Nawet całkiem dobra. W każdym razie, ma szansę. A ojciec nie ma żadnej. Najmniejszej. Bronka uniosła głowę. Miała twarz mokrą od łez. — Mamo — powiedziała. — Ja się wyprowadzę, i — Ach — odezwała się niezbyt przytomnie matka, odstawiła półmisek — to ty? — Wyprowadzę się, mamo. 236 Matka podeszła do Bronki i zapatrzyła się w nią, jakby ją teraz dopiero dostrzegła. To ty?—powtórzyła. — Ile w tobie nienawiści. Ile zła. — Mamo! — zawołała Marynka, bo ojciec znowu sięgał do butelki. — Mama zabierze ojcu koniak, wszystko wypije i jeszcze się zacznie awanturować, a na dziś już dość tej totalnej kompromitacji. ¦— A, niech tam! — matkę nie interesował teraz ojciec, pochylona nad Bronką ciągnęła: — Zawsze zła. Od dziecka. Pamiętam, jak krzywdziłaś Marynkę. Jak niszczyłaś jej zeszyty. Jak okradałaś ją z pomarańczy. Biłaś ją, kiedy była maleńka. Ale żeby aż tak, z taką premedytacją? A ja się tak umęczyłam, sądząc, że to Marynka. Położę się, spać nie mogę, myślę: jedna tępa, nieudana, a ta druga, ta dobra — złodziejka. Okradła mnie. A to ty, nie Marynia. Po prostu — ty. ....... Niechże mama będzie sprawiedliwa — powiedziała gniewnie Marynka. Bo cóż za paskudna sytuacja, obrzydliwa i czego się matka czepia Bronki? — Przecież Bronka przyznała się, ale mama nie chciała jej wierzyć, tak mamę przekonał ten prymitywny „dowód" w mojej portmonetce. A zresztą, nie ma sprawy. I po co o tym rozprawiać? Teraz mama już wie na pewno, że to nie ja. A w ogóle, to ja się mamie dziwię: jak mama mogła mnie podejrzewać, jak mogła uwierzyć. — A czemu milczałaś? Czemu zachowywałaś się jak obca, jak nie moja?! — krzyknęła matka. — Gdybyś powiedziała jedno słowo, ale nie, nie powiedziałaś, dlaczego? — Mama jest śmieszna ze swoimi pretensjami! — uniosła się Marynka. To ja do mamy mogę mieć pretensje! W końcu to mama mnie obraziła tą całą bezprzykładną hecą! Należała się mamie nauczka. 237 — Boże, Maryniu, jak ty się do mnie odzywasz? Nie zasłużyłam — powiedziała matka. — Nigdy, przenigdy na myśl by mi nie przyszło, że to ty, ja od razu jak tylko stwierdziłam brak dolarów, od razu wiedziałam: Bronka, ale ona nie chciała się przyznać, może nie tak było? — zwróciła się do Bronki. — Biłam ją, a ona harda, stawiała się, może się nie stawiałaś? Mówiła wstrętne rzeczy, zwalała na ciebie, i dopiero kiedy w twojej portmonetce znalazłam, powiedziała: to ja, a ja pomyślałam, że ona ulitowała się nade mną, że chce ciebie osłonić... — Coś takiego — powiedziała Marynka — niech mama lepiej przestanie, bo się znowu obrażę. Cóż to, nie zna mama Bronki? — Przestańcie! — rozległ się krzyk Bronki. — Ja się naprawdę wyprowadzę! — A niby dokąd, wolno spytać? Wyprowadzi się, patrzcie ją, i niby co tą swoją wyprowadzką załatwisz?! — zawołała matka. — Wyprowadzi się! Na dwa miesiące przed maturą! Żeby potem wszystkim naokoło opowiadać: matka pozwoliła mi się wyprowadzić. A niby gdzie zamieszkasz, z czego się utrzymasz? Do pracy pójdziesz? A co ty umiesz? Lepiej milcz, milcz i myśl o sobie, zastanów się nad sobą. Wyprowadzi się! Po dzisiejszej awanturze przy Ruszkowskich, a co Ruszkowscy pomyśleliby o mnie, gdybyś się tak nagle wyprowadziła, powiedz? Bronka dotknęła szybko policzka matki, równie szybko cofnęła rękę